Nemo jest tutaj, ma się dobrze i nie zanosi się na to, żeby w najbliższym czasie miał się zamienić w rekina fotografii. Ponieważ jednak kampania Nikona powoli dobiega końca, wypadałoby napisać, jak tam testy. Przez ostatni miesiąc systematycznie wynotowywałam sobie różne uwagi i wrażenia, i dziś - zgodnie z umową - zapodaję kolejną porcję.
Przede wszystkim, jeśli chodzi o jakość zdjęć, to wychodzą o wiele "czystsze", co - mam nadzieję - widać (ja w każdym razie widzę). Poza tym aparat bardzo dobrze oddaje rzeczywiste kolory fotografowanych obiektów. Nie muszę już uciekać się do obróbki w programach graficznych, żeby pokazać, jaki naprawdę kiecka czy bluzka ma odcień. Całkiem fajnie wychodzą też zdjęcia robione w nocy: wreszcie udaje się uchwycić to "ciepłe" światło, z czym nasz stary kompakt zupełnie sobie nie radził.
Co do samej obsługi, to sprzęt bardzo szybko reaguje: po włączeniu jest błyskawicznie gotowy do pracy i robi zdjęcia od razu po pstryknięciu, bez opóźnienia. Przeczytałam gdzieś, że, jak na lustrzankę, model D3000 jest dość mały i lekki, ale ponieważ ja byłam przyzwyczajona do kompaktu, to kiedy po raz pierwszy wzięłam go do ręki, wykrzyknęłam mniej więcej coś w stylu: "ło matko, ale krowa!" Szybko się jednak przestawiłam i teraz te gabaryty zupełnie mi nie przeszkadzają. Przeszkadza natomiast trochę brak podglądu na wyświetlaczu (można na nim przeglądać tylko już zrobione zdjęcia). Nie mówiąc już o tym, że idealnie by było, gdyby wyświetlacz był ruchomy, jak w modelu
D5000. No ale, jak to mówią, darowanej krowie... ;)
Z uwag zupełnie od czapy [foto-speców prosi się w tym momencie o opuszczenie sali], to strasznie kręci mnie dźwięk migawki i ten "profesjonalny" sposób trzymania aparatu (jedna rączka na korpusie, druga na obiektywie). Jest w tym coś tak fajnego, że aż ma się ochotę robić zdjęcia (np. kiedyś przez pół godziny siedziałam na Rynku i fotografowałam gołębie - chociaż szczerze bestii nie cierpię!).
Św. Nikon ma też zbawienny wpływ na relacje w naszym blogowym teamie. Wcześniej musiałam Fotografa wyciągać na "sesję" niemal wołami (nie wiem, skąd mi się dzisiaj ten zwierzyniec bierze, to chyba magia świąt), natomiast odkąd mamy nową zabawkę, jest nawet chętny do współpracy, jakby mniej marudzi, a i więcej zdjęć robi. Myślę, że teraz dla podtrzymania temperatury w związku raz na jakiś czas wystarczy dokupić jakiś nowy gadżet: obiektyw, lampę czy inny bajer, i widzę przed nami świetlaną przyszłość.
PS
Przypominam, że jeszcze tylko do poniedziałku można przysyłać zgłoszenia na
konkurs.