Ledwo człowiek wstanie, ledwo się przeoblecze z piżamki w śpiochy, a tu bach, dwie godziny i już ciemno. No ale co zrobisz, jak nic nie zrobisz. Możesz co najwyżej odpalić kilka dodatkowych lampek, które w sumie i tak za wiele nie dają, ale przynajmniej uruchamiają fajny klimat. I ja właśnie o oświetleniu dzisiaj chciałam.
Po pierwsze, nie mogłam się doczekać, żeby Wam pokazać moją nową-starą lampkę misia, która wylądowała niedawno na mojej szafce nocnej. Misie można spotkać na allegrach, olx-ach i w innych miejscach, których listę podawałam w poprzednim poście. Pochodzą ponoć z Niemiec, zostały wyprodukowane w latach 70. i występują w różnych kolorach, kształtach i wymiarach. Ja wybrałam takiego, który najbardziej przypominał żelka Haribo (proste).
Po drugie, dzięki Waszej pomocy udało mi się kupić minilampki na druciku (vel kropelki światła), które, jak się okazało, są teraz praktycznie w każdym sklepie. Bardzo polecam modele z timerem. Moje świecą przez 6 godzin, potem wyłączają się na 18, po czym automatycznie zapalają się znowu. Nie muszę pamiętać o ich wyłączaniu ani dwa razy dziennie gmerać za szafką, gdzie schowana jest bateria z włącznikiem. Jestem zachwycona tym rozwiązaniem.
Po trzecie, lampa Sherlocka. Tak jest, mój ulubiony high-functioning sociopath ma lampę z Ikei. A jak on ją ma, to ja oczywiście też. Czy zwróciłabym na nią uwagę gdyby nie serial? Wątpię. Jednak fakt, że lampa stoi w 221B, w oczach high-functioning fangirl zmienia wszystko. Mam ją od ponad 3 lat i w sumie z biegiem czasu coraz bardziej pasuje mi do wystroju.
Po czwarte, sznur żarówek, który kupiłam w zeszłym roku. Nie przepadam za typowymi świątecznymi ozdobami, więc zamiast choinki ubrałam... regał z książkami. I tak mi ta dekoracja przypasowała, że została na stałe. Gdybyście szukali lampek w tym stylu, ale niekosztujących 4-5 stówek, to donoszę, że pojawiły się niedawno w Ikei (są na czarnym i na białym kablu). Mój balkon ciągle czeka na wersję na baterię i z timerem.
Po pierwsze, nie mogłam się doczekać, żeby Wam pokazać moją nową-starą lampkę misia, która wylądowała niedawno na mojej szafce nocnej. Misie można spotkać na allegrach, olx-ach i w innych miejscach, których listę podawałam w poprzednim poście. Pochodzą ponoć z Niemiec, zostały wyprodukowane w latach 70. i występują w różnych kolorach, kształtach i wymiarach. Ja wybrałam takiego, który najbardziej przypominał żelka Haribo (proste).
Po drugie, dzięki Waszej pomocy udało mi się kupić minilampki na druciku (vel kropelki światła), które, jak się okazało, są teraz praktycznie w każdym sklepie. Bardzo polecam modele z timerem. Moje świecą przez 6 godzin, potem wyłączają się na 18, po czym automatycznie zapalają się znowu. Nie muszę pamiętać o ich wyłączaniu ani dwa razy dziennie gmerać za szafką, gdzie schowana jest bateria z włącznikiem. Jestem zachwycona tym rozwiązaniem.
Po trzecie, lampa Sherlocka. Tak jest, mój ulubiony high-functioning sociopath ma lampę z Ikei. A jak on ją ma, to ja oczywiście też. Czy zwróciłabym na nią uwagę gdyby nie serial? Wątpię. Jednak fakt, że lampa stoi w 221B, w oczach high-functioning fangirl zmienia wszystko. Mam ją od ponad 3 lat i w sumie z biegiem czasu coraz bardziej pasuje mi do wystroju.
Po czwarte, sznur żarówek, który kupiłam w zeszłym roku. Nie przepadam za typowymi świątecznymi ozdobami, więc zamiast choinki ubrałam... regał z książkami. I tak mi ta dekoracja przypasowała, że została na stałe. Gdybyście szukali lampek w tym stylu, ale niekosztujących 4-5 stówek, to donoszę, że pojawiły się niedawno w Ikei (są na czarnym i na białym kablu). Mój balkon ciągle czeka na wersję na baterię i z timerem.
minilampki LED na druciku - Aldi
lampa Sherlocka (model SAMTID)- IKEA
sznur żarówek - Leroy Merlin