Często pytacie: "Sztywniaro, co robisz, że masz taką nieskazitelną i promienną cerę?" Dobra, żartuję, nikt nigdy o to nie zapytał, bo moja cera jest daleka od ideału. Jest jednak kilka kosmetyków, które sprawiają, że wygląda lepiej niż gorzej, i właśnie dzisiaj moimi pielęgnacyjnymi ulubieńcami chciałam się z Wami podzielić.
Oczywiście wiadomo, jak to z kosmetykami i innymi gadżetami urodowymi bywa - co dla jednego jest hitem, dla drugiego będzie bublem. Każdy ma inną cerę i inne preferencje, dlatego najpierw kilka słów o tym, jak sytuacja wygląda u mnie.
W angielskim jest takie brzydkie określenie na osobę z problemami skórnymi: pizza face. No więc jeśli moja twarz byłaby pizzą, to byłaby tą ostatnią w menu, ze wszystkimi możliwymi składnikami. Bo czasami jest na niej naprawdę WSZYSTKO. Pryszcze, zaskórniki, przebarwienia, widoczne pory, miejsca tłuste, świecące się jak kula dyskotekowa, oraz przesuszone, łuszczące się (które, co ciekawe, czasem pokrywają się z tymi tłustymi), a do tego wszystkiego jeszcze piegi, które same w sobie są oczywiście spoko, ale w połączeniu z całą resztą zwiększają wrażenie zamieszania na twarzy. W skrócie: mam cerę problemową, według różnych diagnoz mieszaną albo odwodnioną. Na domiar złego bardzo lubię majstrować przy twarzy. Walczę z tym, bo zdaję sobie sprawę, że 90% moich problemów wynika właśnie z drapania, skubania i wyciskania. Kiedy na jakiś czas zostawiam skórę w spokoju, wygląda nieporównanie lepiej.
Co do moich kosmetycznych preferencji, to lubię, kiedy kosmetyki są bezzapachowe, bezproblemowe i kiedy jest ich jak najmniej. Zdecydowanie nie jestem typem, który czerpie przyjemność z przesiadywania w łazience i wklepywania kremików. Nie używam odżywek do włosów, a balsam do ciała stosuję w ostateczności, kiedy moja skóra jest jednym wielkim wysuszonym wiórkiem. Ale i tak wieczorem spędzam w łazience sporo czasu i z zazdrością patrzę na Dzióbka, który nie stosuje żadnych mazideł (nawet latem, żeby nałożyć mu filtr przeciwsłoneczny, muszę go najpierw schwytać i obezwładnić), a mimo to jego facjata wygląda 10 razy lepiej od mojej.
Dobra, a teraz do rzeczy. Oto, jak przebiega moja codzienna pielęgnacja twarzy.
1. PŁYN MICELARNY ZIAJA ULGA
Jeśli chodzi o demakijaż oczu, to od paru lat jestem wierna płynowi micelarnemu Ziaja Ulga do skóry wrażliwej (wymiennie z Sopot Spa, który też lubię). Jest łagodny, nietłusty (nie cierpię wszelakich mleczek albo tych dwufazowych tłuściochów), bezzapachowy, a przy tym tani. No i robi, co ma robić (chociaż tu trzeba powiedzieć, że do roboty nie ma za wiele, bo mój makijaż oczu składa się tylko z odrobiny brązowego cienia oraz tuszu do rzęs). Przy okazji: płatki kosmetyczne uznaję wyłącznie marki Bella, bo to jedyne, które się nie rozdwajają (w drogeriach ciężko je dostać, ale są dostępne w Carrefourze).
2. EMULSJA MICELARNA CETAPHIL EM
Cetaphil to rekordzista w tym zestawieniu, bo używam go chyba już z 5 albo 6 lat. Najbardziej lubię go za to, jaki jest delikatny. Nie podrażnia i nie szczypie, nawet jeśli na twarzy mam akurat jakieś ranki czy zadrapania. Dokładnie oczyszcza, ma gładką konsystencję, nie pieni się i łatwo się spłukuje. Opakowanie 250 ml potrafi kosztować od ok. 30 do 50 zł, więc przed zakupem warto porównać ceny w różnych aptekach, sklepach internetowych albo na Allegro. Ja ostatnio na promocji w Superpharmie kupiłam butlę 591 ml za ok. 60 zł.
3. SZCZOTECZKA DO MYCIA TWARZY PHILIPS VIASUPRE ADVANCED
Przez ostatnie 4-5 lat codziennie używałam do mycia szmatki muślinowej. Skóra była domyta znacznie lepiej niż przy użyciu samych dłoni, ale od dawna marzyło mi się przejście na wyższy poziom i wypróbowanie elektrycznej szczoteczki do mycia twarzy. No i chyba byłam bardzo grzeczna, bo na mikołajki Philips przysłał mi do przetestowania urządzenie VisaPure Advanced.
Co to za wynalazek? To sprzęt 3 w 1 służący do oczyszczania, masażu twarzy oraz odświeżania skóry pod oczami. W komplecie są 3 wymienne końcówki (oprócz nich można dokupić osobno jeszcze kilka innych: do skóry wrażliwej, trądzikowej itd.). Do oczyszczania mamy szczoteczkę, która wibruje i obraca się z prędkością 250 obrotów na minutę, dzięki czemu jest 10 razy dokładniejsza niż mycie dłońmi (ale równie delikatna). Teraz cały proces zmywania makijażu jest u mnie szybki (trwa tylko 60 sekund), dokładny i o wiele wygodniejszy niż zwykłe mycie, bo nie muszę już nachylać się nad zlewem i nic mi nie cieknie po rękach.
Początkowo sceptycznie podchodziłam do końcówki do masażu twarzy. Podejrzewałam, że to może być jeden z tych fajerwerków, które są właściwie zbędne. Myślałam tak do pierwszego użycia. Ludzie, jaki to jest odlot! Obracająca się końcówka z silikonowymi kuleczkami imituje japoński masaż twarzy opuszkami palców, tyle że tutaj mamy aż 750 muśnięć opuszków ma minutę. Pobudza to głębsze partie skóry, poprawia cyrkulację, odpręża i działa ujędrniająco (ponoć w moim wieku to ważne). Wszystko trwa zaledwie 3 minuty, ale jest tak niesamowicie przyjemne, że człowiek zamyka oczy i na chwilę odpływa (warto wcześniej posmarować twarz kremem i ułożyć się wygodnie na kanapie).
Trzecia końcówka służy do odświeżania okolic oczu. Zdarzyło mi się używać kremów i żeli w kulce pod oczy, które dla lepszego efektu należało przechowywać w lodówce. Aplikacja takiego schłodzonego specyfiku jest faktycznie dużo przyjemniejsza, ale zdecydowanie nie jestem fanką biegania z łazienki do lodówki. Natomiast ta ceramiczna końcówka jest zawsze zimna (mimo że przecież łazienka to zwykle najcieplejsze pomieszczenie w domu) i wystarczy 30 sekund, żeby rano dobudzić oczy (można ją stosować solo lub po nałożeniu kremu).
Póki co jestem z tego magicznego urządzenia bardzo zadowolona. Może z żaby nie zamieniłam się od razu w księżniczkę, ale skóra rzeczywiście wydaje się jakby gładsza i bardziej miękka. Sprzęt nie jest tani i trudno go nazwać produktem pierwszej potrzeby, ale tak jak w przypadku elektrycznej szczoteczki do zębów - jak człowiek raz spróbuje, to już nigdy nie wróci do czyszczenia manualnego. VisaPure Advanced jest do kupienia w Douglasie (po zarejestrowaniu swojego produktu na stronie Philips dostaniecie dodatkową szczoteczkę gratis). Jeśli jesteście ciekawi, jak pielęgnacja z użyciem tego cudeńka wygląda w praktyce, tutaj możecie zobaczyć filmik.
4. KREM CETAPHIL PS
Cetaphil PS to mój krem na dzień, pod makijaż, który stosuję od jakichś 4 lat. Lubię go, bo - podobnie jak emulsja do mycia - jest bardzo delikatny. Poza tym szybko się wchłania, skóra jest po nim miękka, a podkład dobrze się rozprowadza. Szkoda tylko, że nie ma filtra przeciwsłonecznego. Latem stosowałam Cetaphil Suntivity +50, ale niestety nie był już taki fajny (ślizgał się powierzchni, wolno się wchłaniał i był tłusty - jak dla mnie za tłusty na dzień).
5. KREM POD OCZY Z AWOKADO KIEHL'S
Testowałam różne kremy pod oczy, ale z żadnego nie byłam naprawdę zadowolona. Wszystkie były jakieś mało treściwe, wodniste i miałam wrażenie, że nie wnikają głębiej w skórę. Aż pewnego dnia dotarła do mnie paczka niespodzianka od Kiehl's, a w niej jeden z ich hitów, czyli krem pod oczy z awokado. To była miłość od pierwszego wklepania. Jest gęsty, ale szybko się wchłania i po raz pierwszy mam wrażenie, że krem pod oczy naprawdę coś robi. W sensie: nawilża i to na długo. Nie należy do najtańszych, ale jest bardzo wydajny: na jedno użycie wystarczy rozetrzeć w palcach dosłownie kropelkę (pierwszy słoiczek 14 ml starczył mi na jakieś pół roku przy stosowaniu raz dziennie).
6. OLEJ MALINOWY MINISTERSTWO DOBREGO MYDŁA
Długo nie mogłam znaleźć kremu na noc, który by naprawdę nawilżał i odżywiał moją skłonną do przesuszeń skórę. I nie znalazłam. Znalazłam za to coś lepszego: naturalne olejki. W moim przypadku sprawdzają się o wiele lepiej niż kremy. Od dłuższego czasu używam olejku malinowego z Ministerstwa Dobrego Mydła, ale testowałam różne i w zasadzie ze wszystkich byłam zadowolona. Dobrze sprawdził się u mnie na przykład olej arganowy Nacomi, olejek tamanu z Biochemii Urody (chociaż Dzióbek twierdzi, że pachnie rosołem), a w wersji de luxe Midnight Recovery Concentrate od Kiehl's.
7. MAŚĆ OCHRONNA DLA DZIECI BEPANTHEN
Kojarzycie ojca głównej bohaterki z filmu "Moje wielkie greckie wesele", który wszystkie problemy skórne załatwiał, spryskując je płynem do mycia szyb? No to Bepanthen to taki właśnie mój Windex. Od kiedy kilka lat temu użyczyła mi go koleżanka, która smarowała nim świeżo zrobiony tatuaż, stosuję go na wszystko: ranki, podrażnienia, pryszcze w każdej fazie rozwoju, ślady po pryszczach, przesuszone miejsca i tak dalej. I on naprawdę na wszystko mi pomaga. Skóra goi się szybciej, a niedoskonałości znikają w ekspresowym tempie. Znajdziecie go w aptekach. Zaznaczam, że używam maści, bo jest też krem Bepanthen (w niemal identycznym opakowaniu), ale jego nie próbowałam.
Chętnie poczytam o Waszych ulubionych kosmetykach i gadżetach do pielęgnacji (szczególnie jeśli możecie polecić jakiś dobry krem na dzień z filtrem). Tak więc jeśli jakiś specyfik szczególnie dobrze się u Was sprawdza, dajcie znać w komentarzach. Tylko koniecznie napiszcie, jaką macie cerę - to bardzo ułatwi sprawę innym osobom szukającym kosmetyków dostosowanych do konkretnych potrzeb.
***
Chętnie poczytam o Waszych ulubionych kosmetykach i gadżetach do pielęgnacji (szczególnie jeśli możecie polecić jakiś dobry krem na dzień z filtrem). Tak więc jeśli jakiś specyfik szczególnie dobrze się u Was sprawdza, dajcie znać w komentarzach. Tylko koniecznie napiszcie, jaką macie cerę - to bardzo ułatwi sprawę innym osobom szukającym kosmetyków dostosowanych do konkretnych potrzeb.