W jednym z poprzednich wcieleń musiałam być chyba kornikiem, bo UWIELBIAM drewno w każdej postaci. Zwłaszcza tej naturalnej, która sprawia, że pomieszczenie od razu staje się bardziej przytulne i udomowione. Dlatego mamy deski na balkonie, kilka drewnianych pojemników w łazience (które mają wprost magiczną moc ocieplania "zimnego" szklano-ceramicznego wnętrza), całą ścianę sosnowych półek z książkami, parę drewnianych skrzynek oraz mnóstwo innych, mniejszych i większych drewnianych dodatków. Szczególnie zadowolona jestem z chlebaka z bambusowym wieczkiem pełniącym jednocześnie funkcję deski do krojenia, oraz maselniczki z drewnianą pokrywką z miejscem na nożyk (co uważam za genialny wynalazek). W ramach ubierania gołych ścian zamówiłam też niedawno drewnianą tabliczkę z numerem i przy okazji dostałam piękną brzozową podkładkę pod kubek. Wszystkie te cudeńka bardzo mnie cieszą, jednak jeden drewniany element zdecydowanie gra u nas pierwsze skrzypce i nadaje klimat całemu wnętrzu: dębowy blat.
Drewniany blat w kuchni od dawna był moim marzeniem. Zdawałam sobie sprawę, że będzie wymagający w utrzymaniu, ale byłam na to gotowa. A przynajmniej tak mi się wydawało. Zdecydowaliśmy się na blat dębowy, olejowany. Ponieważ w okolicach każdego kranu jest zawsze mokro, uznałam, że do kompletu najlepszy będzie duży zlew z baterią montowaną wewnątrz (a nie w blacie) oraz szerokim brzegiem (od samej ściany), na którym można postawić płyn czy gąbkę. I to była bardzo dobra decyzja. Ba, inny wybór przy drewnianym blacie byłby prawdziwą katastrofą.
Czyli wszystko super? No, nie do końca. Od początku chuchałam na ten mój dąb i dmuchałam. Leciałam ze ściereczką, kiedy tylko zobaczyłam jakąś kroplę wody; pilnowałam, żeby nikt nie stawiał na nim niczego gorącego ani mokrego; stosowałam tacki i podkładki. I co? I po jakimś tygodniu i tak dorobiłam się kilku ciemnych krążków, których nie udało się usunąć, mimo że zainwestowałam w superwypasiony wosk do pielęgnacji. To był cios na miarę pierwszej rysy na telefonie. AUA! Potem scenariusz się powtarzał: kiedy przez kilka miesięcy nie pojawiał się żaden nowy ślad i już wydawało mi się, że mamy czarny pas w obsłudze blatu - bang! nie wiadomo skąd wyrastała nowa plama, doprowadzając mnie do czarnej rozpaczy. Przełom nastąpił, kiedy pewnego razu wkurzona i obrażona na cały świat znęcałam się nad jedną plamą do... 2.00 w nocy. Plamy nie usunęłam, ale za to zrobiłam coś lepszego - palnęłam się w mój głupi łeb.
Dotarło do mnie, że albo wyluzuję, albo zwariuję. No przecież nie można tak żyć. Kuchnia to nie muzeum [tłumaczył mój wewnętrzny pragmatyk mojemu wewnętrznemu perfekcjoniście]. Zawsze coś chlapnie, spadnie, czegoś się nie zauważy. Z czasem plam i rys będzie przybywać. Trudno. Zresztą przecież drewno ma to do siebie, że nawet pokiereszowane nadal ma swój urok. Przebarwienia na starym radiu jakoś zupełnie mi nie przeszkadzają, więc nie ma sensu tak przeżywać tego cholernego blatu. Przeprogramowałam swoje myślenie i od razu poczułam ulgę. Czasem nawet sztywniara musi odpuścić. Dla własnego zdrowia psychicznego.
Tak więc jeśli zastanawiacie się nad drewnem w kuchni, radzę dobrze przemyśleć sprawę.
Tak więc jeśli zastanawiacie się nad drewnem w kuchni, radzę dobrze przemyśleć sprawę.
drewniana tablica z numerem - CzaryzDrewna.pl
drewniana podkładka pod kubek - CzaryzDrewna.pl (bardziej pasowałoby do nas hasło w stylu "Use a fucking coaster", ale nie narzekam)
chlebak z deską do krojenia - Duka
kubek - Churchill China / Bonami.pl
czajnik - Russel Hobbs (ładny, ale niestety głośny)
kubek - Churchill China / Bonami.pl
czajnik - Russel Hobbs (ładny, ale niestety głośny)
ceramiczna maselniczka z miejscem na nożyk - Duka
talerzyk - vintage, od Mamy