Są rzeczy, które po zakupie długo leżą w mojej szafie. Bo albo nie mam na nie pomysłu, albo pomysł mam, tylko nie mam elementów pozwalających wprowadzić go w życie, albo pomysł miałam, ale po przetestowaniu okazał się kiepski i szukam nowego. A są takie, które przymierzam i od razu wychodzę w nich z domu, bo okazuje się, że pasują idealnie do tego, co akurat mam na sobie. Dzięki blogu tych drugich jest u mnie od pewnego czasu zdecydowanie więcej.
I tak właśnie było z tymi "meksykańskimi" butami. Wyjęłam je z pudełka, żeby sprawdzić, czy rozmiar się zgadza (Sorel ma dość nietypową rozmiarówkę), i sama się zdziwiłam, jak dobrze zagrały z moimi nowymi ulubionymi dżinsami i bluzą kupioną niedawno w lumpeksie. Trochę się bałam, jak będzie z ich wygodą, bo mam jedne trampki tej marki i niestety, choć robiłam do nich już kilka podejść, nie dają się ujarzmić i za każdym razem bezczelnie mnie obcierają. Na szczęście tym razem szafa gra: buty są lekkie, miękkie i wygodne jak kapcie. Tak, wiem, że wyglądają też trochę jak kapcie. Pewnie właśnie dlatego tak bardzo mi się spodobały.
PS
Czytałam kiedyś, że szafiarki dziwnie wykrzywiają nogi i szczególnie lubią pozować na kostce bauma. Nie mam pojęcia, skąd się takie opinie biorą.
płaszcz - Charlotte Halton / ciucholand
torba - Nowińska / Sagana.pl
dżinsy - Lee
buty - Sorel, model Yaquina (rozmiar 39 1/3 - normalnie noszę 39) / prezent od marki