21 grudnia 2016

Moja pielęgnacja twarzy

Często pytacie: "Sztywniaro, co robisz, że masz taką nieskazitelną i promienną cerę?" Dobra, żartuję, nikt nigdy o to nie zapytał, bo moja cera jest daleka od ideału. Jest jednak kilka kosmetyków, które sprawiają, że wygląda lepiej niż gorzej, i właśnie dzisiaj moimi pielęgnacyjnymi ulubieńcami chciałam się z Wami podzielić.

Oczywiście wiadomo, jak to z kosmetykami i innymi gadżetami urodowymi bywa - co dla jednego jest hitem, dla drugiego będzie bublem. Każdy ma inną cerę i inne preferencje, dlatego najpierw kilka słów o tym, jak sytuacja wygląda u mnie.

W angielskim jest takie brzydkie określenie na osobę z problemami skórnymi: pizza face. No więc jeśli moja twarz byłaby pizzą, to byłaby tą ostatnią w menu, ze wszystkimi możliwymi składnikami. Bo czasami jest na niej naprawdę WSZYSTKO. Pryszcze, zaskórniki, przebarwienia, widoczne pory, miejsca tłuste, świecące się jak kula dyskotekowa, oraz przesuszone, łuszczące się (które, co ciekawe, czasem pokrywają się z tymi tłustymi), a do tego wszystkiego jeszcze piegi, które same w sobie są oczywiście spoko, ale w połączeniu z całą resztą zwiększają wrażenie zamieszania na twarzy. W skrócie: mam cerę problemową, według różnych diagnoz mieszaną albo odwodnioną. Na domiar złego bardzo lubię majstrować przy twarzy. Walczę z tym, bo zdaję sobie sprawę, że 90% moich problemów wynika właśnie z drapania, skubania i wyciskania. Kiedy na jakiś czas zostawiam skórę w spokoju, wygląda nieporównanie lepiej. 

Co do moich kosmetycznych preferencji, to lubię, kiedy kosmetyki są bezzapachowe, bezproblemowe i kiedy jest ich jak najmniej. Zdecydowanie nie jestem typem, który czerpie przyjemność z przesiadywania w  łazience i wklepywania kremików. Nie używam odżywek do włosów, a balsam do ciała stosuję w ostateczności, kiedy moja skóra jest jednym wielkim wysuszonym wiórkiem. Ale i tak wieczorem spędzam w łazience sporo czasu i z zazdrością patrzę na Dzióbka, który nie stosuje żadnych mazideł (nawet latem, żeby nałożyć mu filtr przeciwsłoneczny, muszę go najpierw schwytać i obezwładnić), a mimo to jego facjata wygląda 10 razy lepiej od mojej.

Dobra, a teraz do rzeczy. Oto, jak przebiega moja codzienna pielęgnacja twarzy.

My skincare routine


 1. PŁYN MICELARNY ZIAJA ULGA

Jeśli chodzi o demakijaż oczu, to od paru lat jestem wierna płynowi micelarnemu Ziaja Ulga do skóry wrażliwej (wymiennie z Sopot Spa, który też lubię). Jest łagodny, nietłusty (nie cierpię wszelakich mleczek albo tych dwufazowych tłuściochów), bezzapachowy, a przy tym tani. No i robi, co ma robić (chociaż tu trzeba powiedzieć, że do roboty nie ma za wiele, bo mój makijaż oczu składa się tylko z odrobiny brązowego cienia oraz tuszu do rzęs). Przy okazji: płatki kosmetyczne uznaję wyłącznie marki Bella, bo to jedyne, które się nie rozdwajają (w drogeriach ciężko je dostać, ale są dostępne w Carrefourze).


2. EMULSJA MICELARNA CETAPHIL EM

Cetaphil to rekordzista w tym zestawieniu, bo używam go chyba już z 5 albo 6 lat. Najbardziej lubię go za to, jaki jest delikatny. Nie podrażnia i nie szczypie, nawet jeśli na twarzy mam akurat jakieś ranki czy zadrapania. Dokładnie oczyszcza, ma gładką konsystencję, nie pieni się i łatwo się spłukuje. Opakowanie 250 ml potrafi kosztować od ok. 30 do 50 zł, więc przed zakupem warto porównać ceny w różnych aptekach, sklepach internetowych albo na Allegro. Ja ostatnio na promocji w Superpharmie kupiłam butlę 591 ml za ok. 60 zł.


3. SZCZOTECZKA DO MYCIA TWARZY PHILIPS VIASUPRE ADVANCED

Przez ostatnie 4-5 lat codziennie używałam do mycia szmatki muślinowej. Skóra była domyta znacznie lepiej niż przy użyciu samych dłoni, ale od dawna marzyło mi się przejście na wyższy poziom i wypróbowanie elektrycznej szczoteczki do mycia twarzy. No i chyba byłam bardzo grzeczna, bo na mikołajki Philips przysłał mi do przetestowania urządzenie VisaPure Advanced.

Co to za wynalazek? To sprzęt 3 w 1 służący do oczyszczania, masażu twarzy oraz odświeżania skóry pod oczami. W komplecie są 3 wymienne końcówki (oprócz nich można dokupić osobno jeszcze kilka innych: do skóry wrażliwej, trądzikowej itd.). Do oczyszczania mamy szczoteczkę, która wibruje i obraca się z prędkością 250 obrotów na minutę, dzięki czemu jest 10 razy dokładniejsza niż mycie dłońmi (ale równie delikatna). Teraz cały proces zmywania makijażu jest u mnie szybki (trwa tylko 60 sekund), dokładny i o wiele wygodniejszy niż zwykłe mycie, bo nie muszę już nachylać się nad zlewem i nic mi nie cieknie po rękach.

Początkowo sceptycznie podchodziłam do końcówki do masażu twarzy. Podejrzewałam, że to może być jeden z tych fajerwerków, które są właściwie zbędne. Myślałam tak do pierwszego użycia. Ludzie, jaki to jest odlot! Obracająca się końcówka z silikonowymi kuleczkami imituje japoński masaż twarzy opuszkami palców, tyle że tutaj mamy aż 750 muśnięć opuszków ma minutę. Pobudza to głębsze partie skóry, poprawia cyrkulację, odpręża i działa ujędrniająco (ponoć w moim wieku to ważne). Wszystko trwa zaledwie 3 minuty, ale jest tak niesamowicie przyjemne, że człowiek zamyka oczy i na chwilę odpływa (warto wcześniej posmarować twarz kremem i ułożyć się wygodnie na kanapie).

Trzecia końcówka służy do odświeżania okolic oczu. Zdarzyło mi się używać kremów i żeli w kulce pod oczy, które dla lepszego efektu należało przechowywać w lodówce. Aplikacja takiego schłodzonego specyfiku jest faktycznie dużo przyjemniejsza, ale zdecydowanie nie jestem fanką biegania z łazienki do lodówki. Natomiast ta ceramiczna końcówka jest zawsze zimna (mimo że przecież łazienka to zwykle najcieplejsze pomieszczenie w domu) i wystarczy 30 sekund, żeby rano dobudzić oczy (można ją stosować solo lub po nałożeniu kremu).

Póki co jestem z tego magicznego urządzenia bardzo zadowolona. Może z żaby nie zamieniłam się od razu w księżniczkę, ale skóra rzeczywiście wydaje się jakby gładsza i bardziej miękka. Sprzęt nie jest tani i trudno go nazwać produktem pierwszej potrzeby, ale tak jak w przypadku elektrycznej szczoteczki do zębów - jak człowiek raz spróbuje, to już nigdy nie wróci do czyszczenia manualnego. VisaPure Advanced jest do kupienia w Douglasie (po zarejestrowaniu swojego produktu na stronie Philips dostaniecie dodatkową szczoteczkę gratis). Jeśli jesteście ciekawi, jak pielęgnacja z użyciem tego cudeńka wygląda w praktyce, tutaj możecie zobaczyć filmik.


4. KREM CETAPHIL PS

Cetaphil PS to mój krem na dzień, pod makijaż, który stosuję od jakichś 4 lat. Lubię go, bo - podobnie jak emulsja do mycia - jest bardzo delikatny. Poza tym szybko się wchłania, skóra jest po nim miękka, a podkład dobrze się rozprowadza. Szkoda tylko, że nie ma filtra przeciwsłonecznego. Latem stosowałam Cetaphil Suntivity +50, ale niestety nie był już taki fajny (ślizgał się powierzchni, wolno się wchłaniał i był tłusty - jak dla mnie za tłusty na dzień).


5. KREM POD OCZY Z AWOKADO KIEHL'S

Testowałam różne kremy pod oczy, ale z żadnego nie byłam naprawdę zadowolona. Wszystkie były jakieś mało treściwe, wodniste i miałam wrażenie, że nie wnikają głębiej w skórę. Aż pewnego dnia dotarła do mnie paczka niespodzianka od Kiehl's, a w niej jeden z ich hitów, czyli krem pod oczy z awokado. To była miłość od pierwszego wklepania. Jest gęsty, ale szybko się wchłania i po raz pierwszy mam wrażenie, że krem pod oczy naprawdę coś robi. W sensie: nawilża i to na długo. Nie należy do najtańszych, ale jest bardzo wydajny: na jedno użycie wystarczy rozetrzeć w palcach dosłownie kropelkę (pierwszy słoiczek 14 ml starczył mi na jakieś pół roku przy stosowaniu raz dziennie).


6. OLEJ MALINOWY MINISTERSTWO DOBREGO MYDŁA

Długo nie mogłam znaleźć kremu na noc, który by naprawdę nawilżał i odżywiał moją skłonną do przesuszeń skórę. I nie znalazłam. Znalazłam za to coś lepszego: naturalne olejki. W moim przypadku sprawdzają się o wiele lepiej niż kremy. Od dłuższego czasu używam olejku malinowego z Ministerstwa Dobrego Mydła, ale testowałam różne i w zasadzie ze wszystkich byłam zadowolona. Dobrze sprawdził się u mnie na przykład olej arganowy Nacomiolejek tamanu z Biochemii Urody (chociaż Dzióbek twierdzi, że pachnie rosołem), a w wersji de luxe Midnight Recovery Concentrate od Kiehl's.


7. MAŚĆ OCHRONNA DLA DZIECI BEPANTHEN

Kojarzycie ojca głównej bohaterki z filmu "Moje wielkie greckie wesele", który wszystkie problemy skórne załatwiał, spryskując je płynem do mycia szyb? No to Bepanthen to taki właśnie mój Windex. Od kiedy kilka lat temu użyczyła mi go koleżanka, która smarowała nim świeżo zrobiony tatuaż, stosuję go na wszystko: ranki, podrażnienia, pryszcze w każdej fazie rozwoju, ślady po pryszczach, przesuszone miejsca i tak dalej. I on naprawdę na wszystko mi pomaga. Skóra goi się szybciej, a niedoskonałości znikają w ekspresowym tempie. Znajdziecie go w aptekach. Zaznaczam, że używam maści, bo jest też krem Bepanthen (w niemal identycznym opakowaniu), ale jego nie próbowałam.


***

Chętnie poczytam o Waszych ulubionych kosmetykach i gadżetach do pielęgnacji (szczególnie jeśli możecie polecić jakiś dobry krem na dzień z filtrem). Tak więc jeśli jakiś specyfik szczególnie dobrze się u Was sprawdza, dajcie znać w komentarzach. Tylko koniecznie napiszcie, jaką macie cerę - to bardzo ułatwi sprawę innym osobom szukającym kosmetyków dostosowanych do konkretnych potrzeb.


Philips VisaPure Advanced
Philips VisaPure Advanced
Philips VisaPure Advanced

14 grudnia 2016

#SztywniaraCzyta: G'rls ROOM

Stała się rzecz niesłychana. Znalazłam magazyn dla siebie! Młodsza Sztywniara byłaby w szoku, bo nie dość, że jest kobiecy, to w dodatku feministyczny. Dlaczego byłaby w szoku? Ano dlatego, że kiedy byłam młodsza, nie myślałam o sobie jako o kobiecie, ani tym bardziej feministce. Zaraz, zaraz, że co? No po prostu w moim mózgu zawsze byłam po prostu mną, a nie żadną "kobietą". To znaczy oczywiście wiedziałam, że jestem kobietą, ale wydawało mi się, że jestem "inna niż inne", bo zupełnie nie identyfikowałam się z tym, co typowo kobiece (czyli - jak mi się wydawało - szminki, brokat i rozczulanie się zdjęciami niemowlaków). Kompletnie nie rozumiałam też, o co chodzi tym całym feministkom. Jaka dyskryminacja? Przecież kobiety już dawno wszystko wywalczyły. Czego one jeszcze chcą? Uważałam je za bandę agresywnych bab, które nienawidzą mężczyzn i szukają dziury w całym.

Trochę czasu musiało upłynąć, zanim zrozumiałam, że to nie ja jestem "inna", tylko po prostu kobiety bywają bardzo różne. Jak to ludzie (szok, co nie?). I że chociaż dla mojej tożsamości płeć może nie być jakąś kluczową kwestią, to ma ona zasadnicze znaczenie na przykład dla osób tworzących prawo, które bezpośrednio wpływa na moje życie. Natomiast fakt, że nikt nigdy nie powiedział mi wprost: "Jesteś głupia / mniej ważna, bo jesteś kobietą", wcale nie znaczy, że mizoginia i dyskryminacja to jakieś wymysły babochłopów w bojówkach. Seksizm czasem bywa bardzo subtelny albo tak głęboko zakorzeniony w naszej kulturze i "tradycji", że wiele kobiet nawet nie zdaje sobie z niego sprawy. Kiedy jednak raz zacznie się dostrzegać jego codzienne przejawy, to potem nie da się już tego odwidzieć i udawać, że wszystko jest OK.

Uuu, poważnie się zrobiło, a miało być pozytywnie, bo jestem megaszczęśliwa, że w końcu udało mi się znaleźć magazyn, który pasuje mi w 100%. Panie (i panowie?), przedstawiam G'rls ROOM!


G'rls ROOM
magazyn: girlsROOM.pl/grls
portal: entertheROOM.pl
(do kupienia m.in. w Empiku, krakowskim MOCAK-u, gdańskiej Sztuce Wyboru oraz oficjalnym sklepie internetowym)

G'rls ROOM

O tym, że coś takiego w ogóle pojawiło się na rynku, dowiedziałam się zupełnie przypadkiem. Na Instagramie mignęło mi zdjęcie z jakiejś imprezy, na której sprzedawany był pierwszy numer. Kilka kliknięć, szybki rekonesans. Opis brzmiał obiecująco:

G’rls ROOM to magazyn tworzony przez dziewczyny, ale nie tylko dla dziewczyn.

Wciąż za mało mówi się o prawach kobiet, ich seksualności oraz o pozytywnym podejściu do ciała. Jesteśmy za solidarnością kobiet, razem możemy zrobić dużo dobrego. Oddajemy głos kobietom oraz wszystkim tym, którym równe prawa i tolerancja nie są obce.

Wyróżnia nas: książkowy format, autorska szata graficzna i przyjazny dla środowiska, przyjemny w dotyku papier, którego kremowa tonacja zapewnia komfort podczas czytania. Działamy na wszystkie zmysły, dbając o najwyższą jakość lektury.

Następnego dnia już byłam w empiku, trzymając kciuki, żeby to było to. I z przyjemnością (oraz ulgą) mogę obwieścić, że jest! Nie pamiętam, kiedy ostatnio przeczytałam jakiś magazyn od deski do deski. A artykuły w G'rls ROOM czytałam po kolei, jak leci (nawet opowiadanie, które zwykle omijam) i naprawdę KAŻDY był ciekawy.

Co zainteresowało mnie szczególnie? Największe wrażenie zrobiła na mnie rozmowa z dziewczynami z inicjatywy #MamyGłos. To licealistki i studentki, które stworzyły grupę działającą na rzecz nastolatek w Polsce. Walczą ze stereotypami i seksizmem w szkole, uświadamiają dziewczynom ich prawa, pomagają budować poczucie własnej wartości i pewność siebie. Jak? A na przykład tak:


    Jak ja żałuję, że za moich czasów nie było takich inicjatyw! Albo były, tylko ja o nich nie wiedziałam. Bo YouTuba też nie było. W ogóle internetu nie było. Co zainspirowało dziewczyny do założenia grupy? Tak na to pytanie odpowiada Ola Jarocka:

    Nasz aktywizm wziął się z tego, że zauważyłyśmy, że coś jest nie tak. Szczególnie widać to w szkole, w zachowaniu wielu nauczycieli. W tym, na jakie komentarze pozwalają sobie pod adresem dziewczyn, jak i w tym, czego się uczymy czy raczej czego się nie uczymy - na przykład na historii bardzo mało mówi się o kobietach. Jestem w trzeciej klasie liceum, mam rozszerzoną historię, ale na lekcjach praktycznie nie wspomina się o historii kobiet, począwszy od takich podstawowych spraw, jak ich pozycja w społeczeństwie od czasów starożytnych.

    Jako żywo stanęła mi przed oczami sytuacja z podstawówki, kiedy na lekcji historii razem z koleżanką z ławki (Agata, jeśli czytasz, to pozdrawiam) spierałyśmy się z nauczycielem, że oprócz Horacego i spółki w Starożytności musiały być też jakieś kobiety poetki. Nauczyciel założył się z nami (pewnie o plusa w dzienniku), że na bank żadnej nie znajdziemy. Poleciałyśmy do biblioteki i z pomocą pani bibliotekarki znalazłyśmy dowód, że mamy rację. Całe dumne na kolejnej lekcji rzucamy, że ha-HA! SAFONA, gościu! IN YOUR FACE!, a nauczyciel na to: oj tam, oj tam, no to jedna, to tylko potwierdza, że wpływ kobiet na literaturę był praktycznie żaden. Szach i mat. Dlatego zarówno ja teraźniejsza, jak i ja z przeszłości bardzo się cieszymy, że dziewczyny w tak młodym wieku są już tak świadome, że działają, że walczą, że im się chce. I że być może dzięki nim inne młode kobiety zrozumieją, po co im ten cały feminizm, dużo wcześniej, niż pojęłam to ja.

    Co jeszcze ciekawego w tym numerze? A m.in. świetny artykuł Pauliny Klepacz "Wagina: Instrukcja obsługi" - o naszym podejściu do tej części ciała, niewiedzy i wstydzie. Jest też rozmowa z Moniką Mularczyk - twórczynią marki momu, czyli ręcznie szytych koszulek z komputerowymi haftami (wśród wzorów m.in. Frida Kahlo, Matka Boska, joginki, kot i kaktus), którymi zachwycam się od kilku miesięcy. No i wywiad z Marią Sadowską, reżyserką filmu o Michalinie Wisłockiej - polskiej seksuolożce, autorce słynnej "Sztuki kochania" (czyi rodzice nie mają w domu egzemplarza, ten trąba!). Film wchodzi do kin 27 stycznia. Zwiastun zwiastuje naprawdę dobre rzeczy:



    Z informacji bardziej technicznych: G'rls ROOM jest kwartalnikiem, ma format B5 (ważna informacja, jeśli będziecie go szukać na półkach z prasą, bo przez niewielkie rozmiary łatwo go przeoczyć) i kosztuje 9 zł. Szatą graficzną przypomina trochę zin, a trochę oldskulową gazetkę szkolną. Na 70 stron jest tylko 7 reklam (książka, film, Fundacja Feminoteka, salon fryzjerski, polska marka odzieżowa oraz artykuł, w którym dziewczyny z redakcji testują niszowe kosmetyki; jak na moje standardy, zarówno dobór, jak i liczba reklam naprawdę spoko).

    Pierwszy numer ustawił poprzeczkę bardzo wysoko, więc z nadzieją (i niecierpliwością) będę wyczekiwać kolejnych. Droga Redakcjo, dziękuję, że jesteście, i mocno trzymam kciuki!

    1 grudnia 2016

    Prezentownik 2016

    Ho, ho, ho! Nastała wiekopomna chwila i dzisiaj prezentuję pierwszy w historii bloga prezentownik. Co roku z ciekawością sprawdzam pomysły na świąteczne prezenty u innych blogerów, ale sama do tej pory jakoś nigdy się do tego nie zebrałam. W sumie to dość dziwne jak na osobę, która do końca liceum (na własną wyraźną prośbę!) dostawała od rodziców mikołajkowe prezenty pod poduszkę. Pamiętam, jak na I roku studiów było mi smutno, że pierwszy raz nie przyjdzie do mnie "mikołaj", i jak się wzruszyłam, kiedy niespodziewanie późnym wieczorem 5 grudnia w drzwiach mojego pokoju w akademiku stanął Tata z reklamówką słodyczy [odgłos pociągania nosem].

    Ale wracając do teraźniejszości: Przez kilka ostatnich tygodni notowałam pomysły, zapisywałam ciekawe linki, potem przez dwa dni lepiłam kolaże i myślę, że powstał z tego całkiem fajny prezentozbiór. Znalazły się w nim rzeczy, które sama mam i z których jestem bardzo zadowolona, oraz takie, które chętnie bym przytuliła. Chciałam, żeby w tym wpisie oprócz samych propozycji był jeszcze jakiś mikołajkowo-świąteczny bonus dla Was, dlatego postarałam się o kilka zniżek na zakupy oraz fajny gadżet do zgarnięcia :) No to jedziemy!

    Christmas gift ideas


    COŚ ELEKTRONICZNEGOChristmas gift ideas
    1. słuchawki bezprzewodowe Sudio - koniec z plączącymi się kablami (plus futerał w komplecie) 
    2. czytnik Kindle - najlepszy spodziewany prezent, jaki dostałam (od Dzióbka)
    3. powerbank Kreafunk - najbardziej stylowy powerbank, jaki widziałam 
    4. przenośny głośnik Bluetooth Groovi Ripple TP-Link (do kupienia tutaj)
    5. aparat Instax Mini (+ nie zapomnijcie o wkładach!) - najlepszy niespodziewany prezent, jaki dostałam



    COŚ KOSMETYCZNEGO

    Christmas gift ideas
    Wszystko polskie, naturalne i w ładnych opakowankach :)
    1. kosmetyki do pielęgnacji brody Pan Drwal - pojedynczo lub w zestawie (pudełko można potem ukraść dla siebie ;)
    2. kosmetyki Phenome 
    3. kosmetyki Mokosh 
    4. kosmetyki Resibo - ostatnio tak wszyscy wychwalają, że sama chyba muszę spróbować 
    5. zestaw brodacza Zew for Men 
    6. Domowy Kosmetyk 
    7. zestaw kosmetyków Naturativ



    COŚ PAPIERNICZEGO

    Christmas gift ideas
    1. pamiętnik Midori Night On the Town
    2. drewniany długopis Ohto - mój ulubiony 
    3. drewniana kaczka z taśmą klejącą SUCK UK 
    4. spinacze Midori w kształcie piesków, kotków, rowerków itd.
    5. Sezonownik - kalendarz warzywno-owocowy z pięknymi ilustracjami
    6. Traveler's Notebook - kalendarz i/lub notatnik na całe życie (z wymiennymi wkładami), w którym jestem absolutnie zakochana (w tym nieprofesjonalnym filmiku pokazuję, jak wygląda w środku)
    7. Creativity Planner Powidoki 2017 - coś dla osób, które w nowym roku chcą popracować nad swoją produktywnością (rozczuliła mnie codzienna rubryka "To był dobry dzień, ponieważ...")



    COŚ CIUCHOWEGO
    Christmas gift ideas
    1. koszulka Pokety - zwierzaczki, które wyglądają słodko, a tymczasem w kieszonce pokazują faka 
    2. skarpetki Nanushki (fajne są też Happy Socks) 
    3. piżama Lunaby
    4. zestaw Czas Zamotać do samodzielnego wydziergania czapki, swetra lub innej rzeczy (w komplecie włóczka + druty + instrukcja) 
    5. plecak Fjallraven Kanken - zachorowałam na tego liska!
    6. kapcie Emu (dostępne też tutaj) - najcieplejsze, jakie miałam, w sam raz dla wiecznych zmarźluchów



    COŚ DO DOMU

    Christmas gift ideas



    COŚ CERAMICZNEGO
    Christmas gift ideas
    1. talerz Bloomingville 
    2. talerz Bloomingville
    3. porcelanowy kubek główka ENDE ceramics 
    4. komplet 3 lub 6 kubków Dekory Nati 
    5. talerz Donna Mopsdesign 
    6. nakrapiany kubek Ilona Kostyra Art - z niespodzianką na dnie 
    7. zestaw filiżanek do espresso Coco Ceramics dla fanów bilarda albo osobliwości
    8. porcelanowa cukiernica Viva l'arte z grafiką Paula Klee "Ulotka komediantów" 



    COŚ NA ŚCIANĘ

    Christmas gift ideas
    1. plakat Orchidee Jagody Stączek
    2. plakaty z serii Polska Ryszarda Kai - do wyboru ponad 100 polskich miast, dzielnic i regionów (u nas wisi Zadupie i Nowa Huta)
    3. jak wyżej :) 
    4. plakat Sign Language
    5. plakat Mapzorki z planem Kopenhagi, Paryża lub Berlina - na tekturze, gotowy do postawienia 
    6. plakat Maptu z planem dowolnego miasta polskiego lub zagranicznego (my mamy Kraków)



    COŚ VINTAGE

    Christmas gift ideas
    1. kubek ze wzorkiem 
    2. ceramiczna głowa na słuchawki 
    3. stary telefon - idealny dla introwertyka, bo nikt nie zadzwoni ;)
    4. zegar vintage 
    5. otwieracz do butelek w kształcie foki lub delfina
    6. walizka - do podróży albo przechowywania 
    7. butelka apteczna - jako wazon albo do przechowywania brzydkich rzeczy