Znowu szelki i znowu biała koszula? Ano znowu. Fakt, jestem trochę monotematyczna, ale to chyba dlatego, że - jak to się szumnie mówi - "odnalazłam swój styl". W męskiej szafie był.
Pamiętam, jak kilkanaście lat temu Tata zupełnie niespodziewanie (bo z niego raczej mało rozmowny typ jest) zapytał mnie, czy "nie mogłabym się ubierać jakoś tak bardziej jak dziewczyna". Obruszyłam się strasznie. Uznałam to za atak na moją nastoletnią wolność osobistą oraz niezbity dowód na to, że Ojciec nadal żyje w średniowieczu. No i, jak można się spodziewać, oczywiście nie zrezygnowałam z moich wielkich swetrów i koszulek do kolan.
Parę lat później wpadłam w blogowanie, przekonałam się do sukienek i zdarzyło mi się nawet paradować w szpilkach. Potem trochę mi przeszło i choć teraz lubię od czasu do czasu wyskoczyć w sukience (i jaram się wtedy niczym Anna Bałon w Top Model), to jednak najbardziej komfortowo czuję się w wersji dżender, czyli w spodniach, jakiejś luźnej górze i ciężkich buciorach. Mam sporo rzeczy uniseksowych, inspirowanych modą męską albo wprost kupionych w sklepach i działach dla mężczyzn (kapelusze, koszule, bluzy, swetry, T-shirty - te ostatnie nie tylko dlatego, że po prostu bardziej mi się podobają, ale też dlatego, że zazwyczaj są lepszej jakości). I coś mi się zdaje, że w najbliższym czasie w tę stronę będzie mnie dalej znosić. W porównaniu do tego, jak ubierałam się kilkanaście lat temu, jest to oczywiście wydanie drugie, poprawione, ale ogólnie moje stanowisko pozostaje bez zmian: "sorry, Tato, nie mogłabym".
torba - Bags by MAY
spodnie na szelkach (model Logger) - Lee / Allegro
buty - Russell & Bromley / targ staroci (tęskniliście za nimi?)
skarpetki w kuropatwy - John Partridge / TK Maxx (dział męski)