Minimalizm, slow life i rozsądne zakupy to od pewnego czasu bardzo modne tematy. Przyznam, że początkowo trochę mnie ta moda irytowała. Nagle babki na całym świecie się obudziły i zaczęły pisać o tym, jak ważne jest zwracanie uwagi na jakość, pozbywanie się niepotrzebnych przedmiotów i ogólnie używanie mózgu podczas zakupów. Serio?! Przewracałam oczami za każdym razem, kiedy czytałam wyznania kolejnej blogerki o tym, jak to minimalizm odmienił jej życie. Minimalizm - srinimalizm. To zwykły ZDROWY ROZSĄDEK i ja go używałam, jeszcze zanim to było modne!
Kiedy przeszedł mi ten pierwszy foch, przyjrzałam się sprawie nieco bliżej, przeczytałam kilka książek i w końcu doszłam do wniosku, że może ta moda na "slow" to nie jest taka zła rzecz. Choć większość założeń minimalizmu nie była dla mnie żadnym objawieniem, to dobrze jest czasem przeczytać napisane wielkimi literami to, co się podskórnie czuło, przybić telepatyczną piątkę z kimś o podobnych poglądach albo podejrzeć jakieś sprytne rozwiązania. No i skoro wielu osobom pomogło to zmienić życie na lepsze, to nie ma co prychać, tylko trzeba się z takiej pożytecznej mody cieszyć.
Mnie upraszczanie, usprawnianie i eliminowanie "szumu" przychodzi dość naturalnie, bo jestem osobą, która najbardziej na świecie lubi święty spokój. Nie mam za grosz podzielności uwagi i jeśli za dużo się wokół mnie dzieje, dopada mnie okropna mieszanka zmęczenia, paniki i złości (nazywam to "syndromem pralki", bo serio czuję się, jakby ktoś wrzucił mnie do bębna i nastawił na wirowanie). Nie ma dla mnie absolutnie nic gorszego niż napięty grafik. Jeśli w jakiś dzień mam sporo zajęć, spraw do załatwienia czy spotkań towarzyskich, to kolejny (albo cztery) muszę spędzić sama ze sobą, żeby się zresetować. I tak samo działają na mnie przedmioty. Jeśli otacza mnie wizualny chaos i nadmiar, jestem rozdrażniona i nie potrafię się na niczym skupić. Tylko spokój może mnie uratować.
Jak można się domyślić po tym nieco przydługim wstępie, mam w tym temacie trochę głębokich przemyśleń i czy tego chcecie, czy nie, postanowiłam się nimi z Wami podzielić. Gotowi? Dzisiaj część pierwsza: ZAKUPY.
Kiedy przeszedł mi ten pierwszy foch, przyjrzałam się sprawie nieco bliżej, przeczytałam kilka książek i w końcu doszłam do wniosku, że może ta moda na "slow" to nie jest taka zła rzecz. Choć większość założeń minimalizmu nie była dla mnie żadnym objawieniem, to dobrze jest czasem przeczytać napisane wielkimi literami to, co się podskórnie czuło, przybić telepatyczną piątkę z kimś o podobnych poglądach albo podejrzeć jakieś sprytne rozwiązania. No i skoro wielu osobom pomogło to zmienić życie na lepsze, to nie ma co prychać, tylko trzeba się z takiej pożytecznej mody cieszyć.
Mnie upraszczanie, usprawnianie i eliminowanie "szumu" przychodzi dość naturalnie, bo jestem osobą, która najbardziej na świecie lubi święty spokój. Nie mam za grosz podzielności uwagi i jeśli za dużo się wokół mnie dzieje, dopada mnie okropna mieszanka zmęczenia, paniki i złości (nazywam to "syndromem pralki", bo serio czuję się, jakby ktoś wrzucił mnie do bębna i nastawił na wirowanie). Nie ma dla mnie absolutnie nic gorszego niż napięty grafik. Jeśli w jakiś dzień mam sporo zajęć, spraw do załatwienia czy spotkań towarzyskich, to kolejny (albo cztery) muszę spędzić sama ze sobą, żeby się zresetować. I tak samo działają na mnie przedmioty. Jeśli otacza mnie wizualny chaos i nadmiar, jestem rozdrażniona i nie potrafię się na niczym skupić. Tylko spokój może mnie uratować.
Jak można się domyślić po tym nieco przydługim wstępie, mam w tym temacie trochę głębokich przemyśleń i czy tego chcecie, czy nie, postanowiłam się nimi z Wami podzielić. Gotowi? Dzisiaj część pierwsza: ZAKUPY.
kolaż autorstwa Dzióbka (wg mojego pomysłu)
ZANIM KUPISZ, POMYŚL - to banalna, ale chyba niedoceniana zasada. Ogólnie cały minimalizm, slow life i pochodne można podsumować jednym hasłem: MYŚL! To naprawdę bardzo pomaga. Czego by tam aktualnie nie pisały magazyny, ja uważam, że to właśnie myślenie jest nową czernią.
Kiedy ktoś opowiada o znalezionych przypadkiem w szafie ubraniach z metkami, o których całkiem zapomniał, zawsze otwieram szeroko oczy ze zdziwienia. Mnie nigdy nic takiego się nie przydarzyło. Może dlatego, że nigdy nie miałam w szafie aż tylu rzeczy, żeby cokolwiek mogło się wśród nich zapodziać. A nie miałam, bo... nad każdym zakupem naprawdę sporo myślę. Jasne, że ile by człowiek nie myślał, nietrafionych zakupów całkiem nie uniknie (coś o tym wiem). Ale myślenie pomaga ich liczbę znacząco ograniczyć. Oto, jak to wygląda u mnie:
1. SZUKAM DZIURY W CAŁYM
Jestem mistrzynią w wynajdywaniu powodów, dla których miałabym danej rzeczy NIE kupić. Czytam metki ze składem (bluzka 100% poliester? dziękuję, do widzenia); macam na wszystkie strony; miętolę materiał w dłoniach, żeby sprawdzić, czy się gniecie; dzianinę pocieram np. o czarny płaszcz, żeby sprawdzić, czy nie zostawia kłaków; badam szwy; lustruję detale; szukam skaz; w przymierzalni wykonuję skłony i przysiady, żeby sprawdzić, czy ubranie jest wygodne; słowem, zachowuję się jak lekko opętana. Ale to naprawdę działa. Zawsze mnie dziwi to, że ludzie kupują jakąś szmatę, a potem narzekają, że to szmata (rozciągnęła się! szwy się skręciły!). Jestem pewna, że w zdecydowanej większości takich przypadków zwiastuny szmatowatości były widoczne już w sklepie, wystarczyło je tylko dojrzeć. Ja nie mam litości. Nie idę na żadne kompromisy. Nie ma że spodnie "trochę odstają", a koszulka "trochę dziwnie się układa". Jeśli nie jestem w 100% przekonana, po prostu nie kupuję. Znajomy mojej koleżanki jest zdania, że nie należy kupować nowego ciucha, jeśli nie uważamy, że będzie to najfajniejsza rzecz w naszej szafie. Może aż tak daleko bym nie szła, ale zdecydowanie podoba mi się wizja szafy jako ekskluzywnego klubu, do którego obowiązuje ścisła selekcja.
2. CZY NAPRAWDĘ TEGO POTRZEBUJĘ?
OK, powiedzmy, że ciuchowi (czy innej rzeczy) nie można nic zarzucić. Ale czy naprawdę go potrzebuję? Mam go z czym nosić / do czego wykorzystać? Jest w moim stylu? Będę go regularnie używać? Czy po prostu doceniam jego walory estetyczne i/lub wykonanie, ale tak naprawdę wiem, że będzie leżał i zbierał kurz (ja tak mam z pięknymi notesami: chciałabym wszystkie, ale wiem, że potrzebuję tylko jednego). A może akurat jest wyprzedaż i wydaje mi się, że to niepowtarzalna okazja? Czasem bardzo trudno jest odróżnić swoje prawdziwe potrzeby od tych wytworzonych przez promocje, blogi czy znajomych. Dlatego ja w przypadku jakichkolwiek wątpliwości po prostu odkładam zakup na później (czyli zazwyczaj na nigdy). I nie pamiętam, żebym żałowała, że czegoś NIE kupiłam. Za to nieraz zdarzyło mi się żałować, że coś kupiłam.
3. NIE KUPUJĘ NA ZAPAS
Tego nauczyłam się dopiero niedawno. Wcześniej lubiłam mieć zapasy kosmetyków czy jedzenia. Wydawało mi się, że to takie sprytne i przezorne. Aż przeczytałam gdzieś jakże odkrywczą myśl: NIE MIESZKASZ NA PUSTYNI. Eureka! Jaki jest sens gromadzenia zapasów, zajmowania cennego miejsca w mieszkaniu (zwłaszcza małym) i ryzykowania, że część kosmetyków czy produktów spożywczych przeterminuje się, zanim przyjdzie ich kolej, kiedy do sklepu mam dwa kroki? Teraz nie kupuję nowych kosmetyków, dopóki aktualne nie są na wykończeniu, a lodówka może nie wygląda "bogato", za to o wiele rzadziej coś mi się zepsuje.
4. LISTA ZAKUPÓW
Jak przystało na córkę, której Sheldon Cooper i Monica Geller nigdy nie mieli, kocham robić listy (tematów na posty, rzeczy do sprzedania, nawet przesyłek, na które czekam). Ale nawet jeśli robienie list nie jest Waszym ulubionym sposobem spędzania wieczoru (moim bywa), lista zakupów to rzecz, którą warto sobie ogarnąć. Ja używam do tego aplikacji w telefonie. Megawygodna sprawa. Można stworzyć kilka różnych list (np. ze składnikami obiadu, kosmetykami, chemią domową itd.) i współdzielić wybrane z nich z innymi domownikami. Kiedy widzę, że coś w domu się kończy, od razu dodaję to do listy. Dzięki temu zawsze wiem dokładnie, co mam kupić, nie biegam po sklepie, zastanawiając się, o czym zapomniałam albo co mogłoby mi się przydać, i nie kupuję przez pomyłkę tego, co już jest w lodówce. Takie proste, a takie skuteczne.
5. PINTEREST
Ostatnim sposobem, który pomaga mi w walce ze zbędnymi zakupami, jest Pinterest. Oprócz tego, że używam go do zbierania wnętrzarskich inspiracji, pełni jeszcze jedną ważną funkcję: jest poczekalnią dla moich zakupowych zachcianek. Kiedy na widok jakiegoś super ciucha czy dekoracji do mieszkania dostaję migotania przedsionków, zamiast "kup", klikam "przypnij" i dodaję daną rzecz do mojej listy życzeń (w tym celu stworzyłam dwa albumy: z zachciewajkami modowymi i wnętrzarskimi). Co jakiś czas robię przegląd materiału, żeby zweryfikować swoje wybory. W 99% przypadków okazuje się, że po kilku dniach obiekt zachwytu wcale nie wzbudza już takiego zachwytu.
***
A Wy macie jakieś własne triki, które pomagają Wam w rozsądnych zakupach? Jeśli tak, to koniecznie podrzućcie w komentarzach (w końcu żaden system nie jest tak zoptymalizowany, żeby nie można go było jeszcze bardziej zoptymalizować!). A w nagrodę za to, że przebrnęliście przez tego długaśnego posta, mam dla Was konkurs z fajnymi nagrodami od marki tołpa - partnera dzisiejszego wpisu.
KONKURS #TOŁPAOFF
Pamiętam, że kiedy kilka lat temu natknęłam się na kampanię tołpy pod hasłem "kupuj mniej", pomyślałam: ta marka ma jaja. Wyskakiwać z takim sloganem, kiedy wszyscy wkoło zabijają się, żeby ludzie kupowali jak najwięcej? Szacuneczek. Od tamtego czasu obserwuję, jak tołpa konsekwentnie promuje mądre, świadome wybory (np. testowanie próbek przed zakupem pełnowymiarowego kosmetyku). Niedawno marka odpaliła stronę tołpa:off, na której zachęca do wyłączenia się - z życia w pośpiechu, oczekiwań innych czy nieprzemyślanych codziennych decyzji. I właśnie z trybem OFF związane jest dzisiejsze zadanie konkursowe.
Na pewno kojarzycie zawieszki z napisem NIE PRZESZKADZAĆ / DO NOT DISTURB, które można znaleźć na klamkach w pokojach hotelowych. Ciekawa jestem, jaki napis, odzwierciedlający Wasz sposób na relaks, znalazłby się na Waszej osobistej zawieszce? (na mojej pewnie byłoby to coś w stylu: "Nie wchodzić, udaję, że czytam, a tak naprawdę podglądam sąsiadów" i wisiałoby na drzwiach balkonowych).
Odpowiedzi zostawiajcie pod tym postem na Fejsbuku do 29.07.2016.
Na autorów najciekawszych komentarzy czeka aż 60 zestawów miniproduktów tołpa (w sam raz do przetestowania albo na wakacyjny wyjazd).
Pełny regulamin konkursu znajdziecie tutaj.
Powodzenia!
Nie przeszkadzać, CILUJĘ.
OdpowiedzUsuń(tak to wymawia moja mama "dziecko, czy Ty cały dzień cilowałaś?!")
Clumsy, odpowiedzi należy wpisywać pod tym postem na FB, żebym mogła się z Wami skontaktować w sprawie odbioru nagród :)
UsuńAch, Ryfko, jak ja Ci zazdroszczę uporządkowanej przestrzeni. :) Masz świetny gust wnętrzarski! Zatrudniłabym Cię do urządzania mieszkania. ;) Mogę spytać z jakiej aplikacji korzystasz do tworzenia list zakupów? Mega przydatna sprawa.
OdpowiedzUsuńKorzystam (od paru lat już) z polskiej aplikacji Listonic. Ponoć jest dostępnych wiele innych (niektórzy twierdzą, że lepszych), ale ja się przyzwyczaiłam :)
UsuńDziękuję :)
UsuńRyfka cieszymy się, że dalej korzystasz z Listonic 👍
UsuńCiągle rozwijamy nasza aplikację by planowanie zakupów było jeszcze prostsze i wygodniejsze.
Kiedyś kupowałam jak szalona i bez namysłu, teraz idealnie Twoje rady do mnie pasują ;)
OdpowiedzUsuńJa kiedyś nalogowo kupowalam ubrania na allegro.mialam jakieś 60 maxi sukienek w szafie.zbieractwa oduczylam się przy pierwszej przeprowadzce a wlasciwie do tymczasowego powrotu do domu rodzinnego gdzie właściwie miejsca nie bylo dla mnie i moich rzeczy. Potem przy dwoch kolejnych przeprowadzkach nie moge powoedziec zebym miala mniej rzeczy ale za to mniej kupowalam. I tak naprawdę trwam w tym do dzisiaj.moj narzeczony smieje sie z mojego samsunga s3 ze wolny itd a ja mowie ze dzwoni wysyla smsy obsluguje aplikacje i dopoki to sie nir zmieni to nie wymienie go na nowszy bo po co.
OdpowiedzUsuńRyfko, ja polecam sposób kupowania produktów większych pojemnościowo - polecane tym, którzy chcą miec bufor bezpieczeństwa na wypadek gdyby produkt zaczął się za szybko zużywać;)
OdpowiedzUsuńNp taka Tolpa zaczęła sprzedać swoje genialne płyny do demakijażu w formatach XL co bardzo polubiłam,bo ich płyny do twarzy są... Po prostu genialne! Cm
To ja dla odmiany mam dosyć dużą łatwość w kupowaniu kosmetyków. Wynika to głównie z tego, że nie miałam zbyt dużego kieszonkowego i nauczyłam się kupować tylko to, co potrzebuję, wykorzystywać do końca (włącznie z rozcinaniem opakowań i wybieraniem produktu do dna) i nigdy nie kupowałam na zapas. Ale co do dużych pojemności to się nie zgodzę, bo to w dużej mierze oszczędność pieniędzy - np. zmywam makijaż płynem micelarnym, więc kupię 400ml a nie 150, bo i tak zużyję, nie lubię nowości i zakupów więc po co wymuszać sytuację, kiedy trzeba odwiedzić rossmann ;) To samo dotyczy innych rzeczy, np. wacików kosmetycznych - jak jest dobra oferta pakowana po 2 lub 3 sztuki to biorę. I tak szybko zejdą, jak zawsze ;) Duże opakowania i "pakiety" są korzystniejsze cenowo, a zaoszczędzone tu 2zł, tam 5, a jeszcze tam 3, robią w końcu kawę na mieście.
OdpowiedzUsuńAle od razu zaznaczę, że w tym też trzeba zachować umiar, bo znam osoby polujące na promocje i przynoszące po kilka opakowań proszku do prania, które starczą na cały rok a szafy i komórka się nie domykają ;)
Listy robię odkąd pamiętam. Zakupowe, rzeczy do nauki, teraz też zadania w pracy do wykonania. Jak wyjdę do sklepu bez listy, to mam 80% szans na to, że czegoś zapomnę.
Pozdrawiam! S
No właśnie co do tych oszczędności wynikających z zakupu większych opakowań, to nie zawsze tak jest. Często okazuje się, że nieważne, czy kupujemy opakowanie 50, czy 100 tabletek do zmywarki, w przeliczeniu na sztukę wychodzi na to samo. Albo różnica jest naprawdę minimalna. Zdarzyło mi się nawet, że bardziej opłacało się kupić mniejsze opakowanie! Już parę razy dałam się złapać w pułapkę myślenia, że "większe zawsze bardziej się opłaca" i teraz dokładnie patrzę na pojemność i przeliczam w głowie ceny. Producenci bywają naprawdę bardzo pomysłowi i kombinują na wszystkie sposoby, żeby człowieka omamić (vide butelki wyglądające na 1-litrowe, a zawierające 750 ml, które łatwo na oko ocenić jako 2 razy większe od półlitrowych, a więc opłacalne).
UsuńWiadomo, że np. takiego papieru toaletowego ile by się nie kupiło, zawsze się w końcu wszystko zużyje. Ale ja nie mam zamiaru robić z łazienki magazynu i stawiać w kącie wielkiego 16-paku, kiedy mogę kupić 8 czy 10 rolek i spokojnie zmieścić je do szafki (zwłaszcza że w przeliczeniu na sztukę wychodzi na to samo). Podobnie z płynem micelarnym. Po co przez pół roku ma mi zajmować miejsce wielka butla? Wolę małą wygodną buteleczkę, którą mogę schować do szuflady. Do sklepu tak czy siak trzeba raz na jakiś czas pójść, a że nie mieszkam na pustyni, nie jest dla mnie problemem kupowanie częściej, a mniej.
Oczywiście przemawia przeze mnie pragmatyzm człowieka w małym mieszkaniu. Gdybym miała większe, to być może podchodziłabym do tego inaczej.
Ryfko, to jest również słuszny punkt widzenia. Po prostu miałam na myśli to, że posiadając większą pojemność nie muszę przykładowo co 2 miesiące kupować kolejnego a co pół roku, a to już robi różnicę dla mojego portfela (przeliczyłam sobie nawet ze większe opłaca się dużo bardziej więc i finansowo na tym wychodzę lepiej).
UsuńA jeśli chodzi o argument że za dużo butla to generalnie sprawdza się posiadanie takich małych 5ml butelek które są idealne w podróży i problem z za duża pojemnościa znika :)
U mnie problem nie znika, bo nawet jak sobie trochę odleję do mniejszej butelki, to tę dużą butlę muszę przecież gdzieś schować. A mam małe mieszkanie (wspominałam już o tym? ;) , więc każdy centymetr kwadratowy jest u nas na wagę złota.
UsuńŻeby była jasność: nie twierdzę, że duże opakowania to zło. Po prostu u mnie przeważnie się nie sprawdzają.
Chyba muszę zacząć logować się przez jakiś portal, bo ktoś się tu pode mnie podszył pisząc odpowiedź ;)
UsuńJa zawsze przeliczam sobie, które opakowanie jest bardziej opłacalne i wtedy dokonuję wyboru. I zadaję sobie pytanie, czy to dobry produkt - kupując coś po raz pierwszy nie rzucam się od razu na pół litra, bo co z tym zrobię, jak dostanę uczulenia?
I warto czasem zastanowić się nad zamiennikiem. Np. moi rodzice zaczęli kupować takie kapsułki do prania zamiast proszku i płynu do płukania. Zajmują mało miejsca i są bardzo wygodne w użyciu. Cenowo pewnie bardziej się opłaca wielki wór z proszkiem na promocji w markecie, ale analizując "za" i "przeciw" wybrali taką opcję.
Ja butelkę 400ml płynu micelarnego kupuję raz na dwa miesiące, także jak widać na moje potrzeby to wcale nie duża butla ;) Waciki też zużywam w tempie ekspresowym, ale codzienny dokładny demakijaż + malowanie paznokci w domu przynosi takie skutki.
Pozdrawiam! S
No i właśnie o to chodzi! Żeby POMYŚLEĆ, rozważyć za i przeciw i wybrać to, co nam najbardziej odpowiada :) Cena wcale nie zawsze musi być czynnikiem decydującym. Ja na przykład bardzo cenię sobie własną wygodę i dobre samopoczucie i czasem jestem w stanie dopłacić za większy komfort użytkowania czy walory estetyczne.
UsuńA kapsułki do prania są super! :D
U mnie z kolei był szał na wielkie rolki ręczników papierowych. Stała sobie spokojnie taka wielka rolka na lodówce i zbierała kurz. Potrafiła tak stać 2 miesiące. W końcu stwierdziłam, że to bez sensu. Teraz kupuję dwupak zgrabnych rolek. Jedna na wierzchu i jedna w szafce owinięta w oryginalną folię. Zużywam szybciej i aż tak się nie kurzy. Cena wyższa, ale komfort - bezcenny
UsuńNiech mi ktoś wyjaśni o co chodzi z tymi szwami przy bluzkach!
OdpowiedzUsuńBo ja patrzę i niestety potem w praniu część się przekręca a część nie, więc dedukuję, że na złą rzecz patrzę!
Na co patrzeć więc!! <3
Ago,
Usuńznajoma krawcowa powiedziała mi kiedyś, że to wynika ze sposobu w jaki wykorzystano materiał podczas szycia. Jeśli ubranie zostało z "oszczędności" uszyte "na złość" splotowi to po praniu tkanina próbuje wrócić na "swoje" miejsce i szwy się przekręcają. Chyba nie ma możliwości sprawdzę i tego przed wypraniem danego ubrania.
Dzięki!
UsuńHmm, ja to oceniam jakoś automatycznie. Zawsze mówię, że kupuję oczami i rękami - po prosu czuję w dłoni, czy ciuch jest porządny, czy nie. Patrzę na materiał (jeśli jest cienki, prawie przezroczysty i wygląda jak sprana pielucha tetrowa - a wiele jest takich ciuchów w działach damskich - to od razu odkładam), wykończenia (np. czy ściągacz przy dekolcie nie jest rozciągnięty), brzegi (jeśli nie są gładkie, tylko się falują, to zły znak), no i szwy (czasem już na wieszaku lekko skręcają w jedną stronę, więc wiadomo, że po praniu będzie tylko gorzej).
UsuńPolecam ten wpis: http://styledigger.com/2015/03/rodzaje-tkanin-i-dzianin-poradnik.html
Usuńwiem też, że w jej książce jest instrukcja jak rozpoznać, w której bluzce będzie się skręcał szew.
A tutaj jest info jak wybierać spodnie, aby w nich też się nie skręcały szwy: http://styledigger.com/2016/04/jak-kupowac-dzinsy.html
Szkoda tylko, że kosmetyki Tołpa są średniej jakości. Też spodobała mi się idea kampanii. Kupiłam produkt i okazał się bublem. Czar prysł, bo musiałam kupić inny (zero oszczędności), produkt był drogi, więc żal wyrzucić i tak od tej pory musiałam się z nim męczyć, aż się skończył. Zdecydowanie źle mi się kojarzy. Magda.
OdpowiedzUsuńMnie też nie wszystkie ich kosmetyki podchodzą (np. szampon), ale niektóre uważam za świetne (np. płyn micelarny czy krem do rąk). Chyba w ogóle rzadko się zdarza, żeby WSZYSTKIE kosmetyki jednej marki nam odpowiadały. Przynajmniej mnie się to jeszcze nie zdarzyło.
UsuńMnie z Tołpy zachwyciły balsamy ujędrniające i napis na nich, że dobrze by było jeszcze oprócz tego się poruszać ;-)
Usuń"Myślenie jest nową czernią" - piękne! Oby hasło poszło w świat!
OdpowiedzUsuńHehhe rozumiem, że może razić ten cały minimalizm, skoro czuło się tak od lat. Ja też byłam minimalistką jeszcze przed tą całą modą, później nieco się zatraciłam - z mieszkania dzielonego z 5 innych osób (Mamą, Tatą, 2 siostrami i bratem) nagle wylądowałam prawie na tym samym metrażu z samym mężem. I jak się zaczęło zarabiać tak też wydawać i meblować, kupować, postępować tak jak dyktuje to model człowieka sukcesu... I nagle, halo... co ja robię, po co? I zwrot akcji. Oczyszczanie itd.
OdpowiedzUsuńCo do zakupów to stosuję dokładnie to samo co Ty, łącznie z pinterestem - to takie al'a zakupy internetowe, bez płacenia i zagracania szafy hehhe:)
Ja miałam podobnie, tylko na odwrót :D Mój rodzinny dom to koszmar każdego minimalisty: wieczny "artystyczny nieład", chomikowanie, zapasy jeszcze z PRL-u (w piwnicy z 10 kompletów zastawy, kilka żelazek, całe pudła garnków i innych kuchennych gadżetów), no i niewyrzucanie absolutnie niczego (bo wszystko może się kiedyś przydać). Strasznie mnie to uwierało i nie mogłam się doczekać, aż będę miała własny dom i wszystko od A do Z zrobię sobie po swojemu. I w końcu robię! :)
UsuńNo widzisz, nie Ty pierwsza stwierdzasz, że "myślenie ma kolosalną przyszłość". Zwłaszcza w internecie.
OdpowiedzUsuńA z tym nieznoszeniem nadmiaru wrażeń, to podaj łapę, serio.
Z drugiej strony zastanawiam się ostatnio, w jaki sposób myślisz o swoim blogu? Dla mnie zawsze najfajniejszy tutaj był humor i czasem cięty język, a ostatnio jakby tego mniej, kosztem trików rodem z książek typu "jak zostać profesjonalnym blogerem?". Może byś poszła bardziej w klasyczną Ryfkę? To takie moje życzenie, jako czytelniczki, bo blogów w punktach, z poradami, odnoszących się do innych blogów, to jest naprawdę na pęczki...
No ba, nawet Irene Adler w moim ulubionym Sherlocku BBC mówi, że "brainy is the new sexy".
UsuńCo do "klasycznej Ryfki", to nie wydaje mi się, żeby mój sposób pisania jakoś bardzo się zmienił, za to na pewno zmieniły się moje zainteresowania i tematy, o których piszę. 9, 8 czy 7 lat temu rządziły na blogu "moje ciuszki i związane z nimi śmieszne historyjki". A teraz ciuchy już podniecają mnie znacznie mniej, za to totalnie wciągnęły mnie tematy urządzania mieszkania i ogarniania otoczenia ("wicie gniazda" to się chyba nazywa). Tym teraz żyję. A zawsze piszę na blogu o tym, co mnie w danym momencie cieszy.
Blog raczej nie wróci do pierwotnej formy, tak jak ja raczej nie wrócę do noszenia retrosukieneczek i obcasików (mimo że podań o "powrót starej retroRyfki" też przewinęło się tu swojego czasu trochę). Nie wiem, jak dokładnie blog będzie ewoluował. Zobaczymy, gdzie mnie życie poniesie. Chociaż możesz być spokojna, raczej nie w stronę parentingu ;)
No nie wiem, ja tam do parentingu nic nie mam, może jedynie do tego terminu. A poza tym, jak to mówi moja mama, "zarzekała się żaba błota", no, ale to nie moja sprawa. Najważniejsze, żeby dalej było z humorem à la Ryfka, bo za to Cię lubimy! I wcale nie tęsknię to retro sukieneczek i obcasików, bo IMHO przeszłaś od tego czasu godną podziwu ewolujcję stylu.
UsuńNie mam fb, wiec tak czy inaczej udzialu wziac nie moge, ale moge podac pomysl na zawieszke zainspirowany bohaterem filmu pt. Dedykacja, czyli "Leżę na podłodze z kilogramami książek na brzuchu" (na pewno znalazlby sie ktos, kto odczuwalby w takiej sytuacji blogostan).
OdpowiedzUsuń2 pomysly na listy (jedna z nich zrobilem):
- lista wszystkich posiadanych kabli i przedluzek, z wynotowaniem dlugosci i typow koncowek, z podzialem na uzywane i nie
- lista wszystkich urzadzen (budzikow, pilotow, sprzetu bezprzewodowego), ktore korzystaja z baterii (z wynotowaniem typow tychze + w wersji hardcorowej - ile dany sprzet wyciagnie na danej baterii/komplecie baterii)
Pozdrawiam, wierny czytelnik ;)
Sheldon, to Ty? :D
UsuńNiestety nie (Sheldon ma konto na fb;), ale - dla przykladu i inspiracji - moge wkleic swoja wspomniana liste (tu sa tylko nieuzywane kable i przedluzki):
Usuń- sieciowy (1,80m)
- sieciowy (ok. 4,50m)
- usb A + usb B (2m)
- usb A + usb mini B (80 cm)
- usb A + usb A out (60 cm - z przejściówką z usb A in na ps2 in)
- USB A + USB (krótki od Nokii)
- dvi-d + dvi-d, 1,70m
- antenowy in+out, 1,30m
- rca/cinch audio (1,70m - biały+czerwony)
- rca/cinch video (ok. 2,40m - żółty)
- przedłużacz audio (1,60m)
Bardziej udziwnionego postu juz tu dzisiaj nie bedzie ;)
To jest najdziwniejszy komentarz w historii tego bloga. Właśnie takich ludzi tu potrzebujemy! :D
UsuńRyfko, po pierwsze jestem prawdziwą fanką Twojego bloga.
OdpowiedzUsuńPrzyznam się, kiedyś kupowałam mnóstwo ubrań. Wynosić ich nie było sposób. Teraz nadal jest dużo, ale kupuję rzadziej, zwłaszcza w sieciówkach. Taki zakup zawsze dobrze przemyślę. Warunek, rzecz musi być niezbędna i dobrej jakości.
Część "starych" ubrań chowam w kartony. I jeśli mi danej rzeczy nie brakuje przez pół roku, oddaję.
Lubię bardzo second handy, choć nieczęsto je odwiedzam. Jestem fanką spódnic. Kupuję sukienkę za 6-15 zł, szeroką gumę w pasmanterii (nadają sportowy charakter, tak mi się wydaje przynajmniej) następnie zanoszę do krawcowej, żeby tę zwykle za dużą sukienkę przerobiła na spódnicę. Razem mnie to kosztuje mniej niż 40zł i mam niebanalny, super wygodny ciuch, który noszę na okrągło.
Mam też słabość do pięknych wzorów na bawełnach. Nie tam żadne kropki czy zwierzaki (choć te wdzięczne są), ale muszę poczuć, że to ta. Później czaję się na tę tkaninę czas jakiś, a jeśli ona nadal tak mi się podoba, postanawiam ją kupić, zazwyczaj oczywiście z przeznaczeniem na spódnicę.
A kremy, właśnie policzyłam z ciekawości, mam 4 i jeden olejek. Naprawdę używam wszystkich produktów. Dobrze powiedziane: "nie mieszkasz na pustyni" zapamiętam :)
Ja też bardzo często tworze sobie takie listy. Najczęściej dotyczą one planowanych postów. Bez tego ciężko sobie coś zaplanować i poukładać. :)
OdpowiedzUsuńjak nazywa się ta aplikacja do robienia list?
OdpowiedzUsuńListonic.
UsuńMoja zawieszka na pewno wyglądałaby " Nie wchodzić, odpoczywam- ej, wcale nie przeglądam fejsa!"
OdpowiedzUsuńMayyo, no i właśnie pod odpowiednim postem na Fejsie trzeba zostawiać odpowiedzi, nie tutaj :) Wyżej podałam link.
UsuńMnie takie niepotrzebne zakupy łapią często w lumpeksach, a właściwie łapały, teraz już się pilnuję. :) Na wieszakach wisi cała masa brzydkich i pomechlonych ubrań, więc kiedy tylko znalazłam coś ładniejszego, to od razu wrzucałam taki ciuch do koszyka. Co z tego, że nie mój styl, czy mam już takich bluzek milion, przecież szkoda nie kupić. :p
OdpowiedzUsuńSkąd ja to znam :) Może nigdy nie byłam typową zakupoholiczką z niedomykającą się szafą, ale na początku blogowania kupowałam na pewno więcej niż teraz. Mieszkałam w lumpeksowym zagłębiu, więc pokus było sporo. Zdarzyło mi się kupować rzeczy z zamiarem przerobienia, skrócenia czy zwężenia (bo fajny wzór! bo dobra jakość! bo unikat!), ale ostatecznie do przeróbek oddawałam tylko niewielką ich część, a reszty musiałam się prędzej czy później pozbyć.
UsuńZawieszka na moich drzwiach: "Zachowuj sie cicho! Czytam książkę lub śpię. PS. Ewentualnie sprzątam lub przestawiam meble".
OdpowiedzUsuńCo do zakupów - robię listę, jadę na zakupy raz w tygodniu i robię lekki zapas. W tygodniu zdarza mi coś dokupić, jeśli co jest mi nagle potrzebne, a czego po prostu nie przewidzialam w co tygodniowej liście, ale są to drobne rzeczy. Jedyne, czego mam na prawdę duży zapas to...żele pod prysznic.
Ubrania - średnio raz na pół roku, robię "cząstkę" w szafie. To znaczy: wyrzucam wszystko z szafy, segreguje z jednej strony to co jeszcze sobie zostawię, z drugiej strony to czego już nigdy nie założę i te rzeczy, które odrzucilam, wkładam do worka i oddaje na jakąś zbiórkę odzieży, do Caritasu lub wrzucam do specjalnych kontenerów z ubraniami. W ten sposób wiem co mi zostało i czego jeszcze potrzebuje.
Mój problem jest odwrotny niż twój, kupuję nawet jak nie potrzebuję, potrafię daną rzeczy trzymać rok i wyrzucić lub oddać z metką..
OdpowiedzUsuńNiby madry wpis ale Ameryki nim nie odkrylas. Kto juz dluzej Rafke czytaten wie, ze jak Ryfka cos kupi to to juz musi "cos" miec, chocby tylko dla niej. Z tym kupowaniem to jest tak, ze nie mozna tu nie doceniac zawartosci portfela. Jezeli jest do umeblowania 36 m kw. to meblujemy, jezeli dom tez sie go zapelni. A ile razy sie jeszcze wszystkie meble zmnieni??? Podobnie z kupowaniem do szafy, bo "zawsze takie cos chcialam", "takie to inne i fajne", "baza sie przyda", "70%"... Co sezon stoje przed szafa (wcale nie duza) i widze te ubrania ktorych ani raz nie mialam, a rok ma tylko 365 dni i dwoch par spodni rownoczesnie nie ubiore. Wydaje mi sie , ze kiedys ubrania byly drozsze, zbieralo sie na nie a jak sie juz mialo to sie to nosilo prawie do zdarcia. Jak juz mam ochote na zakupy to robie to online. Przymierze, polezy i dochodze najczesniej do wniosku, ze mi nie potrzbne. Do sklepu nie zawsze po drodze, zeby oddac, bo paragon zgubiony, metka urwana, z przeceny. Nie namawiam do asceza ale do nabywania rzeczy na miare potrzeb (jednej miary dla wszystkich na to nie ma). I jeszcze dwa slowa o "drugim zyciu" dla przedmiotow. Gdzies Ryfka pisala o usowaniu plamy z blatu do drugiej w nocy, a jak patrze na jej stolik kawowy toz to dwa bieguny. Czy plama, dziura, rysa, brak guzika to juz dyskfalfikacja i smietnik? Czy meble z Kalwarii to bezguscie? czy wypluc ta Chodziez z rozyczkami zeby nie zajmowala miejsca?? i kupic cos "ladnego". Takie mamy czasy, taka kulture zycia, wszystkiego u nas dostatek...
OdpowiedzUsuńA
Pamiętam te czasy, kiedy miało się jedne kozaki i jedną kurtkę na zimę, i nosiło się je, aż się zniszczyły albo się z nich wyrosło (kiedy w liceum przestała mi się podobać moja fioletowa kurtka, byłam załamana, bo wiedziałam, że już nie urosnę, więc chyba będę w niej musiała chodzić do śmierci ;) Teraz mamy taki wybór, że łatwo zgłupieć z nadmiaru "szczęścia" ;) Wiadomo, że to ile, jak często i jakiej jakości rzeczy się kupuje zależy od wielu czynników, ale myślę, że uświadomienie sobie własnych potrzeb (co tak naprawdę lubię, co rzeczywiście noszę, co mi się przydaje na co dzień) pomaga w odzyskaniu równowagi.
UsuńA co do plam na meblach, to wiesz jak to jest: pierwsza plama na nowiutkim blacie boli niczym pierwsza rysa na telefonie, a obity, porysowany stolik kupiony na targu staroci wydaje się "uroczy" i "z duszą" ;)
z ta plama to nie byl wyrzut, plama na nowym zawsze boli, ale jak cos jest takie ulubione to taka plama czy dwie nie Maja wiekszego znaczenia. Ja mam pare lat wiecej od Ciebie i tez pamietam te czasy, jest co wspominac. A tak globalnie to zyjemy w Katitolu jak ci z trybotow Panam i czasami dobrze jest sie opamietac choc na chwile
UsuńAnia
P.S.
Napisz o tym jak i gdzie przechowujesz buty.
Buty przechowuję w szafie wnękowej w przedpokoju. Te, które są aktualnie w użyciu, na dolnych półkach, a te nieużywane (np. teraz emu czy botki) w pudełkach na górze.
UsuńO tej szafie (i drugiej zresztą też) będzie za jakiś czas osobny wpis :)
Jednym z moich sposobów (przetrenowanych w latach mieszkania obok sklepu Zarazy;) jest oglądanie danej rzeczy, kórą ma się straszna ochotę kupić, dziesiatki razy, na żywo i online. Po jakimś, zwykle dość krótkim czasie, dana rzecz tak mi się opatrzy, że ochota posiadania mi mija. Po prostu nasycam sie jej widokiem i wystarczy. Trochę to podobne do Twojej metody z pintinterestem. Teraz z kolei probuje to samo zrobic z ciuchami od pewnej firmy na R z Warszawy, ale z przykrościa stwierdzam, ze powyższa metoda działa w tym wypadku jakoś tak słabiej, ech;). Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńnapis na mojej zawieszce na drzwiach brzmiałby jakoś tak: nie przeszkadzać jestem w swoim świecie, gdzieś pomiędzy pięknymi kamienicami San Francisco a górzystym krajobrazem Irlandii, wtargnięcie może powodować dezorientację, roztargnienie oraz zanik cudownego świata
OdpowiedzUsuńW regulaminie jest napisane "30 zestawów", a nie 60 :(
OdpowiedzUsuńO kurde, faktycznie! Ale zestawów jest 60. Na 100% :) Początkowo miało być ich 30, ale w ostatniej chwili ta liczba została podwojona. Ta trzydziestka to pewnie pozostałość po poprzedniej wersji regulaminu.
UsuńDzięki za czujność! Że też przez tydzień nikt tego nie zauważył (w tym ja) :D
ciut późno tu trafiłam:)ale zajęłam się listą rzeczy do spakowania na wyjazd:P taaaak, ja też kocham robienie list;D
OdpowiedzUsuńNa takiej karteczce umieściłabym napis:
Matka wiecznie nie wyspana relaksuje się, przeszkadzanie grozi pogryzieniem (nie żartuję!) :)
anya_86@wp.pl