Jak widać po tym, co się dzieje
na blogu,
Facebooku i
Instagramie, urządzanie mieszkania to ostatnio mój ulubiony temat. Dzisiaj też będzie o wnętrzach, ale dla odmiany o cudzych. W zeszłym tygodniu moja firma wysłała mnie na dwudniowe szkolenie do Warszawy. Co prawda nie z designu, jednak muszę powiedzieć, że w mistrzowski sposób udało mi się połączyć
business z
pleasure, bo zarezerwowałam sobie nocleg w wyjątkowo odjechanym hotelu.
Przybytek nazywa się
LoftHotel Przychodnia, zajmuje jedno piętro starej kamienicy (nie ma recepcji ani restauracji) i rzeczywiście w środku jest trochę jak w lofcie, a trochę jak w przychodni. Mamy tu więc loftowe przeboje w postaci wielkich, industrialnych lamp, łóżek z palet, stolików z drewnianych szpul, fabrycznych tablic informacyjno-ostrzegawczych czy metalowych skrzyń. Zamiast zwykłych drzwi do pokojów - drzwi od starych wind. Do tego betonowa podłoga, a na ścianach i sufitach widoczne rury i kable. Raj dla każdego hipstera! Już na tym etapie wystrój by mi się spodobał, ale właściciele poszli o krok dalej i elementy fabryczne wymieszali z elementami szpitalnymi. Na korytarzu stoi więc stojak na kroplówkę, w pokoju zamiast typowej toaletki - stolik z miskami na waciki albo jakieś medyczne przyrządy, a zamiast szafy - szklana szafka na lekarstwa (swoją drogą, szkoda, że w tej ostatniej był tylko koc, bo po wejściu do pokoju byłam taka podjarana, że przydałoby mi się coś na uspokojenie). Surową, fabryczną całość rozweselają wściekle żółte akcenty: żeberkowe kaloryfery, nowoczesne krzesła albo - jak w przypadku mojego pokoju - ścienna fontanna / zlew / chrzcielnica (?).
Za wystrój hotel dostaje ode mnie 9/10. Mimo że sama wolę trochę bardziej przytulne wnętrza, to jestem pod wrażeniem pomysłu na dekorację oraz jego realizacji. Wszystko jest dopracowane w najmniejszych szczegółach. Nic nie jest przypadkowe, nawet ręczniki i naczynia w kuchni pasują kolorystycznie do całości (kto jak kto, ale ja potrafię to docenić). Nie jestem wybrednym podróżnym i w zasadzie wszystko mi jedno, gdzie nocuję i jaki kolor mają ściany, bylebym tylko miała łóżko, własną łazienkę i wi-fi, ale muszę przyznać, że miło czasem przekimać w miejscu, które dostarcza takich estetycznych wrażeń.
Jeśli powyższy opis i poniższe zdjęcia zachęcają Was do wizyty w Przychodni, to mam jeszcze kilka informacji praktyczno-organizacyjnych. Po pierwsze, w hotelu nie ma recepcji i klucze odbiera się w hotelu siostrzanym,
LoftHotel Sen Pszczoły, przy Pięknej 66a (też w kamienicy). Stamtąd do Przychodni (Piękna 21) idzie się jakieś 10 minut spacerem. To znaczy pod warunkiem, że jest się dobrze zorientowanym w terenie, bo w moim przypadku przeciągnęło się to do jakichś 25 minut. Piękna skończyła mi się bowiem na numerze 31 i trochę mi zajęło, zanim się skapnęłam, że trzeba przejść przez bramę budynku, a następnie duże skrzyżowanie, żeby odnaleźć jej dalszy ciąg. Jeśli nie lubicie małych, klaustrofobicznych PRL-owskich wind, to nie będziecie zachwyceni, bo taką właśnie windą wjeżdża się do obu hoteli. Mnie to akurat nie przeszkadza, ba, uważam, że zdezelowana winda idealnie pasuje to do klimatu całości, ale wiem, że są tacy, którzy rzucą okiem i wybiorą schody (3. piętro, powodzenia). Warto też przy rezerwacji zwrócić uwagę na to, że niektóre pokoje mają prywatną łazienkę... poza pokojem. To znaczy, łazienka jest tylko dla Was i nikt inny nie ma do niej dostępu, ale jednak trochę to kłopotliwe (policzyłam, że przy jednym wyjściu do łazienki trzeba otwierać i zamykać drzwi w sumie aż 8 razy - przerąbane, jeśli ktoś ma kłopoty z pęcherzem). A, i informacja dla wrażliwców: metalowe drzwi do pokojów niestety dobrze rezonują, więc każde przekręcanie zamka słychać w całym korytarzu oraz sąsiednich pokojach.
Z plusów, oprócz odjechanego wystroju, warto jeszcze wymienić dobrą lokalizację (tuż przy skrzyżowaniu z Marszałkowską), czystość (chciałabym mieć takie nieskazitelne szyby pod moim domowym prysznicem), dużą przestrzeń (mój dwuosobowy pokój miał chyba z 18 metrów kwadratowych) oraz otwartą kuchnię do dyspozycji gości. Fajne jest też to, że przy wymeldowaniu klucze wystarczy wrzucić do skrzynki na korytarzu (trochę się bałam, że będę je musiała z powrotem zanosić do Snu Pszczoły). Podsumowując: na krótki, kilkudniowy pobyt Przychodnia to moim zdaniem naprawdę ciekawa opcja. Szczególnie jeśli choruje się na dizajn.
Hit mojego pokoju, czyli żółty zlew. Cudowny!
Taką "toaletkę" mogłabym mieć.
Oczywiście, że łóżka musiały być z palet.
Kaloryfer - marzenie.
Jedna z licznych tablic w Przychodni. Ta akurat nad moim łóżkiem.
Stoliki w charakterze stolików są zdecydowanie passe.
Ależ mi się podoba to zestawienie kolorów!
W wielkim dwuosobowym pokoju czułabym się nieco osamotniona, na szczęście jeleń dotrzymywał mi towarzystwa.
Taki wieszak poproszę!
Krzesła trochę jak ze starego kina.
Tyle że tutaj ustawione obok łóżka. Trochę perwersyjnie, ale to w końcu Warszawa.
Pod sufitem lampowy raj.
Światła, kamera, akcja!
Koc w medycznej szafce. W razie potrzeby zbić, tfu, otworzyć szybkę.
Wielgachny i jak dla mnie zupełnie zbędny telewizor (chyba jeszcze w żadnym hotelu nie zdarzyło mi się oglądać telewizji).
Incepcja: zdjęcie pokoju, na którym widać laptopa ze zdjęciami pokoju.
Patchworkowy dywan z kawałków skóry.
Reflektory, aparaty, sztuczny uśmiech, czyli Sztywniara - gwiazda.
Siostro, korektor!
Strasznie spodobały mi się te gigantyczne numery pokojów. Ja nocowałam pod czwórką. Prywatną łazienkę miałam naprzeciwko.
Na podłodze przed drzwiami do każdego pokoju namalowane są symbole udogodnień.
Wejście do mojej łazienki.
I łazienka.
Industrial na całego: lampa z bębna od pralki i ściana z drzwi od windy.
Część wspólna, czyli korytarzo-poczekalnio-kuchnia.
Skrzynie wojskowe (?) zamiast stolików - bardzo fajny pomysł do mieszkania (w środku można schować rzadziej używane graty).
Myślałam, że stoły - szpule już mi się znudziły, ale to chyba jeszcze nie ten moment.
Szkielet łodzi zawieszony pod sufitem. Bo dlaczego nie?
Fajowa skrzynka. Brałabym na balkon.
Oldskulowe korki i chyba mój ulubiony element wystroju Przychodni: stojak na kroplówkę.