Sezon grzewczy uroczyście rozpoczęty, botki wyjęte z pudła, śpiochy powoli szykują się do ataku - no jesień, panie, jak w mordę strzelił. Co prawda jeśli popatrzeć na zdjęcia moich "ałtfitów" z ostatnich kilku miesięcy, to po tych długich gaciach trudno się w ogóle domyślić, że kiedykolwiek było lato, no ale tak to już ze mną jest i za to mnie przecież kochacie.
Dzisiaj przybywam z dwiema ciuchowymi nowościami. Po pierwsze primo, koszulka z logo NASA. To chyba oczywiste, że taki fan "Marsjanina" i "Teorii Wielkiego Podrywu" jak ja nie mógł przejść obok niej obojętnie. Tak szybko leciałam z nią do kasy, że nawet nie sprawdziłam składu (oto, jaka bywam czasem szalona i nieodpowiedzialna!) i dopiero w domu okazało się, że Houston, mamy problem, bo materiał to aż 70% poliestru i tylko 30% bawełny. Przez chwilę zastanawiałam się, czy jej nie oddać, ale za bardzo mi się podobała. Nie jest to może najlepszy wybór na upały, ale przy nieco niższej temperaturze jest OK i system się nie przegrzewa.
Po drugie primo, wielkie szare swetrzycho. To dar losu od nowej polskiej marki Tova i tutaj również przeżyłam lekki szok związany z czytaniem metki, tym razem jednak pozytywny. No bo, proszę państwa: 10% kaszmiru, 20% wełny merynosowej, 20% wełny dziewiczej, 30% wiskozy i tylko 20% poliamidu to nie jest coś, co zdarza się w sklepach często, a jak się zdarza, to raczej nie idzie w parze ze znośną ceną (279 zł). Sweter jest ciepły niczym kocyk i doskonale nadaje się do opatulenia "na burrito". Co prawda niespecjalnie się lubi z ciemnymi koszulkami, bo ma dość długie włosie i trochę obłazi, ale z jasnymi jest w pełni kompatybilny. No i powiewa, a ja uwielbiam powiewające ciuchy, bo dodają mi takiej mocy, że wydaje mi się, jakbym kroczyła Aleją Gwiazd, nawet kiedy tylko drepczę do supermarketu po (marsjańskie) ziemniaki.
sweter - Tova (#darylosu)
dżinsy - Lee
sztyblety - Ecco
torba - Bags by MAY