Dzisiaj (w końcu!) wjeżdżam z ostatnią częścią mojej relacji z wyjazdu do Portugalii. Jeśli kogoś ominęły wcześniejsze odcinki, czyli relacja z Lizbony oraz przegląd portugalskiego street artu, to oczywiście zachęcam do nadrobienia. A dziś najlepsze, czyli Porto.
Przed wyjazdem zastanawialiśmy się, ile czasu spędzić w Lizbonie, a ile w Porto. Po namyśle, rozmowach ze znajomymi oraz dyskusją z wujkiem Google, postanowiliśmy przeznaczyć na Lizbonę 6 pełnych dni, a na Porto 3 (plus 3 dni dojazdowo-przejazdowo-wyjazdowe). To był błąd. Już pierwszego dnia w Porto byliśmy z Dzióbkiem zgodni, że zdecydowanie trzeba było odwrócić proporcje.
PORTO, I LOVE YOU
Wiem, że to wyświechtany frazes, ale inaczej nie da się tego opisać: w Porto naprawdę zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Kiedy z okien pociągu (podróż z Lizbony trwa ok. 3,5 godziny; polecam kupować bilety przez internet ze sporym wyprzedzeniem, są wtedy nawet o połowę tańsze) po raz pierwszy zobaczyłam ten niesamowity nadrzeczny krajobraz, z oczami rozszerzonymi na pół twarzy musiałam wyglądać jak postać z bajki anime. Do miasta wjeżdża się przez jeden z kilku ażurowych mostów. W dole rzeka Duero (Douro), po obu stronach strome zbocza doliny, a na nich czerwone dachy budynków przemieszane z zielenią drzew i innych chaszczy. To wszystko jest tak piękne, że aż trochę nierzeczywiste. Chodziliśmy potem nad rzekę codziennie i za każdym razem, pociągając nosem ze wzruszenia, miałam ochotę przytulić ten widok.
W porównaniu z Lizboną Porto wydało nam się dużo spokojniejsze i bardziej klimatyczne. Miałam wrażenie, że jest tam więcej przestrzeni, mniej ludzi i ogólnie że miasto ma bardziej spójny, "stary", taki trochę krakowski charakter.
W Lizbonie zachwycałam się malowanymi płytkami (zaliczyłam nawet Muzeum Azulejos), ale to w Porto zrobiły na mnie największe wrażenie. Na dzień dobry, zaraz po wyjściu z pociągu, mamy halę dworcową stacji São Bento, która w całości wyłożona jest zabytkowymi azulejos (ponoć jest ich tam aż 200 000!). Spore wrażenie robi też pokryty płytkami boczny panel kościoła Igreja do Carmo (w połączeniu z palmą na placu to ponoć jeden z najczęściej fotografowanych widoków w Porto). Ale zdecydowanie o największe "łał" przyprawiła mnie wypłytkowana od góry do dołu Capela das Almas, czyli Kaplica Dusz.
MUGOL NA TROPIE HARRY'EGO POTTERA
Mimo że nie czytałam żadnej z książek o Harrym Potterze i raczej nie planuję tego zmieniać (ale przymierzam się do obejrzenia wszystkich filmów), to bardzo zaciekawiła mnie informacja, że J.K. Rowling przez jakiś czas mieszkała w Porto (pracowała jako nauczycielka angielskiego) i że to właśnie tam powstały pierwsze rozdziały kultowej sagi.
No i faktycznie, nawet dla mnie, 100-procentowego mugola, który o świecie Harry'ego Pottera wie tyle, ile gdzieś tam przypadkiem przyswoił, niektóre inspiracje były widoczne gołym okiem. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam na ulicy dziewczyny ubrane w czarne mundurki i powiewające peleryny, myślałam, że wracają z jakiejś przebieranej potterowej imprezy. A tymczasem tak właśnie wyglądają tradycyjne uniformy Uniwersytetu w Porto. Podobno każdy wydział ma swoje własne godło, które studenci noszą naszyte na pelerynach (brzmi znajomo?). Nie ma obowiązku noszenia tych strojów na co dzień (tylko na ważne uroczystości), ale wielu studentów to robi, czemu zupełnie się nie dziwię, bo są dosłownie i w przenośni bajeczne. Podobno dawniej nazywane były "nietoperzami", a teraz funkcjonują jako "harry pottery".
Kolejną ważną inspiracją dla J.K. Rowling i stworzonych przez nią opisów Hogwartu była ponoć Livraria Lello. Ta zabytkowa, neogotycka księgarnia z bogato zdobionym drewnianym wnętrzem i kręconymi schodami uznawana jest w wielu rankingach za jedną z najpiękniejszych na świecie. Czy słusznie? No cóż, nigdy wcześniej nie zdarzyło się, żebym po wejściu do księgarni popłakała się z nadmiaru piękna, więc... tak, myślę, że słusznie. Zresztą możecie to sami ocenić na zdjęciach poniżej. W sierpniu ubiegłego roku księgarnia wprowadziła opłatę za wejście, co przy tej liczbie turystów w ogóle mnie nie dziwi (strach pomyśleć, co się tam musiało dziać, kiedy wejście było darmowe). Wstęp kosztuje teraz 3 5 euro [aktualizacja 2021] i bilet jest jednocześnie rabatem na zakupy: jeśli kupi się książkę, wartość biletu jest odejmowana od jej ceny. Moim zdaniem to bardzo uczciwy układ.
Nie wiem, ile jest w tym prawdy, ale mówi się, że autorka "Harry'ego Pottera" lubiła pisać, przesiadując przy stoliku w zabytkowej Café Majestic. Nawet jeśli to nieprawda, warto tam wpaść na kawę (w moim przypadku - czekoladę) i krótką podróż w czasie do Belle époque.
Jeśli jesteście spragnieni innych potterowych ciekawostek, bardzo polecam artykuł Porto's Harry Potter Urban Myths - jego autor bierze pod lupę rzekome i prawdziwe portugalskie inspiracje J.K. Rowling.
VENI, VIDI, WINO
Od początku naszej podróży raczyłam Dzióbka sucharem, że oto już niedługo będziemy pić "porto w porcie Porto" (haha, no nie mogę, przezabawne!). Jak wiadomo, nie lubię wina, ale to zupełnie nie przeszkadzało mi ekscytować się perspektywą zwiedzania piwnic winiarni. Muszę powiedzieć, że rzeczywistość sprostała moim oczekiwaniom w 100%.
Wystarczy przejść przez Most Ludwika I, aby trafić do Vila Nova de Gaia - miasteczka, w którym znajduje się kilkanaście winiarni. Są usytuowane obok siebie, wzdłuż jednej ulicy i większość z nich oprócz sprzedaży porto oferuje również oprowadzanie turystów po swoich piwnicach. My wybraliśmy się do winiarni Sandeman, której wino ma na etykietach postać przypominającą Zorro. Kiedy powitała nas przewodniczka ubrana w pelerynę i kapelusz z szerokim rondem, wiedziałam, że to był dobry wybór. Pani opowiadała o różnych rodzajach wina (ruby, tawny, vintage), o procesie produkcji, pokazywała wielkie beczki oraz okratowane miejsca, gdzie leżakują najdroższe roczniki, kosztujące po 20 000 euro za butelkę. No i przede wszystkim uświadomiła nam, że jegomość w logo marki to nie żaden Zorro, tylko Don. Było to wszystko naprawdę niesamowicie ciekawe i słuchałam tych opowieści totalnie oczarowana.
Po wycieczce przyszła pora na degustację. Sądziłam, że po takiej lekcji bez trudu wyczuję różnicę między serwowanymi rodzajami wina i może nawet w końcu docenię ten smak. I co? I nic z tych rzeczy. Dostaliśmy do spróbowania 2 rodzaje porto (czerwone i białe) i zabijcie mnie, ale one smakowały dla mnie tak samo. W sensie: bleee. Gdyby wino miało uczucia, na bank byłoby zdegustowane moją postawą.
WIELKIE ŻARCIE
W Porto po raz pierwszy w życiu spróbowałam pieczonych kasztanów. Wiem, że można je kupić choćby w Krakowie, ale zachęciła mnie dopiero gburowata, rozwrzeszczana sprzedawczyni, pakująca je do gazetowych rożków. Smakują trochę jak świeże orzechy włoskie, a trochę jak ziemniaki, co jak dla mnie jest jedną z lepszych możliwych kombinacji.
Skusiłam się też na słynną portugalską kanapkę, która właśnie w Porto powstała, czyli francesinhę. Co to takiego? Ano istny potwór: około 5 rodzajów mięsa i wędlin wsadzone między 2 kromki chleba tostowego, podsmażone, pokryte plastrami żółtego sera, polane sosem, przyozdobione jajkiem sadzonym i jeszcze obłożone frytkami. Jeśli zastanawiacie się, czy to jest dobre, to rozwiewam wątpliwości: nie.
Na dobre jedzenie natomiast polecam się wybrać do Matosinhos - pobliskiej miejscowości, do której można dojechać metrem (trzeba wysiąść na przedostatniej stacji, Mercado). Tę wskazówkę sprzedała mi Ola z Dużych Podróży i jestem jej za to wdzięczna po wsze czasy. Przy ulicy Rua Heróis de França znajduje się mnóstwo knajp i restauracji, w których można zjeść świeżutkie ryby i owoce morza. Ciężko się zdecydować, bo zewsząd dochodzą smakowite zapachy, a przed każdym lokalem stoi dymiący grill, ale ponoć każda knajpa w tym rejonie będzie dobrym wyborem. Ja po tym, jak przeczytałam, że w restauracji Palato Ola popłakała się ze szczęścia nad talerzem, nie potrzebowałam lepszej rekomendacji (naprawdę nie wiem, co jest w tym Porto, że ludzie tak się tam rozklejają). Nie przypuszczałam, że kiedykolwiek napiszę coś takiego o kałamarnicy, krewetkach i okoniu, ale jedzenie rzeczywiście było przepyszne. Jeśli ponownie wybierzemy się do Porto (a taki jest plan), na pewno tam wrócimy.
Wpis jak zwykle wyszedł mi dłuższy niż planowałam, ale dawno mnie tu nie było, więc na pewno jesteście stęsknieni i bardzo się cieszycie. Zapnijcie pasy i szykujcie się na częstsze posty, bo tydzień temu zrezygnowałam z etatu i wróciłam na freelance, więc w końcu będę miała więcej czasu na lans, yyy, znaczy na blogaska! [APLAUZ]
Ponte de Dona Maria Pia (most zaprojektowany przez Gustawa Eiffela - tak, tego od Wieży Eiffla).
A tu Most Ludwika I.
Po drugiej stronie, w Vila Nova de Gaia znajduje się kilkanaście winiarni.
Widok z mostu na miasto.
Przepiękne azulejos na dworcu São Bento.
Igreja do Carmo. Wnętrze jak wnętrze, ale boczna fasada robi wrażenie.
Graj dla mnie, piękny wąsaczu!
Zabytkowa kawiarnia Café Majestic.
Czy faktycznie J.K. Rowling pisała tu "Harry'ego Pottera"? Nie wiadomo. Ale na pewno Sztywniara piła tu czekoladę.
Livraria Lello, czyli umarłam i trafiłam do nieba.
Nie do wiary, że to miejsce istnieje naprawdę.
Pierwowzór Hogwartu? Całkiem możliwe.
Te schody, galerie, witraże, regały z książkami...
No weź się tu człowieku nie wzrusz.
"Decus in labore", czyli "honor w pracy".
Możliwe, że to tutaj wszystko się zaczęło.
Francesinha, czyli słynna kanapka z Porto. Tostowany chleb, 5 rodzajów mięsa, ser, jajko sadzone, sos i jeszcze frytki do tego.
Przekrój poprzeczny przez francesinhę.
Nie wiem, czemu wcześniej nie wpadliśmy na to, że zamiast pakować do walizki ciuchy na każdy dzień, można wziąć mniej i po prostu je uprać.
Poranny widok z okna naszego mieszkania.
Wieczorny spacer nad rzeką Duero.
It's a kind of magic.
No orzechy. Bez powodu. Po prostu fajne ujęcie.
Capela das Almas, czyli Kaplica Dusz.
Mój zdecydowany numer jeden w kategorii "cuda z azulejos".
Chyba widziałam kotka.
Wycieczka po piwnicach winiarni Sandeman (istniejącej od 1790 roku!).
Byłam zachwycona. Chociaż nie lubię wina.
"To nie żaden Zorro, tylko Don!" - pani przewodniczka objaśnia symbol marki.
Na koniec degustacja. Pomyślałam, że po takim arcyciekawym szkoleniu może w końcu przekonam się do wina.
Ale jednak nie.
Torre dos Clérigos. Zastanawialiśmy się, czy wchodzić na górę, czy sobie darować.
Ostatecznie weszliśmy. Czy było warto? No, powiedzmy.
Posterunek policji na dole budynku, w którym mieszkaliśmy, działał na nas bardzo uspokajająco.
Uliczka po drugiej stronie Mostu Ludwika I.
Zdjęcie typu widokówka.
I jeszcze jedno.
Pieczone kasztany. Zdjęcie zrobione sekundę przed tym, jak pani po prawej dostała od pani po lewej opieprz za macanie towaru.
100% Sztywniara approved.
Podróżując z Dzióbkiem, nie da się przeoczyć żadnych futbolowych akcentów.
Opuszczone budynki przy Moście Ludwika I porośnięte bluszczem.
Wygląda to dość niesamowicie.
Plaża w Matosinhos. [do tego zdjęcia polecam ten podkład muzyczny]
Surferzy w akcji.
Może kiedyś też się odważę spróbować? Łapanie równowagi na przegubie autobusu idzie mi bardzo dobrze, więc przypuszczam, że byłabym w tym niezła.
Najlepsze doznania kulinarne całego wyjazdu, czyli obiad w restauracji Palato w Matosinhos.
Nie sądziłam, że może mi zasmakować coś takiego jak szaszłyki z kałamarnicy i krewetek.
Albo grillowany okoń.
Ryfko, czy możesz ustawić, aby ten instagram po prawej nie śmigał jak dyskoteka?
OdpowiedzUsuńCzytać sie nie da, bo cały czas oko ucieka.
A widzisz, nie pomyślałam, że to może przeszkadzać w czytaniu. Usunęłam. Klient nasz pan ;)
UsuńTez bylam w Porto w 2015r. - we wrzesniu. też jestem zakochana w tym mieście. Hogwarciątka spotkalismy juz pierwszego dnia (chyba mieli jakies otrzęsiny na mieście ;)). Miasto naprawdę magiczne, mili ludzie, piękne widoki - aż chce się wracać. Na pewno jeszcze kiedyś przyjadę w odwiedziny, ale może w pełni lata, bo chcę więcej skorzystać z kąpieli w Oceanie.
OdpowiedzUsuńCudna relacja, mam ochotę kupić bilet już natychmiast!
OdpowiedzUsuńAle książki przeczytać trzeba, zwłaszcza, kiedy teraz jest tak piękne wydanie I tomu z ilustracjami Jima Kaya. (No dobrze, nawet jeśli nie trzeba, to jest co coś, czego raczej na pewno nie będzie się żałować, trzeba być ostatnim mugolem, żeby być niezwruszonym wobec takiego poziomu magii!). A co do relacji - sprawia, że bardzo chce się zobaczyć Porto na żywo, i ta cudowna księgarnia! Myślę, że mogła być źródłem wielu inspiracji :).
OdpowiedzUsuńjak widzę taki długi tekst, to mi się nie chce, ale kurczę po obejrzeniu fotek, mówię nie, przeczytam... i tak szybko poszło, że jeszcze bym coś doczytała... super piszesz :D
OdpowiedzUsuńDzięki! Takie komentarze cieszą najbardziej :)
UsuńPięknie tam. Zastanawiam się nad destynacją wrześniowych wakacji, zależy mi na plaży i ładnych zabytkach i chyba już wiem, gdzie pojedziemy z moim Dziubkiem :-) Zastanawiam się tylko nad kosztem takiego wypadu. Jechaliście z biurem podróży czy samoorganizacja? Ile w Porto kosztują noclegi?
OdpowiedzUsuńWszystko załatwialiśmy sami. Nigdy nie liczę, ile taki wyjazd nas w sumie wyniósł, żeby się nie dobijać ;) Co do noclegu, to wszystko zależy od standardu, terminu wyjazdu i tego, z jak dużym wyprzedzeniem rezerwuje się hotel. Ja zawsze sporo wcześniej szukam okazji na booking.com.
UsuńByliśmy w Porto 2 lata temu, tanie linie z Frankfurtu - 20 EUR,
Usuń4 osobowy apartament w centrum - 100 EUR za tydzień, obiad z winem w rodzinnej restauracyjce w centrum 3 EUR ( w porcie 15 EUR ).
Zdarłam podeszwy do żywego :) też chcę wrócić :) i mam zdjęcie swojej lewej stopy w Atlantyku :)
fun fact: to porto w porcie w Porto po portugalsku brzmi jeszcze śmieszniej, bo to są trzy takie same słowa, wychodzi więc: porto no porto no Porto ^^
OdpowiedzUsuńOh, jak się cieszę, że wyjeżdżam do Porto we wrześniu na studia, na cały semestr a może i dwa! Wahałam się pomiędzy Lizboną a Porto, bo wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na Porto, a jednak ja sama nigdy tam nie byłam, a w Lizbonie i owszem. Porto było więc takim skokiem w nieznane ale pomyślałam raz się żyje - i Twój post upewnił mnie w tym, że podjęłam słuszną decyzję! Także jeśli planujesz wrócić do Porto, to być może spotkamy się tam przypadkiem w Cafe Majestic :)
"Porto no porto no Porto"! Międzynarodowy suchar - coś cudownego <3
UsuńStrasznie Ci zazdroszczę tego studiowania w Porto (i mundurka, który pewnie dostaniesz). Trzymam kciuki!
mieszkam w Porto, także zgadzam się z całym wpisem :D
OdpowiedzUsuńile taka francesinha kosztowala?:D
OdpowiedzUsuńKurde, nie pamiętam dokładnie, ale myślę, że coś koło 9 euro. Była też wersja bez jajka i frytek, trochę tańsza.
Usuńhahaha, przez sekundę pomyślałam, że to ostatnie zdjęcie to Twoje pamiątki z podróży i że to za mało, więc wracasz po więcej ;D
OdpowiedzUsuńa Portugalia jest na mojej liście must see zaraz jak wrócimy do Europy!! Ale że porto w porcie w Porto Ci nie smakowało... ECH.
Ostatnie zdjęcie przypomina mi mocno moją łazienkę;) (poza tymi kubkami)
OdpowiedzUsuńJa żałuję, że do Porto nie dotarliśmy podczas naszej podróży po Portugalii, ale to kolejna motywacja żeby do tego pięknego kraju wrócić:)
Utwierdziłaś mnie w przekonaniu, że koniecznie muszę się tam wybrać. Piękne zdjęcia i opisy sprawiły;, że poczułam ten klimat i smak wina w ustach;)
OdpowiedzUsuńA to ocean był?
OdpowiedzUsuńJeśli pytasz o zdjęcia z surferami, to tak :)
UsuńRyfko, czy na zwiedzanie winnicy trzeba się zapisać albo zebrać grupkę chętnych?
OdpowiedzUsuńAga
Nie, te wycieczki startują gdzieś co 20 minut (z przerwą na siestę, of course). Trzeba tylko się wstrzelić w odpowiedni język. W "naszej" winiarni pan przy wejściu powiedział nam, o której będzie kolejna wycieczka po angielsku, przyszliśmy o umówionej godzinie i już :) Nie trzeba było się zapisywać. Kosztowało to ok. 5 euro od osoby (w cenie jest degustacja). Naprawdę warto!
UsuńDziękuję bardzo, już chcę pakować się i w drogę :) Miłego wieczoru!
UsuńSuper post, Ryfko! Mala uwaga - Matosinhos to dzielnica Porto, a nie pobliskie miasteczko;)
OdpowiedzUsuńHm, specjalnie sprawdzałam to przed publikacją:
Usuń"Matosinhos, Matozinhos to miejscowość w Portugalii, leżąca w dystrykcie Porto, w regionie Północ w podregionie Grande Porto".
https://pl.wikipedia.org/wiki/Matosinhos
byłam, widziałam, też pokochałam i też zamierzam wrócić... cudownie było się tam znów przenieść na chwilę:) dzięki!
OdpowiedzUsuńTeż się prawie popłakałam,tak to opisałaś...I zazdrość serdeczna,że ja takiego talentu nie mam.
OdpowiedzUsuńA zdjęcia,zachwyt! Przyznam,bez bicia,że te z jedzeniem ogladalam dłużej.Dzięki;)Joanna
Porto ciągle jeszcze przede mną, ale kolejny raz utwierdzam się w przekonaniu, że nie mam czasu do stracenia. Zazdroszczę wyprawy!
OdpowiedzUsuńI wiesz, bardzo lubię Twoje zdjęcia (ubolewam nad faktem, że są takie małe)
Buziak!
Pisząc, że posty z 2011 oglądam na własną odpowiedzialność, tylko mnie zachęcasz do cofnięcia się do archiwum :P
OdpowiedzUsuńA tak poza tym, gratuluję przejścia z etatu na freelance!
Też nie przepadam za winem ;) Zdjęcia są naprawdę niesamowite – sama miałam podobny plan na wypad do Lizbony i Portugalii (tydzień i 4 dni), ale po tym wpisie chyba zdecyduję się na wyrównanie proporcji. A księgarnia jest naprawdę rewelacyjna! Mam pytanie: co to za dziwna konstrukcja na plaży w Matosinhos? :) Wygląda jak ufo :D on Porto w porcie Porto!
OdpowiedzUsuńObstawiam, że ta konstrukcja to wielka sieć rybacka, ale nie wiem dokładnie, bo nie podchodziliśmy bliżej.
UsuńCudownie! Ryfko, często wpadam na Twojego bloga, al chociaż rzadko komentuję, ale tym razem się złamię, żeby też poagitować za Harrym Potterem. Spędziłam przy tych książkach niemało słodkich chwil jako nastolatka, autorka ma dość lekkie pióro i książki mają dużo więcej wdzięku i dowcipu niż zrobione na ich podstawie filmy, dla mnie nieznośnie kiczowate. Rowling może i Dostojewskim nie jest ;-), ale Harry Pottery czyta się naprawdę fajnie, szczególnie jeśli ma się możliwość sięgnięcia po angielski oryginał :-)
OdpowiedzUsuńOjesusicku, jaka piekna ksiegarnia..... (*_*)
OdpowiedzUsuńWszystko sliczne, azulejos i stare, male uliczki mnie tez urzekaja niezmiernie - ale ta ksiegarnia!!!
W ogóle to dzien dobry, bo pierwszy raz tu jestem, klaniam sie w pas :}
Nie na temat ale ne moglam sie oprzec, zeby sie nie podzielic - kroliczki Cumberbunny czyli kroliczki cuberbatczki - http://mashable.com/2016/03/03/chocolate-cumberbunny-benedict-cumberbatch/?utm_cid=mash-com-fb-main-link#tkF94klAh5qq.
OdpowiedzUsuńWidziałam to i żałuję, że nie mogę odwidzieć. Kolejne wspaniałe dzieło typu majtki z Cumberbatchem.
UsuńRyfko! Prosimy o jakąś sztywniarską stylizację!
OdpowiedzUsuńDroga Ryfko!
OdpowiedzUsuńKocham Cie za ten post! Wraz z Malzem bylismy w Porto jakies 7 razy a w Lizbonie tylko raz. Za kazdym razem, kiedy pada pytanie - to gdzie bysmy wyskoczyli sobie na kilka dni? Ogladamy rozne tanie loty, miasta, okolice, plaze... a i tak zawsze ladujemy w Porto;)Ksiegarnie Lello udalo nam sie przeoczyc za pierwszym razem ale potem za kazdym razem wchodzimy chociaz na chwilke i za kazdym razem umieramy od nowa ze zachwytu! Kiedys nie wolno bylo robic zdjec, a ostatnim razem (kwiecien 2015) nie bylo jeszcze oplat za wstep ale mozna bylo robic zdjecia do woli, co wykorzystalismy w 100%. Podzielam Twoje zdanie co do francesinhy, moja byla jeszcze dodatkowo utopiona w ohydnym sosie. Never! Naszym ulubionym daniem jest niejakie bacalhao a Braga - suszony sztokfisz moczony w 3 wodach, mleku i usmazony w glebokim tluszczu, podany z frytkowanymi plastrami ziemniakow i salatka z bladych, przepysznych pomidorow!!! (sadzonki tychze przemycalismy w pudelkach od szczoteczek do zebow ale ciii!)Nasza ulubiona knajpka to Picasso na ulicy Sta Catarina, nie nalezy przejmowac sie nieco obdrapanym wygladem i zaciekami na scianach, kucharz zna sie na rzeczy.
Zabuell
Portugalia wyglada cudnie! Bardzo interesujacy budynek co wyglada jak z porcelany. Super fajnie, ze zaczalas robic recenzje. Sa ciekawsze niz na innych portalach. Ryfka czytam Cie z uwielbieniem. Jestem ciekawa co myslisz o filmie "FORKS OVER KNIVES" albo "COWSPIRACY" - jak dla mnie masakra po systemowej bandzie, zadne tam pitu pitu.
OdpowiedzUsuńWitaj Asiu, nie wiem czy pytanie zadać tu, czy na maila, ale pierwszy strzał kieruję w komentarz :) Wybieram się niedługo w podróż poślubną do Portugalii (6 dni, start w Lizbonie, finisz w Porto), jestem ciekawa czy szczególnie polecasz jakieś miejsca noclegowe? Będę wdzięczna za rekomendacje :) Dobrego dnia, Magda
OdpowiedzUsuńNiestety, my z naszych hoteli nie byliśmy zadowoleni, więc nie mogę ich polecić :( Ale zajrzyj do Cajmel.pl i JestemKasia.com - dziewczyny niedawno były w Porto i - z tego, co widzę, po zdjęciach - mieszkały w bardzo fajnych miejscach (w postach podają namiary).
Usuńok, tak zrobię, dzięki! A można od Ciebie wyciągnąć, z których miejsc nie byliście zadowoleni? Toż to jeszcze cenniejsza informacja ;)
OdpowiedzUsuńNo dobra, sama tego chciałaś ;)
UsuńLizbona
Portugal Ways Culture Guest House
ww.booking.com/hotel/pt/portugal-ways-culture-guest-house.pl.html
Malutki pokój z mikroskopijną łazienką i oknem (a w zasadzie lufcikiem) z widokiem na ścianę na tarasie (mieszkaliśmy na 2. piętrze, a czuliśmy się jak w piwnicy). Korytarze są tam jednocześnie czymś w rodzaju świetlicy z kanapami, kuchnią itd., więc wieczorami w pokoju było strasznie głośno, bo ludzie siedzieli pod naszymi drzwiami do późna. Mieszkaliśmy tam 7 dni, ale nasz pokój w tym czasie ani razu nie był sprzątany. Ręczników też ani razu nie wymienili (dopiero kiedy o to poprosiliśmy), co normalnie by mnie nie ruszało, ale w tym klimacie było bardzo uciążliwe, bo było bardzo wilgotno i ręczniki w ogóle nie schły. Żeby się umyć w ciepłej wodzie, trzeba było odkręcić kran i czekać jakieś 5 minut. Jakby tego było mało, podczas kąpieli pod prysznicem z sufitu kapała na kąpacza zimna woda (wieczorami nie było za ciepło, a takie zimne krople podczas gorącej kąpieli - brrr...). Byliśmy na tyle naiwni, że zarezerwowaliśmy pobyt ze śniadaniem, które składało się z herbaty, płatków i chleba z dżemem. CODZIENNIE. Nie mam dużych wymagań i 1-2 dni bym tam przeżyła bez narzekania, ale po tygodniu naprawdę miałam dość.
Porto
Portugal Concierge - Blue Stripes
https://www.airbnb.co.uk/rooms/3951408
Mała, ale ładna kawalerka, niestety, nie dla 2 osób. Łóżko było trochę popsute (złamane szczebelki pod materacem, który się w tym miejscu zapadał), ale najgorsze było to, że po rozłożeniu zajmowało cały pokój i blokowało drzwi do kuchni (z której z kolei przechodziło się do łazienki). Kiedy po tygodniu męczenia się w tym dziadowskim hotelu w Lizbonie przyjechaliśmy do Porto i rozłożyliśmy to felerne łóżko, nie wytrzymałam i się po prostu rozpłakałam :) Tak że ten. Trzymam kciuki, żebyś trafiła lepiej!
Baaardzo bardzo dziękuję! Heh, my w Barcelonie w sierpniu mieliśmy pokój BEZ OKNA, całe szczęście już po przyjeździe można było jeszcze wycofać rezerwację i zaliczkę :) Inaczej byłaby nieoczekiwana sauna wramach "atrakcji"...
OdpowiedzUsuńAle trafiłam - 8 maja lecę do Porto już tu sobie wszystko zapisuję co warto zobaczyć , wypić i zjeść:)
OdpowiedzUsuń