31 stycznia 2018

Zero waste bez fanatyzmu - moje podejście i wprowadzone zmiany

Odkąd dzięki książce Kasi Wągrowskiej wpadłam jak śliwka w kompost w zero waste (czy raczej, w moim przypadku po prostu less waste), za każdym razem, kiedy opowiadam o moich bezśmieciowych sukcesach i porażkach, dostaję mnóstwo komentarzy i wiadomości. Wiadomości te dzielą się na dwie grupy: jedni się cieszą, że o tym mówię i piszę, przybijają piątkę i donoszą, że dzięki mnie sami zaczęli stosować niektóre zerowaste'owe myki (co mnie zawsze zaskakuje i sprawia, że robi mi się cieplej na sercu), drudzy natomiast strofują, wytykają niekonsekwencję ("Pff! Taka niby ekolożka, a buty ze skóry nosi!") albo z troską (nie wiem, czy prawdziwą, czy udawaną) zwracają uwagę: "Ojej, Sztywniaro, ale przecież żelki / zakupy przez internet / cheeseburgery w Maku nie są zero waste!" Każdorazowe tłumaczenie wytykaczom i pouczaczom, że nie jestem bezśmieciową ekstremistką i że naprawdę nie oczekuję medalu za zasługi dla środowiska, trochę mnie już męczy, dlatego postanowiłam napisać post, do którego będę mogła ich wszystkich odsyłać. Tak więc dzisiaj będzie o moim podejściu do tematu zero waste oraz o bezśmieciowych rozwiązaniach, które udało mi się do tej pory wprowadzić. Zapnijcie pasy z organicznej bawełny, czuję, że to będzie długi wpis!

Zero waste essentials


MAŁYMI KROCZKAMI W DOBRĄ STRONĘ

Nie wiem jak u Was, ale u mnie wszelkie próby narzucenia sobie jakichś sztywnych zasad i ograniczeń zawsze kończyły się frustracją i zniechęceniem (bo nigdy nie udało mi się ich przestrzegać w 100%). Dlatego po prostu przestałam sobie cokolwiek narzucać. Również jeśli chodzi o zero waste. Robię tyle, ile mogę i ile chcę. Nie ścigam się z Beą Johnson, która produkuje słoik śmieci rocznie. Ścigam się sama ze sobą. Zamiast oglądać się na innych, staram się po prostu robić więcej, niż robiłam kiedyś. Do niektórych rzeczy nie jestem w stanie się przekonać (kubeczek menstruacyjny), z innych nie potrafię zrezygnować (słodycze w foliowych opakowaniach - sorry, ale suszone owoce to nie jest żadna alternatywa!). Wychodzę z założenia, że dbanie o środowisko nie może być dla mnie karą, poświęceniem i rezygnacją z wszelkich przyjemności. Nie chodzi o to, żeby od razu robić wszystko. Chodzi o to, żeby robić COŚ. I stopniowo robić CORAZ WIĘCEJ. Każdy z nas żyje inaczej, ma inne priorytety, przyzwyczajenia i w innym tempie dojrzewa do pewnych rzeczy. Po prostu daję sobie czas i...


NIE PRZEJMUJĘ SIĘ PORAŻKAMI

Nie biczuję się z powodu każdej przyniesionej do domu foliówki czy serka, który zapleśniał w lodówce. Nie kupuję wyłącznie produktów ekologicznych, wegańskich, bio, fair trade, bez GMO, bez polepszaczy, bez konserwantów, produkowanych lokalnie i niepakowanych w plastik, bo musiałabym spędzać godziny na analizowaniu etykiet, jeździć po całym Krakowie w poszukiwaniu produktów spełniających wszystkie eko-wyśrubowane wymagania, a i tak pewnie z większości zakupów wracałabym z pustym koszykiem. Wyrobienie nowych nawyków zajmuje trochę czasu. Cały czas się uczę. Ale "wtopy" i tak zawsze będą mi się przytrafiać i nie będę nikogo przepraszać, że zjadłam frytki w KFC albo że nie podcieram się liściem. Nie startuję w żadnym konkursie.


NIE MUSZĘ WSZYSTKIEGO ROBIĆ WŁASNORĘCZNIE

Jeśli zapytać typowego zerowastera, gdzie kupić jakiś produkt, najpewniej odpowie, że po co kupować, skoro można zrobić samemu. Pewnie, że można, ale absolutnie nie trzeba. Podziwiam osoby, które kręcą kremy, szyją torby z podkoszulków i robią własne środki czystości. Ja jestem leniwa i zazwyczaj wolę zapłacić komuś za produkt, nawet jeśli własnoręcznie mogłabym go wyprodukować taniej. Oszczędzam swój czas, a często przy okazji wspieram czyjś mały, rodzinny biznes. Kto bogatemu (i leniwemu) zabroni?


ZDROWIE ZAWSZE PRZED ZERO WASTE

Nie powinnam musieć tego pisać, ale na wszelki wypadek: zdrowie (również psychiczne) jest najważniejsze. Jeśli jest upał, a ja zapomniałam wielorazowej butelki z wodą, kupuję napój w plastiku. Jeśli marznę na dworze, a nie mam ze sobą termosu, kupuję herbatę w papierowym kubku. Bez dyskusji i bez wyrzutów sumienia.



CO UDAŁO MI SIĘ WPROWADZIĆ?

Wiele z poniższych rozwiązań stosowałam jeszcze zanim w ogóle dowiedziałam się o istnieniu "zero waste". Założę się, że Wy też. Nasi rodzice czy dziadkowie w PRL-u żyli bardzo w duchu zero waste, chociaż nie robili tego z powodów ekologicznych, tylko z musu (bo w sklepach prawie nic nie było, a jak było, to zdecydowanie nie w kolorowych folijkach). Niektórzy przestawili się na "nowe", a niektórzy, jak moi rodzice, cały czas żyją oszczędnie, przerabiają, naprawiają i nie wyrzucają.


1. NA ZAKUPY CHODZĘ Z WŁASNĄ TORBĄ
Oczywista oczywistość.


2. PAKUJĘ PRODUKTY DO WŁASNYCH WORKÓW I PUDEŁEK
Żeby unikać foliówek, w torbie na zakupy zawsze mam zestaw materiałowych woreczków (bawełniane z Naturofaktury i szyte ze starych firanek od Maruny), do których pakuję warzywa i owoce. Na pieczywo - ze względów higienicznych - mam woreczki specjalnie oznaczone, do których nie pakuję niczego innego. Wiele produktów, np. 2 cytryny czy pojedynczą paprykę ważę "na golasa", bez żadnego opakowania. Jak do tej pory przy kasie jeszcze nikt nigdy krzywo się na mnie nie patrzył, nie komentował i nie robił problemów. Oczywiście zamiast hipsterskich woreczków można równie dobrze używać woreczków strunowych albo zachomikowanych foliówek, które są chyba w każdej polskiej kuchni.

Oprócz woreczków staram się używać również innych własnych opakowań. Mąkę kupuję do puszki, mrożone warzywa na wagę - do torebki strunowej, a kapustę kiszoną, ser czy humus - do plastikowego pojemnika. W niektórych sklepach i knajpach za własne opakowanie można dostać rabat, np. 1 zł w Hummus Amamamusi. Trzeba sobie tylko wyrobić nawyk planowania zakupów, żeby nie zapomnieć o zabraniu odpowiednich pudełek, wychodząc z domu.

Bulk shopping


3. NOSZĘ W PLECAKU ZAKUPOWY ZESTAW AWARYJNY
Na wypadek niespodziewanych zakupów, zawsze noszę w plecaku awaryjną torbę na zakupy oraz kilka woreczków. Jeśli jesteście zmotoryzowani, taki zestaw warto wozić w samochodzie. Nie dajmy się zaskoczyć foliówkom!


4. UNIKAM PRODUKTÓW PAKOWANYCH W PLASTIK
O ile to możliwe, staram się wybierać produkty na wagę (do własnych woreczków i opakowań) bądź pakowane w szkło, papier lub metal.


5. PIJĘ WODĘ Z KRANU
Niektórym nadal trudno przyjąć to do wiadomości, ale w większości dużych i średnich miast Polski woda z kranu nadaje się do picia. Więcej fachowych informacji na ten temat znajdziecie tutaj. My od jakichś 6 lat nie kupujemy wody butelkowanej. Używamy dzbanka filtrującego, bo dzięki temu kamień w czajniku wolniej się osadza, no i Dzióbek twierdzi, że przefiltrowana woda bardziej mu smakuje (ja tam nie czuję różnicy i piję prosto z kranu). Latem zawsze nosimy ze sobą bidony.


6. ZIMĄ CHODZĘ Z KUBKIEM TERMICZNYM
Dzięki temu nie muszę kupować herbaty w jednorazowych kubkach. W niektórych kawiarniach (np. w Starbucksie) chętnie sprzedają napoje do własnych kubków i jeszcze dają 1 zł rabatu.


7. NIE UŻYWAM JEDNORAZOWYCH SŁOMEK
Ponieważ jednak wygodniej mi się pije przez słomkę (szczególnie jeśli górną połowę szklanki wypełniają kostki lodu), kupiłam na Allegro słomki stalowe (polecam te proste, nie wygięte, dla mnie są wygodniejsze). Jedną na wszelki wypadek noszę ze sobą w plecaku.

Zero waste bottles and tumblers


8. OGRANICZAM MIĘSO
Nie zostałam co prawda weganką, ale w 2017 roku zjadłam chyba najmniej mięsa w życiu. Okazało się, że kuchnia weg(etari)ańska potrafi być naprawdę smaczna, a do tego tania. Szykuję osobny wpis, w którym opowiem więcej na ten temat.


9. STARAM SIĘ NIE MARNOWAĆ JEDZENIA
Zawsze robię listę zakupów, żeby nie dublować produktów. Kontroluję zawartość lodówki i staram się zużywać wszystko na bieżąco, żeby nic się nie zepsuło. Z brązowych bananów, których już nikt nie zje, robię dziecinnie prosty chleb bananowy (polecam dodać kilka pokruszonych kostek czekolady deserowej - pychota!). Obierki warzyw (dokładnie wcześniej umytych), łupiny czosnku i cebuli, omdlałe marchewki czy zmaltretowane pomidory mrożę, a kiedy uzbiera mi się pełny worek, robię z nich bulion (tutaj przepis). Jeśli wiem, że czegoś nie zjem, zanoszę to do jadłodzielni.

Wegan cookbook


10. WALCZĘ Z ULOTKAMI W SKRZYNCE POCZTOWEJ
Na naszej skrzynce pocztowej umieściłam karteczkę: Prosimy nie wrzucać ulotek. Staramy się żyć ekologicznie. Dziękujemy :) Uznałam, że grzeczna prośba ma większe szanse do kogoś przemówić niż "UWAGA! ZAKAZ!!! NIE WRZUCAĆ!", ale i tak nie miałam wielkich nadziei. Zabieg okazał się jednak zadziwiająco skuteczny. Od czasu do czasu trafi się jakaś ulotka, ale jest ich zdecydowanie mniej niż wcześniej.


11. NIE DRUKUJĘ BILETÓW ITP.
Gdzie się da, wybieram bilety elektroniczne (kino, PKP, warsztaty itd.), a przy zakupach zawsze odmawiam drukowania potwierdzenia.


12. ZBIERAM OPAKOWANIA PREZENTOWE, WSTĄŻKI, KOPERTY ITP.
Opakowania, torebki po prezentach i niezapisane koperty po kartkach z życzeniami odkładam do ponownego wykorzystania. Mam taki zapas, że w ostatnie święta nie musiałam kupić nawet kawałka papieru do pakowania :)


13. ZBIERAM FOLIOWE WORKI, TOREBKI PAPIEROWE ITD.
Jeśli przyplącze mi się jakaś foliówka, nie drę włosów z głowy. Odkładam ją i potem wykorzystuję do mrożenia pieczywa czy jako worek na śmieci. Zbieram też papierowe torebki (np. po ciastkach na wagę), worki kurierskie, worki po ubraniach czy sprzętach AGD. Nie zajmują wiele miejsca, a zawsze do czegoś się przydają.


14. UŻYWAM JEDNOSTRONNYCH WYDRUKÓW DO ROBIENIA NOTATEK
Kiedy ma się w domu grafika, drukowania nie da się całkiem uniknąć, ale wszystkie próbne jednostronne wydruki odkładam i potem zadrukowuję je na drugiej stronie albo tnę na mniejsze karteczki i wykorzystuję do bazgrania. Podobnie robię ze wszystkimi innymi niepotrzebnymi papierami (np. listami przewozowymi). Oficjalne dokumenty typu umowy zawsze drukuję dwustronnie.


15. PRZERZUCIŁAM SIĘ NA MYDŁO I SZAMPON W KOSTCE
Naturalne i bez plastikowych opakowań. Mydła w kostce (do ciała) były kiedyś na porządku dziennym, ale do niedawna nie miałam pojęcia, że istnieje coś takiego jak szampon w kostce. Przy okazji dowiedziałam się, że są też mydła w kostce do włosów, ale to zupełnie co innego niż szampony w kostce i po umyciu włosów takim mydłem trzeba ponoć stosować jakieś płukanki zakwaszające (dla mnie nawet odżywka to za dużo roboty, więc zupełnie sobie tego nie wyobrażam). Moich kostkowych szamponów z Kremolandu jeszcze nie używałam (na zdjęciu to te okrągłe), bo chcę najpierw wykończyć płynny, który mam, ale czytałam o nich tyle pozytywnych opinii, że jestem dobrej myśli. Aktualizacja (14.03.2018): Myję włosy szamponem w kostce od miesiąca - jest super! Nie widzę żadnej różnicy między nim, a takim w płynie. Żegnajcie, szampony w plastikowych butelkach!

Zero waste bathroom


16. NIE UŻYWAM PŁATKÓW KOSMETYCZNYCH DO TONIKU
Ten myk podpatrzyłam na Fejsie Kiehl's Polska. Konsultantka polecała psikanie toniku prosto na dłonie i delikatne wklepywanie w twarz. Nie marnujemy produktu (bo nie wsiąka w płatek), nie marnujemy płatków (ja oszczędzam w ten sposób 60 płatków miesięcznie) - same korzyści.


17. WYBIERAM BEZŚMIECIOWE ŚRODKI CZYSTOŚCI
W krakowskiej drogerii Jeju znalazłam Simple as that - naturalne środki czystości pakowane w słoiki, które można po wykorzystaniu odnosić do sklepu w zamian za rabat 10%. Może kiedyś pokuszę się o zrobienie własnych, ale na razie nie spinam się w tej kwestii.

Zero waste cleanng


18. KUPUJĘ PAPIER TOALETOWY Z MAKULATURY
Wybieram papier toaletowy z recyklingu, sprzedawany na sztuki, bez folii (co prawda w sklepie on i tak stoi w wielkich foliowych workach, ale lepsze takie 20- czy 40-sztukowe wory niż foliowe opakowania po 4 czy 8 sztuk). Polecam te z Biedronki i Lidla - są mięciutkie. Ten z Carrefoura jest gruby i sztywny, przez co mniej wygodny w obsłudze (niektóre arystokratyczne tyłki w naszym gospodarstwie były niepocieszone).


19. ODKOPAŁAM MATERIAŁOWE CHUSTKI DO NOSA
Zanim powiecie "bleeee", dajcie mi szansę :) Też z początku wydawało mi się to niehigieniczne, ale przemyślałam sprawę i doszłam do wniosku, że: Po pierwsze, bez przesady, dawniej przecież takie chustki były czymś normalnym. Po drugie, teraz też noszę w kieszeniach płaszcza czy spodni chusteczki higieniczne, których nie wyrzucam po każdym wytarciu nosa, więc co za różnica, jeśli będą materiałowe? Po trzecie, OK, jeśli zachoruję i będę tonąć w smarkach, to nie będę używać chustek materiałowych, bo nie nadążyłabym z praniem i suszeniem, ale do takiego codziennego użycia, kiedy trzeba otrzeć łzy w kinie albo wytrzeć wilgotny nos po wejściu z mrozu do ciepłego pomieszczenia, nadają się idealnie.


20. ROBIĘ PRZEMYŚLANE ZAKUPY, CZĘSTO Z DRUGIEJ RĘKI
Zanim sprowadzę jakąś nową rzecz do mieszkania, 10 razy się zastanawiam. Pisałam o tym w tym poście. Staram się kupować używane meble i dodatki do domu, chociaż przyznaję, że robię to nie z powodów ekologicznych, tylko po prostu dlatego, że moim zdaniem są o wiele fajniejsze niż takie "sterylne" nowe :) Jeśli chodzi o ubrania, to ostatnio niestety nie mam szczęścia do lumpeksów, ale nie poddaję się!


21. ZNAJDUJĘ NIEPOTRZEBNYM RZECZOM NOWY DOM
Biorę udział w charytatywnych zbiórkach ubrań i innych przedmiotów, oddaję niepotrzebne rzeczy znajomym albo wystawiam na OLX czy fejsbukowych grupach. Robię, co mogę, żeby tylko nie wyrzucać ich na śmietnik. Szerzej pisałam o tym tutaj (punkt 4).



GDZIE ROBIĆ ZAKUPY ZERO WASTE?

W większych miastach zaczynają się pojawiać sklepy bez opakowań albo z produktami eko, w których jest możliwość kupienia wielu produktów na wagę. Najbardziej znane to Kooperatywa Dobrze w Warszawie, BIOrę w Poznaniu (mają też sklep internetowy) i Bez pudła we Wrocławiu. W Krakowie na razie nie ma typowego sklepu zero waste, ale spory wybór bezśmieciowych produktów ma sklep Dubai Food na Rynku Kleparskim 4 (mnóstwo przypraw, herbat i bakalii) oraz delikatesy azjatyckie AsiaDeli (m.in. tofu, makarony chińskie, a nawet płatki drożdżowe).

Oczywiście bezśmieciowe zakupy spożywcze zrobicie też na lokalnych targach, w osiedlowych sklepach i zwykłych supermarketach (Piotr i Paweł na swojej stronie zachęcał niedawno do używania własnych pojemników). Najłatwiej pójdzie na stoiskach z owocami i warzywami, mrożonkami, pieczywem, bakaliami czy słodyczami na wagę. Z nabiałem czy wędlinami bywają problemy, ale coraz więcej supermarketów (m.in. Carrefour, Auchan, Kaufland) wprowadza oficjalną możliwość pakowania ich do opakowań klientów (przy okazji polecam wywiad z rzecznikiem prasowym Sanepidu na ten temat).

Jeśli chodzi o sprawy drogeryjne, to sprawdźcie BetterLand.pl - znajdziecie tam półprodukty do przygotowania domowych środków czystości, wielorazowe pieluchy, podpaski, płatki kosmetyczne, bambusowe szczoteczki do zębów itd. Sklep wysyła zamówienia wyłącznie w pudełkach z drugiej ręki (sama dzisiaj wysłałam do nich 6 kg opakowań) i umożliwia wybór opcji opakowania zero waste.


***

Dotrwaliście do końca? No to teraz Wasza kolej! Macie jakieś bezśmieciowe zwyczaje i patenty? Znacie przyjazne zerowasterom marki kosmetyczne albo fajne sklepy w Waszych miastach? Podzielcie się!


13 stycznia 2018

#SztywniaraCzyta: Opowieści na dobranoc dla młodych buntowniczek i Mężczyźni objaśniają mi świat

Też macie noworoczne postanowienie, że będziecie czytać więcej książek? Ja, rozliczając moje zeszłoroczne osiągnięcia w tym temacie, po raz pierwszy od ładnych paru lat nie miałam ochoty się pochlastać. Było nieźle, a mam nadzieję, że w tym roku będzie jeszcze lepiej. Tego również i Wam życzę i na dobry start polecam dwie książki, którymi pożegnałam 2017 rok.

Opowieści na dobranoc dla młodych buntowniczek, Mężczyźni objaśniają mi świat


OPOWIEŚCI NA DOBRANOC DLA MŁODYCH BUNTOWNICZEK
Elena Favilli i Francesca Cavallo
Wydawnictwo Debit 


Zdarzyło Wam się w dzieciństwie kłócić z bratem / kuzynem / kolegą z klasy, który twierdził, że dziewczyny nie nadają się do tego czy tamtego i że faceci są w każdej dziedzinie lepsi? Mnie się zdarzyło. I choć całą sobą czułam, że nie mają racji, to wobec argumentu pt. "Jak jesteś taka mądra, to to wymień babkę, która coś wynalazła!" byłam bezsilna. Sama Maria Skłodowska-Curie nie załatwiała sprawy i była raczej wyjątkiem potwierdzającym regułę. Ach, gdybym wtedy miała tę książkę!

Opowieści na dobranoc dla młodych buntowniczek to historie 100 wyjątkowych kobiet ze świata nauki, sztuki, polityki, sportu i innych dziedzin. Oprócz znanych postaci takich jak Amelia Earhart, Coco Chanel, Malala Yousafzai czy siostry Williams, mamy też kobiety mniej znane, ale nie mniej niezwykłe: niewidomą baletnicę Alicię Alonso, programistkę NASA Margaret Hamilton czy boliwijskie alpinistki Cholitas zdobywające górskie szczyty w swoich tradycyjnych kieckach. Mimo że nie wszystkie z opisanych kobiet stanowią idealny wzór do naśladowania dla dzieci, bo jednak piratka rabująca statki czy władczyni podbijająca inne kraje to kariera co najmniej dyskusyjna, historia każdej z nich pokazuje, że dziewczynki i kobiety nadają się absolutnie do wszystkiego, że mają prawo być uparte, ambitne, zbuntowane, i że stereotypy dotyczące płci najwyższy czas włożyć między bajki.

Choć jest to zadanie niełatwe, bo stereotypy i uprzedzenia czasem siedzą w nas naprawdę głęboko. Jeden z moich ulubionych cytatów z książki to wypowiedź Ruth Bader Ginsburg - Sędzi Sądu Najwyższego w USA:

Gdy pytają mnie, kiedy liczba kobiet w Sądzie Najwyższym będzie wystarczająca, odpowiadam: gdy będzie ich dziewięć. To budzi oburzenie, ale od zawsze zasiadało w nim dziewięciu mężczyzn i to jakoś nikogo nie dziwiło.

No właśnie. Kobiety zajmujące wysokie stanowiska czy pełniące stereotypowo "męskie" funkcje są spoko, o ile stanowią jakiś tam niewielki procent. Ale jeśli jest ich więcej, tzn. tyle samo, ile zwykle na tych samych stanowiskach bywa mężczyzn, to już wydaje się dziwne, a dla niektórych trudne do przyjęcia. Sama się ostatnio złapałam na takim myśleniu. Oglądając najnowszą część Gwiezdnych wojen, zdziwiłam się, że następczynią generał Lei Organy została też kobieta, wiceadmirał Holdo. Podobnie oglądając serial The End of the F***ing World, byłam zaskoczona, że nad sprawą kryminalną pracuje duet policjantek. Boję się, że gdybym na przykład pewnego dnia zobaczyła 7 kobiet w takiej Kawie na ławę, mogłabym dostać zawału. A przecież to powinno być zupełnie normalne.

Inny cytat, który szczególnie zapadł mi w pamięć, to słowa Manal Asz-Szarif z Arabii Saudyjskiej, która zaczęła jeździć samochodem, mimo że w jej kraju prawo tego kobietom zabrania:

Nie pytajcie, kiedy uchylą zakaz. Za kółko i przed siebie!

Wolności, równości czy szacunku nikt nam łaskawie nie podaruje. Trzeba je wywalczyć. Wydrzeć. Wyszarpać. 

Oprócz wysokiego stężenia girl power ogromną zaletą książki są absolutnie przepiękne ilustracje stworzone przez 60 artystek z całego świata, w tym dwie Polki: Zosię Dzierżawską i Barbarę Dziadosz. Każdy portret jest w zupełnie innym stylu i od każdego z nich trudno oderwać wzrok. Tutaj możecie zobaczyć kilka przykładowych stron.

Kiedy pokazywałam Opowieści na Insta Stories, dostałam sporo pytań o to, dla jakiego wieku książka będzie odpowiednia. Wydaje mi się, że w zasadzie dla każdego. My ją kupiliśmy jako prezent gwiazdkowy dla 11-letniej siostrzenicy Dzióbka, ale i ja, buntowniczka przecież już sporo starsza, przeczytałam ją z wielką przyjemnością, a chwilami i ściśniętym gardłem. Język jest dość prosty, chociaż kilkulatkom na pewno trzeba będzie wyjaśniać niektóre słowa (astrofizyczka, empatia, konflikt zbrojny, rasizm, maharadża itd.). Jeśli uczycie się z dziećmi angielskiego, fajnym pomysłem może być również zakup książki w oryginale. 

Na koniec  dobra wiadomość: niedawno powstała druga część Opowieści! Póki co nie ma jeszcze polskiego wydania, ale biorąc pod uwagę ogromny sukces, jaki na całym świecie odniosła pierwsza część, na pewno niedługo się u nas pojawi.




MĘŻCZYŹNI OBJAŚNIAJĄ MI ŚWIAT
Rebecca Solnit
Wydawnictwo Karakter


Pomysł na tytułowy esej tego zbioru zrodził się, kiedy Rebecca Solnit spotkała mężczyznę, który próbował jej objaśnić... jej własną książkę. Wszystko zaczęło się więc od w sumie zabawnej towarzyskiej anegdotki, jednak autorka z czasem doszła do wniosku, że takie pozornie nieszkodliwe zachowania ze strony niektórych mężczyzn mają bardzo (żeby nie powiedzieć: śmiertelnie) poważne konsekwencje.

Powstał zbiór esejów o różnych formach agresji wobec kobiet, od pozornie błahych, takich jak właśnie pouczanie, lekceważenie czy onieśmielanie, po naprawdę ciężki kaliber, czyli przemoc fizyczną, molestowanie, gwałty i w końcu morderstwa.

Badania przeprowadzone przez służby medyczne Stanów Zjednoczonych wykazały, że przemoc domowa stanowi najczęstszą przyczynę urazów i zranień kobiet między piętnastym a czterdziestym czwartym rokiem życia, bardziej powszechną niż wypadki samochodowe, napady rabunkowe i śmiertelne przypadki raka razem wzięte.

Oczywiście od dobrotliwego tłumaczenia, dlaczego seksistowski żart wcale nie jest seksistowski, a gwizdy na ulicy to tak naprawdę komplement, do pobicia czy gwałtu droga daleka, jednak nie można udawać, że te sprawy nie mają ze sobą żadnego związku.

[...] źródła przemocy tkwią w autorytaryzmie. Przemoc zaczyna się od przyjęcia założenia, które brzmi: mam prawo cię kontrolować.

Jak nietrudno się domyślić, nie jest to książka, która podniesie Was na duchu. Raczej się zdołujecie i nawkurzacie, czytając np. o kampusach, na których uczy się studentki, jak się mają zachowywać, żeby nie paść ofiarą gwałtu, zamiast uczyć studentów, żeby nie gwałcili; albo o tym, że z punktu widzenia prawa w USA do 1964 roku nie było możliwe, żeby mężczyzna zgwałcił własną żonę.

Autorka przywołuje też hasztag #YesAllWomen, który parę lat temu zrobił spore zamieszanie w sieci, podobnie jak niedawno #MeToo. Cytowane przez nią wypowiedzi z Twittera są wciąż tak aktualne, że ma się ochotę kliknąć "Podaj dalej":

Jasne, #NotAllMen - nie każdy jest mizoginem czy gwałcicielem. Nie o to chodzi. Chodzi o to, że #YesAllWomen - wszystkie boimy się tych, którzy nimi są.

#YesAllWomen, bo nie mogę tweetować o feminizmie bez otrzymywania gróźb i zboczonych odpowiedzi. Nie powinnam się bać zabierać głosu.

#YesAllWomen, bo widzę więcej mężczyzn, których wkurza ten hasztag, niż takich, których wkurza to, co się robi kobietom.

#YesAllWomen, bo jeśli jesteś zbyt miła, "prowokujesz", a jeśli jesteś niegrzeczna, narażasz się na przemoc. Tak czy owak jesteś suką.

A skoro już jesteśmy przy mediach społecznościowych, to na moich Stories trochę czepiałam się polskiego przekładu  książki, bo panjaśnianie jako mansplaining jakoś mnie nie przekonuje, podobnie jak dosłowne tłumaczenie angielskich idiomów, które co prawda "robią sens", ale nie brzmią zbyt naturalnie (i czytając polską wersję, od razu wiem, co było w oryginale). Jednak ostatecznie przyznaję, że chyba za bardzo histeryzowałam (pewnie miałam okres, wiadomo). Tak więc książkę polecam, chociaż sama w tym roku postaram się wrócić do mojej starej zasady czytania książek angielskojęzycznych autorów wyłącznie w oryginale (w końcu po coś się tego języka uczyłam).