30 grudnia 2014

Era hamburgera, czyli turkus rządzi

Wybierając wykończenie mieszkania, poszliśmy w totalny kolorystyczny minimalizm, żeby stworzyć jak najbardziej neutralne "płótno" pod nasze przyszłe wizje artystyczne. A więc zamówiliśmy jasne podłogi, białe ściany, białe drzwi i... wtedy szatan mnie podkusił i wymyśliłam, że na podłodze w łazience będą turkusowe płytki. Pomysł w zasadzie przestał mi się podobać zaraz po wprowadzce, kiedy uroiłam sobie wystrój łazienki a la stara apteka, do którego ten turkus pasował mi wybitnie średnio. Plułam sobie w brodę, czemu, ach, czemu, nie wybrałam czarnych płytek, a najlepiej czarno-białej szachownicy. Taka nieodwracalna wtopa już na samym początku zabawy w dom!

I wtedy natknęłam się na plakat z hamburgerem. Turkusowy. Mimo że postawiłam sobie za cel unikać wszelkiej pstrokacizny w mieszkaniu (mniej kolorów = wrażenie większego porządku), nagle kolorowy hamburger stał się absolutnie niezbędnym elementem wystroju kuchni. Szybka konsultacja z Dzióbkiem - jest akcept. A więc bierzemy.

Plakat okazał się jakby stworzony do naszej kuchni. Idealnie wpasował się w jej niby-kawiarniany wystrój (drewno, tablica) i jednocześnie dodał szczyptę klimatu a la przydrożny amerykański bar - wiecie, taki z filmu, w którym znudzona kelnerka, żując gumę, pyta, czy dolać jeszcze kawy.

Hamburger błyskawicznie pociągnął za sobą turkusowy wózek, który nie dawał mi spokoju, odkąd zobaczyłam go w Concept Caffè (ale przed erą hamburgera do niczego mi nie pasował). I tak zupełnie niespodziewanie turkus wyrósł na kolorystyczny leitmotiv naszej chałupy.

1
plakat w ramie (64 x 84 cm) - Houzee.pl
3
4
wózek - IKEA
kubek Sherlock - BBC Shop
skrzynka po winie - Lidl
kanapa w tle - IKEA (model Backabro)
poszewka na poduszkę - H&M Home 
2
gazetownik - Contemporary Heaven (dostałam w prezencie od sklepu 2 lata temu) 
płytki - szatan

30 listopada 2014

Przystanek Alaska

Na wstępie czy mogę prosić o wybuch entuzjazmu z okazji 4. posta w tym miesiącu? To naprawdę ważne wydarzenie. Ostatni raz taką frekwencję miałam chyba w 1628 roku.

A teraz do ciuchów. Otóż dzisiaj prezentuję rzecz, o której marzyłam od dawna, mianowicie kurtkę a la doktor Fleischman z "Przystanku Alaska". Jego była co prawda beżowa, ale poza tym wszytko się zgadza - długość, parkowaty krój, kaptur obszyty futrem, no i przede wszystkim solidne ocieplenie. Przy tym kurtka jest lekka, mięciutka i rozsuwa się nie tylko od góry, ale też od dołu, co bardzo się przydaje podczas jazdy na rowerze. 

Dziś debiutuje również moja nowa czapka, która tak naprawdę składa się z 2 czapek różnej długości. Nie dość, że fajnie to wygląda, to jeszcze grzeje podwójnie. Jedyny minus jest taki, że czapka wzdłuż brzegu ma wszytą cienką gumkę, która odbija mi się na czole, przez co trochę przypominam stwora doktora Frankensteina (coś dzisiaj z tymi doktorami mam, to pewnie przez to przeziębienie). Liczę na to, że gumka się z czasem rozciągnie, ale póki co, jak rano w pracy ściągam czapkę, to ludzie dziwnie mi się przyglądają tak mniej więcej do godz. 13.00. Czy można mnie w związku z tym nazwać podwójną ofiarą - i mody, i losu? Myślę, że tak.

1
2
4
3
5
podwójna czapka (męska) - Humor / answear.com
szalik - ciucholand 
kurtka z kapturem - Lee (prezent od marki)
dżinsy Scarlett - Lee
rękawiczki - stragan uliczny
buty - Emu (nieprzemakalny model Paterson) / paradopary.pl
torba - Bags by MAY (w sumie zaczynam się zastanawiać, po co mi inne moje torby ) 

26 listopada 2014

Ustawienia domyślne

Staram się na blogu nie powtarzać całych zestawów ciuchów, coby się Państwo Czytelnictwo nie znudziło, ale prawda jest taka, że jeśli jakaś konfiguracja mi podpasuje, to noszę ją NA OKRĄGŁO. Tak jak zestawienie poniżej. Większość elementów pewnie wygląda znajomo (witajcie, najbardziej hejtowane w historii bloga buciory, zapowiada się kolejny udany sezon!). Nowością jest granatowy płaszcz oraz kolejne (tym razem jasnoszare) scarletty od Lee. Jak już pisałam, pokochałam tę markę od pierwszego zakupu i bardzo się cieszę, że od niedawna jest to miłość odwzajemniona, przejawiająca się takimi oto darami losu.

Płaszcz jest absolutnie fantastyczny. Nie cierpię dopasowanych okryć wierzchnich, które cisną pod pachami, krępują ruchy, a jak się założy pod nie grubszy sweter, człowiek zaczyna się czuć jak w gipsie. Ten płaszcz jest miękki, luźny, ma wielkie kieszenie, oldskulowe drewniane guziki, a do tego kolorem przypomina ciemny dżins. Jak dla mnie po prostu ideał.

Tak ubrana przechodziłam kilka ostatnich tygodni, w wietrzne (albo rowerowe) dni zmieniając tylko kapelusz na czarną "menelską" czapkę. Teraz temperatura tak spadła, że w ruch musiała pójść cieplejsza kurtka oraz oczywiście mój zestaw zmarźlucha. Ale o tym już następnym razem. A tymczasem lekko przeziębiona pozdrawiam spod kocyka!






kapelusz - Bytom
szalik - H&M (dział męski)
płaszcz - Lee (prezent od marki
dżinsy Scarlett - Lee (prezent od marki)
rękawiczki - stragan uliczny
Russell & Bromley / targ na Placu Nowym
torba - Bags by MAY (tak jest, jeszcze mi się nie znudziła)


16 listopada 2014

Dom trochę publiczny

Długo się zastanawiałam, jak ugryźć na blogu wpisy mieszkaniowe. No bo z jednej strony urządzanie daje mi tyle radości, że mam ochotę chwalić się wszem i wobec każdą nową zmianą, a z drugiej - domowisko to jednak dość osobista rzecz, dużo bardziej osobista niż ciuchy, w których na ulicy może zobaczyć mnie każdy. Ostatecznie wymyśliłam, że raczej nie będzie tu takich szczegółowych wpisów typu "oprowadzam wycieczkę po mojej kuchni / sypialni / łazience". Zresztą nawet gdybym chciała taki wpis zamieścić, to jeszcze długo byłoby to niemożliwe, bo nasze mieszkanie na razie ma tylko "momenty" i niektóre jego rewiry zupełnie nie nadają się do pokazania szerszej publiczności (tak, nadal używamy w "salonie" krzeseł balkonowych). Tak więc będę tu pokazywać fragmenty wnętrza, nowe zakupy czy wprowadzone zmiany, ale nie całe domowisko od a do z. Taki mieszkaniowy kalejdoskop.

No to jedziemy. Na początek kilka moich ulubionych wymysłów i wygrzebańców.


ŚCIANA TABLICOWA
Marzyłam o ścianie poktytej farbą tablicową, od kiedy zobaczyłam na Pintereście, że coś takiego w ogóle istnieje. Dzióbek na początku nie podzielał mojego entuzjazmu, ale po krótkim praniu mózgu doszedł do wniosku, że to jednak genialny pomysł. Przy wprowadzaniu wizji w czyn nie obeszło się bez małego dramatu (o czym pisałam tutaj), ale ostatecznie ściana jest i sprawuje się świetnie. Kuchnia ma dzięki niej taki trochę kawiarniany klimat, który po prostu uwielbiam (ach, a co to dopiero będzie, jak w końcu znajdziemy stołki do wyspy!). Poza aspektem czysto wizualnym, możliwość zapisywania ważnych rzeczy w widocznym miejscu naprawdę się przydaje na co dzień, nie mówiąc już o tym, jaką frajdę mamy (zwłaszcza ja) z bazgrania kredą.

Na świeżo pomalowanej ścianie wylądował mój kolejny musisztomieć, czyli niby dworcowy zegar. Gdyby mi ktoś kilka miesięcy temu powiedział, że przejrzę ponad 3 000 aukcji Allegro w poszukiwaniu zegara do kuchni, porównując czcionki cyfr i kształty wskazówek (!), popukałabym się w czoło. A teraz - normalna sprawa.

01
01a
farba tablicowa - Syntilor / Leroy Merlin (niby przeznaczona do drewna, ale u mnie działa)
zegar ścienny - Allegro
A konkurs zapisany na ścianie odbywa się tutaj.


CERAMIKA W NIEBIESKIE WZORY
Kiedyś wspomniałam Mamie, że chciałabym mieć w kuchni zbieraninę białych naczyń ceramicznych w różne niebieskie wzorki, koniecznie NIE z jednej parafii, i że zamierzam plądrować pod tym kątem targi staroci. Mama uśmiechnęła się pobłażliwie, po czym wyciągnęła ze spiżarni stos naczyń, na widok których po raz kolejny stwierdziłam, że ja to naprawdę jestem dzieckiem szczęścia. Okazało się, że w rodzinnym domu mamy zachomikowane prawdziwe skarby - pozostałości ze sklepu typu mydło i powidło, który w zamierzchłym PRL-u prowadzili moi dziadkowie. W dodatku nawet nie używane!

02
miski i talerze - vintage, od Mamy
sosjerka - niemiecka ceramika prawdopodobnie z lat 60. (znaleziona w domu kupionym przez rodziców jeszcze przed moim urodzeniem)
kubek - Churchill China / Bonami.pl


SKRZYNKA NA KÓŁKACH
Odkąd w naszej sypialni nastała wypasiona szafa i zniknęły stojaki, na które można było po prostu rzucać ciuchy, pojawił się problem: gdzie odkładać rzeczy podomowe albo noszone, ale jeszcze nadające się do założenia. Przez pewien czas z braku laku funkcję tę pełnił taboret, ale nie dość, że było to rozwiązanie zupełnie niepraktyczne, to w dodatku wyglądało strasznie flejtuchowato. Aż w końcu doznałam olśnienia: skrzynka na kółkach! Na Allegro skrzynki po jabłkach chodzą już od 9 zł, ale ja z lenistwa wybrałam droższą (ok. 30 zł), za to już oszlifowaną i pomalowaną na biało. Dokupiłam do niej kółka, dno wyłożyłam filcem, który został mi po zamontowaniu szafy, i... jestem z siebie taka dumna! W skrzynce można schować ubrania, koc, dodatkową poduszkę czy piżamę. Bardzo wygodny gadżet, w dodatku zamiast brzydzić pokój, stanowi ciekawy element jego wystroju (przynajmniej w oczach kogoś takiego jak ja, kto najchętniej zamieszkałby w domu z palet z zasłonami z worków po kawie).

02b
02c
skrzynka - Allegro (+ kółka z Ikei)
koc - Ikea
poduszka z worka po ziarnach kakaowca - moja robota (a worki z Allegro)



STARE RADIO STOLICA
To radio kupiliśmy 2 mieszkania temu, w 2007 roku. Pan pod Halą Targową przysięgał na wszystkie świętości, że działa, ale kiedy w końcu przytaszczyliśmy je do domu (ciężkie to bydlę jak cholera), okazało się, że jednak nie. W pierwszym mieszkaniu stało sobie jako ozdoba, w drugim z braku miejsca kurzyło się na szafie, a przy przeprowadzce do trzeciego (obecnego) o mało go nie wywaliliśmy, no bo w sumie na co nam ono. Całe szczęście, że jednak sentymenty wzięły górę, bo dzięki temu mamy teraz całkiem fajny, i idealnie pasujący do klimatu naszego siedliska, stolik nocny. 

03
04
radio Stolica - targ staroci (Hala Targowa, Kraków)

***
No, na pierwszy raz to tyle. Dziękuję za uwagę. Urządzanie zapowiada się na neverending story, więc gdybyście trafili na jakieś fajne sklepy wnętrzarskie albo pomysły mieszkaniowe, dawajcie znać. I, mam nadzieję, do zobaczenia w kolejnym odcinku.

12 listopada 2014

Niezły numer

Odkąd pojawiła się moda na bluzy i koszulki z numerami w sportowym stylu, tęsknym wzrokiem wypatrywałam ciucha z moim rokiem urodzenia. Jak na złość, widywałam ciągle jakieś 78 albo 83, a jak już gdzieś pojawiała się 81, to w bazarowej wersji z cekinów czy innych dżecików. Miałam już nawet plan własnoręcznego wykręcenia pożądanego numeru na bluzie albo koszulce, ale - nie czarujmy się - szanse, że skończy się na czymś więcej niż dopisaniu kolejnego punktu do listy "do zrobienia", od początku były raczej nikłe.

Aż pewnego dnia dzięki Jackowi dowiedziałam się, że bluzę, jakiej szukam, wydał na świat męski dział H&M. Czem prędzej poleciałam do sklepu, gdzie szczęśliwie czekał na mnie ostatni egzemplarz (i to S-ka!). Dodam, że całkiem spoko jakości (chociaż to chyba standard, że sieciówki szyją męskie ciuchy z porządniejszych materiałów niż damskie).

A skoro już jesteśmy przy temacie pt. "blogerzy od siebie zrzynają", to śpieszę dodać, że miejscówkę do dzisiejszych zdjęć podpatrzyłam na blogu Weroniki (którą miałam przyjemność poznać przy okazji mojej allegrowej wyprzedaży). Trochę mi się wstyd zrobiło, że ja teraz niby huciara, a nie wiem, że Nowohuckie Centrum Kultury ma z tyłu taką piękną ścianę. No ale nowa tu jestem, wyrobię się (powiedziała osoba, która po 11 latach mieszkania w Krakowie nadal potrafi zabłądzić na Rynku).

Born in 1981
2b
5   
kapelusz - Bytom
parka - Topshop
bluza 1981 - H&M (dział męski)
dżinsy - Lee (prezent od marki)
torba - Bags by MAY
buty - Vagabond


15 października 2014

Miękki błękit

Kiedy przychodzę do pracy w nowej sukience i słyszę: "Ładny szlafroczek" (od koleżanki) oraz "Masz coś pod tym płaszczykiem?" (od kolegi), to wiem, że stylówkę mogę zaliczyć do bardziej udanych w mojej karierze.

Sprawczynię całego zamieszania, czyli moją nową kreację od polskiej marki My Manifesto, możecie zobaczyć poniżej. Choć z sukienkami było mi ostatnio jakoś nie bardzo po drodze, ona przekonała mnie do siebie bez problemu. Przede wszystkim spodobał mi się jej szlafroko-płaszczowo-fartuchowaty krój. Poza tym materiał, czyli gruba, mięsista bawełna, która fajnie się układa i trzyma fason, a jednocześnie jest bardzo miękka i wygodna. Fajnym detalem jest też napis na pasku (If you can dream it, you can do it). Bardzo lubię, kiedy ubrania mają takie niespodzianki: nietypowe wykończenia, podszewki z ciekawym wzorem czy zaskakujące napisy na metkach (biorą mnie te wszystkie "Wear with love" i "Made in Heaven"). W kolekcji My Manifesto wszystkie ubrania "mówią".

Zdjęcia do dzisiejszego wpisu robiliśmy w sobotę, a w niedzielę, włócząc się z Agatą (i jej wiernym Programistą) po mieście, zupełnie przypadkiem odkryłam, że ubrania tej oraz wielu innych polskich marek można obmacać, przymierzyć oraz oczywiście kupić w Forum Mody przy Forum Przestrzenie. Jeśli mieszkacie w Krakowie albo wybieracie się tu na występy gościnne, polecam wizytę w tym przybytku. Na zachętę dodam, że mają naprawdę dobrą pizzę z rukolą oraz armię leżaczków z pięknym widokiem na Wisłę.

Feeling blue
Feeling blue
Feeling blue
Feeling blue
kapelusz - Bytom
sukienka - My Manifesto (prezent od marki)
torba - Nowińska
rajstopy - Calzedonia
buty - Vagabond (model Grace)

10 października 2014

Nowa szafa Sztywniary

Zawsze mówiłam, że nigdy, przenigdy nie wystąpię przed kamerą. I do tej pory szło mi całkiem nieźle. Na wszelkie telewizyjne i youtube'owe zaproszenia odpisywałam, że "dziękuję, ale obawiam się, że mogłabym dostać zawału", i po krótkim, kurtuazyjnym namawianiu zwykle było po sprawie. No i taka byłam twarda, dopóki hasło "film" nie pojawiło się w pakiecie z "IKEA" oraz "szafa".

Nie mogłam uwierzyć, jakiego mam farta: jestem w trakcie urządzania mieszkania, ciuchy trzymam w pudłach, walizkach i na stojakach, a tu dzwoni jedna z moich ulubionych marek i mówi, że chętnie zafunduje mi "szafę Sztywniary". W ciągu sekundy moje standardowe "Nieeee, ja się wstyyydzę..." zastąpiło "Powiedzcie tylko, gdzie mam podpisać!" Oczywiście nadal bałam się występu przed kamerą, ale dla szafy byłam gotowa zrobić coś, czego zwykle unikam jak ognia, czyli wyjść ze swojej strefy komfortu.

Na szczęście okazało się, że nie muszę wychodzić zbyt daleko, bo film będzie się składał z krótkich ujęć oraz głosu z offu, nagrywanego później (czyli nie będę musiała mówić do kamery - uff). Jeszcze bardziej uspokoiłam się, kiedy zajrzałam na stronę Film Republic - firmy odpowiedzialnej za produkcję. Zobaczyłam, jakie reklamy mają na swoim koncie, i wiedziałam już, że jestem w  dobrych rękach.

Całość kręciliśmy w sumie 3 dni: 2 dni w naszym mieszkaniu i 1 w sklepie IKEA; plus kolejnego dnia dogrywaliśmy głos. Przyznam, że zupełnie nie zdawałam sobie sprawy, ile przy takim króciutkim filmiku jest roboty. Byłam w lekkim szoku, kiedy w sobotę rano pod mój blok zajechały 4 ciężarówki sprzętu (!) i 2 vany ludzi (!!), a w salonie pojawiły się tory z jeżdżącą kamerą. Zamieszanie było spore (dość powiedzieć, że w pewnym momencie moje buty znalazły się pod prysznicem, a krzesło balkonowe - przy windzie), ale super było móc poobserwować to wszystko od środka i poudawać aktorkę przy profesjonalnych okrzykach: "Kamera... Akcja!".

Z efektu jestem naprawdę zadowolona. Wydaje mi się, że film dość dobrze oddaje mój charakter i klimat bloga. No i najważniejsze - w końcu mam szafę, jaka mi się zawsze marzyła: z lustrzanymi drzwiami, mnóstwem schowków, przegródek i nawet oświetleniem w środku. Moja reakcja na widok świeżo zmontowanej szafy chyba powiedziała wszystko, bo ekipa, widząc moje zahipnotyzowane spojrzenie, postanowiła na chwilę wyjść z pokoju i zostawić mnie z nią sam na sam. Kiedy już doszłam do siebie i wszystko sobie elegancko poukładałam (w głowie i na półkach), to następnego dnia ledwo zmusiłam się, żeby iść do pracy. Miałam ochotę po prostu siedzieć i patrzeć na ten idealny porządek. O szafie będę jeszcze pewnie pisać na blogu, a dziś zapraszam na zapowiadany filmik oraz kilka zdjęć z planu.

A, i już na koniec, w ramach ćwiczeń do oscarowej mowy, która niechybnie mnie czeka, chciałabym jeszcze raz podziękować całemu dream teamowi z IKEA, Grey Group i Film Republic. Jesteście najlepsi.

 
Sztywniara w wersji audio-video. Tego jeszcze nie było!
A więcej o szafach PAX z wyposażeniem KOMPLEMENT (teraz trwa fajna promocja) dowiecie się tutaj.

2
1 - Panowie oświetleniowcy w akcji.
2 - Salon piękności między magazynowymi półkami. / fot. Film Republic
3 - "Gdzie jest słonko, kiedy śpi..." Nagrywamy! / fot. Film Republic
4 - Noc w IKEA. Nie ma takiego zmęczenia, z którym nie poradziłby sobie profesjonalny makijaż. I odpowiedni filtr na Instagramie.

1
1 - Szafa z lustrem? Wiadomo, że bez słitfoci się nie obejdzie.
2 - Sceny łóżkowe też kręciliśmy (nie przeszły przez cenzurę).
3, 4 - Cyrk na kółkach, czyli plan filmowy w naszym mieszkaniu.

14 września 2014

What's happening?

Trochę mnie tu nie było. Co się przez ten czas wydarzyło? A na przykład zdążyłam zostać fanką One Direction, na co prawdopodobnie jestem za stara, ale też zdecydowane jestem za stara, żeby się tym przejmować. Oprócz tego moja szafa przyjęła z nieukrywaną ulgą nadejście jesieni, czego dowodem jest dzisiejszy zestaw. Dawno w niczym aż tak dobrze się nie czułam i (dopuśćmy do głosu mojego wewnętrznego narcyza) aż tak się sobie nie podobałam. To chyba moja ulubiona stylówka w całej (już ponad 7-letniej) historii bloga.

Większość elementów zestawu widzieliście już tutaj wiele razy. Nowością są dżinsy w azteckie wzory, do których zapałałam miłością w chwili, kiedy pierwszy raz zobaczyłam je na Facebooku Lee. To już moje drugie dżinsy Scarlett (poprzednie kupiłam półtora roku temu) i teraz jestem przekonana, że ten model powinien się nazywać Sztywniara. Leżą na mnie idealnie, są miękkie, wygodne i - co ważne - nie wypychają się. Szczerze polecam, szczególnie wszystkim chudakom o figurze typu "kołek".

Kolejna nowość to... pierścionek. Jak widać po zdjęciach na blogu, nie przepadam za biżuterią, a jeśli już jakąś noszę, to raczej drobną. Dlatego nie przestaje mnie zadziwiać liczba propozycji współpracy, jakie dostaję właśnie od marek biżuteryjnych. Większość z nich jest niestety zupełnie nie w moim stylu, ale od czasu do czasu trafi się jakaś perełka. I taką niewątpliwie jest biżuteria Magdaleny Paszkiewicz. Pierścionek z kółkiem, stworzony - jak wszystkie kolekcje projektantki - według zasady "maximum in minimum", kupił mnie od razu. I nie mogę przestać myśleć o tym, jaki byłby z niego - ze względu na brak kamienia - cudownie wywrotowy pierścionek zaręczynowy. Niestety, Dzióbek na to nie wpadł i tym samym stracił swoją jedyną szansę.

What's happening?
b
What's happening?
What's happening?
kapelusz - Bytom
koszula - ciucholand (+ aksamitka z pasmanterii)
płaszcz - Charlotte Halton / ciucholand
dżinsy - Lee (prezent od marki)
torba - Bags by MAY
buty - Bronx
pierścionek - Magdalena Paszkiewicz Jewellery (prezent od projektantki)

25 sierpnia 2014

M jak mieszkanie. D jak dom wariatów.

Jeszcze parę lat temu temat remontowania i urządzania mieszkania był dla mnie równie ekscytujący, co skoki narciarskie albo nowa stylówka Rihanny. Czyli wcale. A teraz? Nie dość, że znajomi muszą wysłuchiwać moich monologów o blatach kuchennych, kafelkach i malowaniu ścian (biedni, nie wiedzą, co ich czeka, kiedy kurtuazyjnie zagadują: "Jak tam mieszkanie?"), to nie oszczędzam też blogu ducha winnego Ludu Internetu (który nie pyta, ale i tak jest przeze mnie nieustannie informowany).

Od kilku miesięcy moje życie kręci się niemal wyłącznie wokół mieszkania. Nie rozstaję się z notesikiem z listą zakupów, pomiarami i kontaktami do fachowców, a wyciąganie centymetra w knajpie i mierzenie blatu stolika (ku zdziwieniu obsługi) to teraz dla mnie najnormalniejsza rzecz pod słońcem. Poza tym przeżywam nieustanne huśtawki nastrojów, od bezgranicznej radości (Ależ super! Nareszcie własne mieszkanie! Kocham urządzanie!) po chwile totalnego przygnębienia i przytłoczenia (Czemu z tym jest tyle roboty?! Czemu to wszystko tyle kosztuje?! Ja nie chcę być dorosłaaa!).

W sobotę szczęśliwie udało nam się zamknąć kolejny duży (może nawet najważniejszy) etap zabawy w dom, czyli montaż mebli kuchennych. Ponieważ nasz Pan Kuchnia jest wyjątkowo oblegany, zmuszeni byliśmy przez ostatnie 2 miesiące mieszkać bez kuchni. Nie jest to najwygodniejsze, ale ma ten niewątpliwy plus, że nie trzeba gotować, tylko można bez wyrzutów sumienia stołować się w KFC. No dobra, droczę się. Tak naprawdę to nigdy nie mam z tego powodu wyrzutów sumienia.

W końcu jednak kuchnia się zmaterializowała i wszystko wygląda tak, jak miało wyglądać. Co więcej, ku naszemu zaskoczeniu, pomieszczenie po zamontowaniu mebli wydaje się większe niż przed (nie wiem, jak to możliwe, ale nie wnikam), a wyspa okazała się super rozwiązaniem (kamień z serca, bo bałam się, że zrobi się przez nią trochę klaustrofobicznie).

Sam montaż przeszedł gładko, ale oczywiście wcześniej nie obyło się bez problemów. Najpierw zaliczyłam wtopę z malowaniem. Albowiem umyślałam sobie w kuchni hipsterską ścianę pokrytą farbą magnetyczną i tablicową. Gdyby przyszło Wam to kiedyś do głowy, pamiętajcie: ścianę trzeba najpierw zagruntować! Jeśli Wasz chłopak Wam to radzi, to w tym przypadku warto go posłuchać, inaczej przy nakładaniu kolejnej warstwy farba zacznie odchodzić razem z tynkiem i trzeba będzie wszystko skrobać i malować od nowa. Szkoda nerwów, czasu, pieniędzy i wysłuchiwania później "A nie mówiłem?". Ja po katastrofie z farbą magnetyczną postanowiłam zadowolić się samą tablicówką. Póki co trzyma się i spisuje jak należy.

Kolejna moja porażka nosi tytuł "Zlew". Otóż wybrałam sobie piękny, ceramiczny zlew w Ikei. Stwierdziłam jednak, że nie ma sensu go kupować na kilka tygodni przed montażem, bo mieszkanie i tak zawalone pudłami, więc tylko byśmy się o niego potykali. No czysty pragmatyzm. I teraz kto zgadnie, co się okazało, kiedy w końcu wybraliśmy się go kupić? Tak jest: że go nie ma, będzie w październiku (!), a najbliższy sklep, gdzie ten model można dostać, jest w Katowicach. Meble oczywiście już docięte pod wymiar zlewu, Pan Kuchnia przyjeżdża za 2 dni, a my z ręką w nocniku. To znaczy w zlewie. Na szczęście pomogło tutaj to, co robię najlepiej, czyli trąbienie wszem i wobec o własnych porażkach. Kiedy pożaliłam się na moje nieogarnięcie w pracy, okazało się, że jedna koleżanka jest z Katowic i akurat tego dnia będzie w okolicach Ikei (!). Operacja Zlew zakończyła się  sukcesem i podobno ma się znaleźć w następnym wydaniu Słownika frazeologicznego pod hasłem "głupi to ma szczęście".

Zdecydowanie lepiej niż ogarnianie grubych tematów (kuchnia, szafy, regał na książki itd.) idzie mi kupowanie drobnych i nie do końca niezbędnych do życia pierdółek. Mało stresu, dużo radości - taką zabawę to ja rozumiem. Od maja nie kupiłam żadnego ciucha z wyjątkiem męskiej kamizelki, za to stałam się maniaczką wszystkich wnętrzarskich sklepów i klubów zakupowych. Poniżej kilka wybranych okołomieszkaniowych migawek i zakupów. Jakby co, odsyłam też na mojego Pinteresta. I ostrzegam: ciąg dalszy nastąpi...

2
1- Dżinsowy puf. / HK Living - Westwing.pl
2 - Tak wygląda moja tymczasowa szafa. To znaczy tak wyglądała na początku, teraz już o wiele gorzej. / wieszak - Ikea (zwana także Naszym Drugim Domem)
3 - Ściana tablicowa (vel płaczu) w kuchni. A na niej Dzióbkowy autoportret z listą zakupów.
4 - Miska podprowadzona Mamie. / Ćmielów (chyba już vintage)
 1 
1 - Malowanie farbą magnetyczną. Szczerzę się jak nienormalna, bo jeszcze nie wiem, że zakończy się totalną klapą.
2 - Pamiątkowa fota chwilę po zmontowaniu mebli kuchennych.
3 - Krzesła balkonowe z Ikei z każdym metrem dzielącym przystanek od domu stawały się coraz cięższe, ale daliśmy radę. Było warto, w zestawie z poduchami są przewygodne.
4 - Oto, co teraz rozumiem przez "udane zakupy".
 3 
1 - Wycieraczka w sam raz dla debila topograficznego takiego jak ja. / wycie-raczka.pl
2. Torba śniadaniowa z papieropodobnego, wodoodpornego (!) tworzywa z termoizolacją w środku i magnetycznym zapinaniem. / Luckies - Bonami.pl
3 - Skrzynka po winie z Lidla.
4 - Znaleźliśmy idealną alternatywę dla Paryża, Londynu czy Nowego Jorku. Autorem plakatu jest Ryszard Kaja. Są też inne polskie miasta i regiony! / PolishPoster.com


28 lipca 2014

Murem za street artem. Krakowska sztuka uliczna

Ludzie mówią, że graffiti jest brzydkie, nieodpowiedzialne i dziecinne. Owszem, ale tylko wtedy, kiedy jest zrobione dobrze.Banksy
 
Uwielbiam sztukę uliczną we wszystkich przejawach - od wielkich, imponujących murali po hasła nieporadnie nabazgrane na murach. Uwielbiam ją za to, że atakuje z zaskoczenia, wybija z rytmu, wywołuje uśmiech albo uruchamia tęgą rozkminę (ewentualnie gorączkowe guglowanie). Moim zdaniem jest coś niesamowicie romantycznego w tym, że są ludzie, którzy z własnej inicjatywy, często zupełnie za darmo (pomijam teraz projekty wykonywane na zamówienie) i dla samej "zajawki" używają swoich zdolności, aby zostawić ślad we wspólnej przestrzeni i uciekawić egzystencję innym. I równie piękne jest to, że to jest taka "sztuka uwolniona": po ukończeniu graffiti autor nie ma żadnego wpływu na jego dalsze losy. Projekt może zostać zamalowany przez właściciela budynku albo przykryty przez konkurencję (ponoć w branży obowiązuje zasada niewchodzenia sobie w paradę, ale jak dowodzi wojna Banksy kontra Robbo, różnie z tym bywa). A nawet jeśli nikt nie będzie w niego ingerował, to prędzej czy później i tak wyblaknie, zabrudzi się albo odpadnie z tynkiem. To właśnie jeden z powodów, dla których od pewnego czasu wszelkie przejawy ulicznej twórczości namiętnie fotografuję i archiwizuję.
 
Już z rok temu wpadłam na pomysł, żeby stworzyć wpis o krakowskiej sztuce ulicznej, ale jak to u mnie, od koncepcji do realizacji droga daleka. Aż tu nagle dostałam potężnego kopa w postaci informacji o cyklu darmowych wycieczek szlakiem krakowskiego street artu organizowanych przez Galerię Krakowską. Zapisałam się od razu i tydzień temu spędziłam prawie 3 godziny, jeżdżąc meleksem po Starym Mieście, Podgórzu oraz Kazimierzu i słuchając ciekawostek serwowanych przez naszego przewodnika Michała Pałasza (a także Rafała Stanowskiego, którego przypadkiem spotkaliśmy po drodze).

Trasa została pobłogosławiona przez Głównego Plastyka Miasta Krakowa, dr Agnieszkę Łakomą i obejmuje 19 murali plus kilka mniejszych prac zlokalizowanych po sąsiedzku. Mimo że sporą część z nich już znałam, to zazwyczaj nie miałam pojęcia, kto jest ich autorem, nie mówiąc już o procesie ich tworzenia czy inspiracjach. Dzięki tej wycieczce dowiedziałam się naprawdę wielu ciekawych rzeczy i chyba jeszcze bardziej wkręciłam się w temat. Trochę szkoda, że niektóre murale oglądaliśmy tylko przejazdem i nie przy każdym można było wysiąść, żeby się mu dokładnie przyjrzeć, ale rozumiem, że gdyby przy każdym zatrzymywać się na sesję foto, to wycieczka musiałaby trwać z pół dnia. Tak czy inaczej, wszystkim fanom street artu zdecydowanie polecam ten sposób spędzenia soboty (na wycieczki można się zapisywać tutaj). I uroczyście obiecuję, że za jakiś czas na pewno pojawi się tu kolejna porcja sztuki z krakowskich ulic. A tymczasem zapraszam na odcinek pierwszy:


Jeden ze świeżo (z)malowanych krakowskich murali przy ul. Lwowskiej, nawiązujący do historii Podgórza. Autorami są Mikołaj Rejs i Marcin Wierzchowski.

Dawno, dawno temu w tym miejscu (czyli na rogu Piłsudskiego i Straszewskiego) mieścił się kultowy bar mleczny Barcelona - "twierdza myśli intelektualnej" i miejsce spotkań krakowskich artystów. Mural powstał po rozbiórce kamienicy w 2012 roku. Autorem projektu jest Bartolomeo Koczenasz, a tekst to wiersz Adama Ziemianina - jednego z bywalców Barcelony. c
Tego niebieskiego stworka mijałam codziennie w drodze do pracy (wcześniej w Warszawie spotkałam jego fioletowego kuzyna). Ucieszyłam się, kiedy pewnego dnia zobaczyłam, że ma towarzystwo w postaci dwóch sympatycznych babuleniek. Swoją drogą, Niebieski dobrze prawi: "Look around!"d
Jeden z moich ulubionych murali: "Ding Dong Dumb" stworzony przez włoskiego artystę BLU (Podgórze, ul. Józefińska).
e
Jakiś czas po ukończeniu muralu ktoś dopisał na nim sprejem "Never Follow". BLU zamiast się oburzyć, ponoć stwierdził, że hasło pasuje idealnie i kazał je zostawić.
f 
Betonowa instalacja w pobliżu MOCAKU-u autorstwa Mirosława Bałki. Inspiracją była oferta biura podróży, które proponowało turystom wycieczkę typu 2 w 1: zwiedzanie obozu w Oświęcimiu i kopalni w Wieliczce. Słońce padające przez otwory w suficie wyświetla napis AUSCHWITZWIELICZKA na ścianie lub podłodze betonowego wagonu (w zależności od pory dnia).
g
Biblioteczka na ścianie bloku przy ul. Traugutta, czyli Typomural promujący czytelnictwo, to wspólne dzieło grupy krakowskich artystów i studentów ASP.
g1
Chyba każdy, kto mieszka w Krakowie, spotkał co najmniej jednego takiego królika. Jest ich w mieście całe mnóstwo.
g1a
Mural projektu Justyny Posiecz - Polkowskiej (
inspirowany płaskorzeźbami Jana Szczepkowskiego), który zwyciężył w konkursie organizowanym przez Galerię Krakowską i znajduje się na ścianie od strony Dworca. Nie byłam jego fanką, choć trzeba przyznać, że na żywo wygląda znacznie lepiej niż w projekcie.
gg
Uwaga na podglądacza w krakowskiej Fabryce!g2
Mural "Yehuda" autorstwa izraelskiego artysty Pila Peleda. Przedstawia Lwa Judy, który znajduje się w herbie Jerozolimy. Znajdziecie go na rogu ul. Wąskiej i Wawrzyńca na Kazimierzu (gdzie przy okazji możecie zjeść najlepsze frytki belgijskie w Krakowie).

j 
"Babilon Fabric" - efekt współpracy dwóch polskich artystów: Nawera i Sepe (z Etam Cru) przy wejściu do klubu Fabryka. jab
Panowie malujący niebo na dachu budynku na Zabłociu (naprzeciwko Sweet Surrender) to kolejny z moich ulubieńców. Autorem rzeźby jest Jerzy Dobrzański. jj
  Na tej ścianie miał się znaleźć inny mural gdańskiego artysty Pikaso, jednak nie został zrealizowany, ponieważ projekt wywoływał zbyt duże kontrowersje (oskarżenia o antyklerykalizm). W efekcie powstał mural widoczny powyżej, noszący znamienny tytuł: "Na Boga, cenzura jest wszędzie". jjja
Teren klubu Fabryka to punkt obowiązkowy dla wszystkich amatorów street artu. Tyle fantastycznych prac w jednym miejscu!
k
Wygląda na to, że po Krakowie grasuje jakiś vintage bojownik. Zdjęcie po lewej zrobiłam w lutym 2013 (dziś napis jest już ledwie widoczny), a to po prawej - tydzień temu.
l
  Mural stworzony przez Mikołaja Rejsa na murze dawnej fabryki Wawel (ul. Kącik). Początkowo zdobiły go jeszcze kolorowe latawce przyczepione do ściany obok. wa
Praca artysty o pseudonimie CodeFC przy ul. Karmelickiej. ww
Mayamural powstał z okazji przepowiedzianego (rzekomo) przez Majów końca świata, który miał nastąpić 21.12.2012. Przedstawia hieroglify Majów zaaranżowane w formie gry Tetris. Autorką projektu jest Aleksandra Toborowicz.
z
Tablice ustawione przed Małopolskim Ogrodem Sztuki na Rajskiej w ramach międzynarodowego projektu Before I Die. Jeśli jesteście ciekawi, co ludzie tam wypisywali, tutaj znajdziecie zdjęcie w powiększeniu.