19 kwietnia 2011

Ferrari

Dziś, zgodnie z zapowiedzią, kolejna relacja z pracowni de Mehlem. Tym razem miałam okazję obserwować, jak przebiega proces powstawania torby - od a do z! Pamiętam, że kiedy pierwszy raz weszłam do pracowni, automatycznie nasunęło mi się skojarzenie z fabryką św. Mikołaja. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że będę mogła się przyglądać, jak "elfy" przygotowują tu prezent dla mnie :)

Cały proces trwał bite 8 godzin. 2 godziny zajęło samo krojenie skór i podszewki. Szycie, klejenie, mocowanie dodatków to kolejne 6 godzin. Nigdy jakoś specjalnie nie zastanawiałam się nad tym, z ilu elementów składa się torba. Przód, tył, boki, rączki i wsio. A tymczasem okazało się, że to naprawdę skomplikowana układanka - w moim przypadku złożona z ponad 50 elementów.

Ale po kolei. Najpierw musiałam się zastanowić, czego dokładnie chcę od mojej nowej torby. Ponieważ wszystkie torebki, które mam, są albo szare, albo czarne, albo brązowe, postanowiłam, że tym razem wybiorę jakiś mocny kolor - najlepiej róż albo czerwień. Wiedziałam, że na pewno torba musi być duża, nadawać się do noszenia w dłoni i na ramieniu, być zamykana na suwak (inaczej popadam w stany lękowe), mieć jasną podszewkę (w jednej torbie mam czarną i nigdy nic nie mogę w niej znaleźć), jedną komorę główną bez przegródki pośrodku (bo przegródka zamiast pomóc w utrzymaniu porządku, sprawia tylko, że mam dwa razy tyle szukania) oraz zamykaną zewnętrzną kieszeń na portfel (żeby nie trzeba było za każdym razem otwierać całej torby). Tyle moja teoria, ale przejdźmy do praktyki...


Po przejrzeniu firmowego "menu" stwierdziłam, że idealny będzie model "Laura Sport" (na zdjęciu).
Z kolorami postanowiłam poszaleć ile wlezie i ostatecznie zdecydowałam się na trzy: czerwień, brąz i granat.

Model wybrałam, skóry też, no to myślę: do roboty! O nie, nie ma tak łatwo. Najpierw trzeba wszystko dokładnie rozpisać - kolory poszczególnych elementów, nici, uwagi, dodatki itd.

Dopiero teraz można przejść do krojenia.
Filip przykłada tekturowe szablony tak, aby powstało jak najmniej ścinków.

Żeby nic się nie przesuwało, skórę przyciska ołowianym ciężarkiem.

Uff... Półtorej godziny później wszystkie elementy są wreszcie wycięte.

Wycinamy jeszcze podszewkę i chyba możemy już szyć?

Nie tak szybko. Najpierw trzeba ściąć brzegi, żeby ułatwić podwijanie i zszywanie.
Robi się to za pomocą specjalnej maszyny - tzw. brzegówki.

Pieczemy ciasteczka? Nie, zaczynamy od charakterystycznego dla de Mehlem breloka w kształcie serca. Takich standardowych elementów nie wycina się ręcznie, tylko przykłada gotowe foremki i wyciska prasą (o nacisku 8 ton!). Ten drobiazg składa się aż z 5 warstw: 2 warstw skóry, 2 warstw pianki oraz specjalnej tekturki.

Aby krawędzie skórzanych elementów ładnie wyglądały, maluje się je specjalnymi farbami.
Sporo roboty, bo trzeba pomalować wszystkie i to z każdej strony.

Teraz przygotowujemy podszewkę komory głównej. Podwijamy brzegi, zaznaczamy miejsca szwów...

...przyklejamy lamówki, przygotowujemy klapkę zapinaną na magnes (do przegródki na komórkę)...

...i odciskamy srebrne logo na naszywce, która znajdzie się na jednej z kieszonek.

Po podklejeniu (które zapobiega przesuwaniu podczas szycia) wszystkie elementy podszewki trafiają w sprawne ręce pani Małgosi...

...która naszywa kieszonki, lamówki, dodaje od spodu materiał usztywniający...

...i wreszcie wszywa zamek komory głównej wraz z kontrastowym granatowym paskiem.

W tym czasie brzegi blatów torebki smaruje się klejem, podwija i przytłukuje młotkiem.

Takimi maleństwami też trzeba się zająć - podwinąć, przytłuc i w końcu przyszyć.

Do przedniego blatu przyczepiamy blaszkę z logiem, następnie wszywamy zamek i podszewkę kieszeni.

Tak wygląda prawie gotowy przód mojej torby. Tył identycznie, tyle że bez loga.

Teraz pani Aneta przygotowuje sprzączki. Najpierw skleja i docina poszczególne elementy. Potem robi otwory i wkłada do nich przygotowane wcześniej cienkie paseczki, tzw. wsuwki (dla mnie na tym etapie wygląda to jak minisandałki). Następnie zakłada klamerki, składa kawałki skóry na pół, skleja i docina.

Następny krok to przyszycie granatowych wstawek i zrobienie na dole zaszewek.

Teraz przyszywamy sprzączki i zszywamy dolne brzegi przodu i tyłu torebki.

Miejsca wzdłuż szwów smarujemy klejem i dociskamy do nich wewnętrzne brzegi skóry.

OK, przód już mamy, tył też, a więc czas na "boczki". Najpierw pani Agnieszka wytłacza na nich firmowe logo.

Następnie trzeba zrobić zaszewki...

[w tym miejscu padła mi bateria w aparacie i dalej cykałam pożyczonym, którego obsługa - jak widać - nieco mnie przerosła]


...i w końcu wszyć boczki tam, gdzie ich miejsce. Torba nabiera kształtu, a ja już zaczynam przebierać nogami!

Teraz wszywamy przygotowaną wcześniej podszewkę komory głównej (tę z małymi kieszonkami) i boczne uchwyty na pasek.

No właśnie, paski. Z nimi też jest sporo zabawy. Dla wzmocnienia w środku umieszcza się kawałki sznurka. Następnie skleja się ze sobą dwie części, dociska, docina końce, zszywa, mocuje karabińczyki, robi dziurki i ponownie maluje brzegi.

Nie zapominajmy też o ozdobnym chwościku do przedniej kieszeni.

Jeszcze tylko wyczyszczenie brzegów z nadmiaru kleju, ostatnie "malarskie" poprawki...

...przypięcie rączek, zamocowanie tzw. "demehlemek" (czyli skórzanych końcówek) do zamka komory głównej i tylnej kieszeni...

...et VOILA! :) Torba jest gotowa, a mnie zatyka z wrażenia. Wyobrażałam sobie mniej więcej, jak to wszystko będzie wyglądało, ale efekt po prostu mnie znokautował.

Do domu wracałam już oczywiście z moją nówką (i wielkim bananem na twarzy). Nie wiem, czy mi się tylko zdawało, czy rzeczywiście oglądały się za nią wszystkie mijane kobiety. Zresztą zrobiła wrażenie nie tylko na nich. Na moje "I co?" Dzióbek bez namysłu odparł: "Ferrari!" Trudno się nie zgodzić - i kolor, i klasa chyba porównywalna ;) Nic tylko rozpuścić włosy, wystawić łokieć i w drogę!

14 kwietnia 2011

Przeznaczenie

Kiedyś na ulicy zobaczyłam osobę (z wrażenia nie pamiętam nawet, czy to była dziewczyna, czy chłopak) w genialnym patchworkowym kurtko-bluzo-swetrze. Całe szczęście, że szłam akurat z obstawą, bo niechybnie wpadłabym na ścianę albo zawinęła się wokół najbliższego słupa. Ale oczywiście zaczepić i zapytać, skąd się takie cuda bierze, to się wstydziłam. Zresztą byłam pewna, że to pamiątka z jakiejś egzotycznej podróży i trzeba pogodzić się z faktem, że nigdzie nic takiego nie znajdę. Jak się jednak okazuje, niektóre ciuchy są nam po prostu przeznaczone i znajdują nas same. Niedługo później trafiłam na stronę Haloart.pl - a tam co? "Mój" kurtko-bluzo-sweter! I to w jeszcze fajniejszych kolorach niż oryginał. No i nie musiałam po niego jechać do żadnego Nepalu ani Meksyku. Tylko na Ruczaj.

Od razu wiedziałam, że moja "kapa na łóżko" (jak określiła ten zakup moja siostra) stworzy idealny duet z butami Emu (chociaż wtedy jeszcze ich nie miałam). Tak, wiem, że jest spora grupa ludzi, którzy uważają, że te buty są paskudne. Jest też druga grupa, która uważa, że są paskudne, ALE za to wygodne. Ja zaliczam się do trzeciej (możliwe, że jednoosobowej) frakcji, która uważa, że są nie tylko wygodne, ale w dodatku super wyglądają. W sensie, pociesznie. No mnie w każdym razie rozbraja ten efekt nóg pluszowego miśka :)

PS
Przy okazji polecam bardzo ciekawy dokument o butach typu ugg: The Good, The Bad and The Ugg Boot.

Patchwork
kapelusz - Accessorize (Vintage-square.pl)
wełniana kurtka (ma podszewkę z polaru, więc nie gryzie) - Haloart.pl ( jeśli coś ma w nazwie "Alaska", to, jak widać, muszę to mieć)
dżinsy - Levi's Curve ID
torba - Maria Nowińska (Sagana.pl)
buty - Emu Wool (nagroda w konkursie Butyk.pl)

10 kwietnia 2011

Prawo serii

Od pewnego czasu mam jakieś szczęście do toreb. No same się do mnie garną! Haftowane torby Organic by Nature odkryłam dzięki reklamie na Facebooku. Od razu je zalajkowałam i pomyślałam, że fajnie wyglądałyby latem z moimi poszarpanymi dżinsami. Przed kupnem powstrzymały mnie jednak resztki zdrowego rozsądku: kolejna torba? no bez przesady! Taka twarda byłam jeszcze przez kilka tygodni, dopóki nie zgłosiły się do mnie właścicielki sklepu. Rozsądek rozsądkiem, ale ascezy nie ślubowałam, żeby odrzucać takie prezenty! Widzę tę torbę przede wszystkim w letnich zestawieniach (najlepiej z jakimś wakacyjnym plenerem w tle), a póki co noszę ją w towarzystwie moich ulubionych butów, ulubionych spodni, ulubionego swetra oraz kurtki, którą ma co druga dziewczyna mijana na ulicy.

Hmong bag

kolczyki koła - nie bardzo widać, ale są! (stare, z Targetu)
skórzana kurtka - New Look (ciucholand)

sweter - Topshop (e-bay)
dżinsy - Levi's Curve ID
buty - Bronx (Butyk.pl)
torba Hmong - OrganicbyNature.pl (prezent)

7 kwietnia 2011

W królestwie torebek

Wyobraźcie sobie pięcioletnie dziecko, które jakimś cudem ląduje w fabryce cukierków. To ja w krakowskiej pracowni de Mehlem :) Trochę mi wstyd, że mieszkam w Krakowie, a o istnieniu tej manufaktury dowiedziałam się dopiero teraz. Zwłaszcza że firma nie działa od wczoraj, tylko od 1940 roku! Ale to nic, szybko nadrabiam i jestem na najlepszej drodze do tego, by z totalnej ignorantki zmienić się w prawdziwą demehlemową groupie.

A to dlatego, że całkowicie "urzekła mnie ich historia". Firma produkuje torebki od 70 lat i tę tradycję widać i czuć w pracowni na każdym kroku. Właściwie gdyby nie kalendarz wiszący na ścianie, można by się zastanawiać, który mamy rok. Jeszcze żadna z moich blogowych "wizytacji" nie sprawiła mi tyle radości. Zwoje przepięknych skór, terkot starych maszyn, a przy pracy najprawdziwsze mistrzynie kaletniczego rzemiosła. W ogóle nie chciałam stamtąd wychodzić! Na szczęście Filip de Mehlem, właściciel, to człowiek o anielskiej cierpliwości. Oprowadzał mnie po pracowni, tłumaczył wszystko jak dziecku i odpowiadał na moje najbardziej laickie pytania.

Cała produkcja odbywa się na miejscu - wszystkie torebki są w 100% Made in Cracow. Trzy panie kaletniczki produkują wspólnie ok. 70 egzemplarzy miesięcznie. Czas wykonania jednej torebki zależy od złożoności modelu - czasem zajmuje to kilka godzin, a czasem nawet kilka dni. Szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia, że jest to tak skomplikowany proces, i obserwując, jak Filip wykrawa ze skóry kolejne elementy, których istnienia nawet nie zauważam przy zwykłym użytkowaniu torby, przeżywałam szok za szokiem.

Nie mniej zaskoczona byłam poziomem dopieszczenia klienta. Oprócz tego, że może on wybierać spośród niezliczonej liczby gotowych produktów, ma również możliwość zamówienia torby, która zostanie wykonana specjalnie dla niego. Albo wybiera jeden z już istniejących wzorów i sam określa kolory, rodzaje skór, okucia, podszewkę, wykończenia, dodatki (kieszonki, zawieszki, serduszka itd.), ba, nawet kolor nici (!) albo... wspólnie z właścicielem opracowuje od podstaw zupełnie nowy projekt - własną "torebkę marzeń". Na tym nie koniec. Można również swoją torebkę "podpisać" za pomocą blaszki z wygrawerowanym imieniem, inicjałami czy dedykacją. Słowem, full wypas customizacja i personalizacja.

No dobra, wiem, o czym teraz wszyscy myślą: a ile taka przyjemność kosztuje? Wszystko zależy od modelu, rodzaju skór i przede wszystkim wkładu pracy. Projektując torebkę od podstaw, najpierw opracowuje się szkic i szablon, potem tworzy "wersję demo", którą następnie dopracowuje się zgodnie z uwagami klienta, i dopiero wtedy szyje się torbę właściwą. Jak się można domyślić, nie jest to tania zabawa. Ceny gotowych torebek wahają się od 300 do ok. 1000 zł, a przy specjalnych super hiper zamówieniach mogą dochodzić nawet do kilku tysięcy.

W najbliższym czasie de Mehlem szykuje sporo nowości. Firma przymierza się do stworzenia kolekcji męskiej (jest już zalążek w postaci teczki i kilku toreb podróżnych), a także tańszej linii "Young" (aktualne klientki firmy to panie od trzydziestki w górę). Planowany jest również lifting strony internetowej oraz uruchomienie sklepu na Facebooku. No i jak dla mnie absolutny hit: powstanie limitowana seria kuferków a la Dr. Quinn z oryginalnymi okuciami, które zachowały się z lat 70.! Będzie ich tylko 30 i każdy będzie miał swój numer. Chyba trudno sobie wyobrazić piękniejsze połączenie tradycji ze współczesnością.

Wszystkich zainteresowanych odsyłam na stronę oraz Facebooka de Mehlem (niedługo rusza fajny konkurs). Na żywo torebki można obejrzeć w salonie firmowym na Grodzkiej 43 lub w showroomie przy pracowni na Filareckiej 12/9. Oczywiście w Krakowie. W maju natomiast będzie można odwiedzić stoisko firmy podczas łódzkiego tygodnia mody.

A tymczasem już zapowiadam, że to nie ostatnia relacja z pracowni. Następnym razem foto-story dokumentujące krok po kroku narodziny mojej nowej torby! :)


Model archiwalny, czyli kuferek z lat 70. Szykuje się limitowana reedycja.

Skóry w pracowni.

Wzór jakby żywcem zdarty ze ściany królewskiej komnaty.

Każdy model ma swoją tekturową formę.

Torebki in progress.

Wiosna!

Pani Aneta przy pracy.

Wszystko nie tyle grubymi, co mocnymi nićmi szyte :)

Miesięcznie powstaje tu ok. 70 torebek. W środku pani Małgosia, która pracuje w zakładzie już od 30 lat.

"Alicja" w kolorze sezonu już gotowa. Za nią finiszuje zamszowa torebka z Kolekcji Różanej.

Ta ogromniasta torba to tak naprawdę ten mniejszy model w powiększeniu.
Powstała na specjalne zamówienie - pod wymiar samochodowego bagażnika :)

Rozpiska z zamówieniami. Porządek musi być!

A w showroomie na dole można podziwiać efekty. Duuużo efektów :)

Minitorebka ze skóry strusia.

Po lewej jeden z moich ulubionych modeli - "Paula". A po prawej torebka - piłka stworzona specjalnie z myślą o Euro 2012. W przygotowaniu jest jeszcze drugi, większy model :)

Czerwona lakierowana skóra i zielone, kwieciste wnętrze - genialne (i jakże krakowskie) połączenie!

"Mozaika". Jak wszystkie torby de Mehlem, dostępna w wielu kombinacjach kolorystycznych.

Sprawczyni chyba mojego największego pisku - fantastyczna torba weekendowa.
Boki można też spiąć ze sobą u góry - wtedy staje się nieco mniejsza.

Po lewej "Tina" - jeden z klasyków de Mehlem.


Do wyboru, do koloru :)