Gdybym była Paryżem, tobym się chyba zamknęła w sobie i przeprowadziła do innego miasta. Tylu turystów! Tyle oczekiwań! Taka presja! Nawet 7-letnia siostrzenica Dzióbka na wieść o tym, że wujek z ciocią Sztywniarą wybierają się do stolicy Francji, stwierdziła tonem znawcy: "Aaaa, do miasta miłości". I jak tu żyć z taką legendą? Paryż ma po prostu przerąbane.
Nie oznacza to, że sama nie byłam naszym wyjazdem podekscytowana. Przeciwnie! Od dawna o nim marzyłam. To znaczy "marzyłam" nie w tym sensie, że miałam w pokoju czarno-białą fototapetę z Wieżą Eiffla, a w wolnych chwilach słuchałam muzyki z "Amelii" - aż tak to nie. Po prostu wiedziałam, że kiedyś MUSZĘ odwiedzić to miasto. W końcu zebrałam się w sobie i zgodnie z zasadą "Kto bogatemu zabroni?" kupiłam tanie bilety lotnicze. Nie łudziłam się jednak, że będzie jak w filmie. No, chyba że mówimy o scenie z ostatniego sezonu "Seksu w wielkim mieście", w której Carrie - Paryżanka wdeptuje w psią kupę.
A jak było? Zanim do tego przejdę, chciałabym Wam bardzo podziękować za wszystkie wskazówki, które podsuwaliście pod tym postem (oraz w mejlach i przez mojego Fejsa). Naprawdę mi się przydały w planowaniu wyjazdu i jeśli ktoś z Was wybiera się do Paryża, gorąco polecam lekturę komentarzy. A teraz do rzeczy.
OKOLICA
Moje pierwsze paryskie wrażenia? Jakby to powiedział Facebook: It's complicated. Wjeżdżaliśmy do Paryża wieczorem i kiedy z okna autokaru zobaczyłam rozświetloną panoramę miasta, nad którą górowała świecąca na pomarańczowo Wieża Eiffla, z radości zaczęłam podskakiwać w fotelu i szarpać Dzióbka za rękaw. OJEJKU, JEJKU, NAPRAWDĘ JESTEŚMY W PARYŻU! Jakieś pół godziny później miny nam jednak zrzedły (a w zasadzie to mnie, bo Dzióbek jest dość oszczędny w okazywaniu emocji, chyba że ogląda mecz), albowiem wysiedliśmy na stacji metra o elegancko brzmiącej nazwie Barbès-Rochechouart.
Kontrast pomiędzy tym, co zawsze pojawiało się w mojej głowie na hasło "Montmartre", a tym, co zobaczyłam po wyjściu z metra, delikatnie mówiąc, wytrzaskał mnie po pysku. Bo zobaczyłam scenerię żywcem wziętą z jakiegoś filmu kryminalnego. Smród jak w toi-toiu, po chodnikach i ulicach walają się śmieci, wkoło pełno typów wyglądających jak kartoteka policyjna w 3D, tu się szarpią, tam coś krzyczą, do tego ciemno, pada deszcz i do kompletu brakuje tylko zwłok wystających z kontenera na śmieci.
Do hotelu dotarliśmy na szczęście bez żadnych przygód, jednak po kilku kolejnych wizytach na tej stacji i scenach, jakich byliśmy tam świadkami (i to w biały dzień!), przezornie zaczęliśmy korzystać ze stacji Anvers, która znajdowała się w podobnej odległości od naszego hotelu, a czuliśmy się tam znacznie bezpieczniej.
Sam hotel był całkiem w porządku: czysto, darmowe wi-fi, z okna widok na białą kopułę (vel "bitą śmietanę") Bazyliki Sacré-Cœur, a do Moulin Rouge tylko kilka minut spacerkiem. Natomiast okolica... hmm, bardzo zróżnicowana. Idzie sobie człowiek śliczną brukowaną uliczką, mija ulicznych grajków, pracownie malarzy, klimatyczne kawiarenki i roztaczające nieziemskie zapachy piekarnie [głos wewnętrzny: "Ach, jak pięknie! Dokładnie tak sobie to wszystko wyobrażałam!"], nagle nieopatrznie skręca i bach! ląduje na ulicy im. Syfu z Malarią, gdzie królują zagrzybiałe salony "piękności", sklepy ze sztucznymi włosami i tandetnymi materiałami, a na oko 10-letnia dziewczynka bez żenady ściąga majtki i sika na chodniku [głos wewnętrzny: "Saaaneeepiiiiiid!!!"].
Ja wiem, że w każdym mieście są miejsca, które budzą zachwyt, i takie, w które lepiej się nie zapuszczać, ale jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się trafić w aż tak obskurne rejony. Chyba miałam szczęście.
SZTUKA ULICY
Żeby nie było, że cały czas włóczyłam się po ulicach Paryża nieszczęśliwa i skwaszona. Nic z tych rzeczy. Owszem, o paru widokach chciałabym jak najszybciej zapomnieć, ale wiele innych wynagrodziło mi moje "estetyczne cierpienia" z nawiązką. Jeśli obserwujecie mojego fanpejdża, to na pewno wiecie, że jestem psychofanką murali, graffiti, plakatów i wszelkich dziwno-śmieszno-zaskakujących ulicznych zjawisk, które namiętnie fotografuję i kolekcjonuję w specjalnym albumie. W Paryżu miałam pod tym względem żniwa życia.
Na każdym kroku atakowały mnie radosne wytwory ulicznych artystów, m.in. CLETa - francuskiego twórcy mieszkającego obecnie we Włoszech, który za pomocą naklejek przerabia znaki drogowe w zabawne i/lub kontrowersyjne grafiki. "Zakaz wjazdu" potrafi zamienić w ludzika taszczącego deskę, a "drogę bez przejazdu" w... Jezusa na krzyżu. Pierwszy raz zmodyfikowany przez niego znak zobaczyłam w zeszłym roku w Rzymie, ale dopiero dzięki jednemu z komentarzy dowiedziałam się, kim jest autor i że jest to część szerszej działalności. Kilka dni temu trafiłam na bardzo ciekawy wywiad z artystą - jeśli interesują Was te klimaty, to gorąco polecam.
W Paryżu prężnie działa również Invader - inny Francuz o równie ciekawej i wąskiej specjalizacji. Za pomocą kafelkowych potworków inspirowanych popularną w latach 80. grą komputerową Space Invaders dokonuje "inwazji" przestrzeni miejskich na całym świecie. Jeśli jeszcze nie widzieliście, koniecznie obejrzyjcie film "Wyjście przez sklep z pamiątkami" - świetny dokument (?) o ulicznych artystach, w tym m.in. Banksym i właśnie Invaderze.
ZWIEDZANIE
No dobra, ja tu się rozpisuję o śmieciach na ulicy i "bazgrołach" na ścianach, a co z Wieżami Eiffla, Luwrami i innymi Champs-Élysées? Oczywiście że nie byłabym sobą, gdybym nie zaliczyła wszystkich "punktów obowiązkowych".
Skuszeni wizją nieziemskich oszczędności, zainwestowaliśmy w kartę Paris Museum Pass (nie mylić z The Paris Pass - to zupełnie co innego), ważną przez 4 dni (jest też opcja 2- i 6-dniowa). Rzeczywiście, dzięki niej zaoszczędziliśmy kilkanaście euro na osobę plus sporo czasu w kolejkach. Niestety, budowle sakralne nie mają osobnego szybkiego wejścia dla posiadaczy karty i tam swoje musieliśmy potulnie odstać. OK, z tym "potulnie" to lekka przesada, bo drugiego dnia mieliśmy wybitnie kolejkowy dzień i szczerze mówiąc, dostawałam już szału. Najpierw dobre 40 minut w kolejce na Wieżę Eiffla (której karta tak czy inaczej nie obejmuje), potem pół godziny w kolejce do Katedry Notre-Dame, potem kolejne pół godziny, żeby wejść na wieżę Katedry Notre-Dame (bo to osobne wejście), a potem jeszcze pół godziny do kaplicy Sainte-Chapelle... Starałam się być kwiatem lotosu, ale było naprawdę ciężko.
Co zrobiło na mnie największe wrażenie? Na pewno Muzeum Orsay. I nie chodzi mi tyle o wystawione tam obrazy i rzeźby, ale o sam budynek, który dawniej był... dworcem kolejowym. Nie mogłam się napatrzeć na to piękne wnętrze, przeszklony sufit i ogromny, ociekający zdobieniami zegar. Jeśli kiedyś będę miała swój dworzec, to właśnie tak go sobie urządzę!
Jeżeli lubicie sztukę nowoczesną, zdecydowanie polecam wizytę w Centrum Pompidou. Można się podziwować, pozachwycać, czasem skrzywić i prychnąć z wyższością ("aha, spoko, białe płótno na białej ścianie - no szaaał"). Sam budynek, z tymi wszystkimi kolorowymi rurami i rusztowaniami otaczającymi go z zewnątrz wygląda absolutnie fantastycznie (dosłownie i w przenośni).
Czarnym koniem naszego programu zwiedzania okazała się dzielnica La Défense. Co za miejsce! Pamiętacie "Jetsonów"? Taką bajkę Hanna-Barbera o rodzince żyjącej w przyszłości? Przysięgam, że czułam się tam jak postać z tej kreskówki. Albo z jakiegoś "Matriksa". Pierwsze, co uderza po wyjściu z metra, to niesamowita cisza, bo dzielnica jest całkowicie wyłączona z ruchu kołowego. Dookoła wielkie szklane wieżowce o futurystycznych kształtach, nowoczesne fontanny i beton, beton, beton. Chodziliśmy z Dzióbkiem z rozdziawionymi paszczami i powtarzaliśmy w kółko: "Aaale dziiiwnie!" Szczególnie niesamowite wrażenie robi wielki, nowoczesny łuk Grande Arche, spod którego roztacza się wręcz kosmiczny widok na całą dzielnicę i stojący w oddali, dokładnie naprzeciwko, Łuk Triumfalny.
Podczas wyjazdu udało mi się zobaczyć panoramę Paryża niemal z każdego możliwego punktu widokowego: z wieży Katedry Notre-Dame, Wieży Eiffla, wzgórza Sacré-Cœur i Łuku Triumfalnego. Najbardziej polecam trawniczek pod Sacré-Cœur - można się wygodnie rozłożyć, odetchnąć i spokojnie ponapawać widokami.
Jeśli komuś przyszłoby do głowy zdobywać Wieżę Eiffla schodami, to zdecydowanie odradzam. My wjechaliśmy na szczyt windą, ale schodząc później na dół, mijaliśmy śmiałków wspinających na górę i wszyscy wyglądali, jakby mieli za chwilę zejść - z tego świata. Po zwiedzaniu Wieży mieliśmy zaplanowany "romantyczny" piknik na Polach Marsowych. Ponieważ wyczytałam gdzieś, że w pobliżu jest mało sklepów spożywczych, przezornie zrobiliśmy zakupy wcześniej. Błąd. Na Wieżę nie można wnosić szklanych butelek i przy bramce strażnicy skonfiskowali nam kupioną specjalnie na tę okazję butelkę wina. Uczcie się na naszych błędach.
Przedostatniego dnia całkiem przyjemne popołudnie spędziliśmy na Cmentarzu Père Lachaise (yyy, "przyjemnie" na cmentarzu? tak, wiem, że brzmi to trochę dziwnie). Sam cmentarz jest bardzo klimatyczny, ale uprzedzam, że odnalezienie "sławnych grobów" wcale nie jest takie łatwe. Ponoć czasem dostępne są mapy, ale tym razem w punkcie informacyjnym była tylko kartka z nabazgranym wyraźnie zirytowaną ręką napisem: "NO MAPS!!!!" My poradziliśmy sobie tak, że zrobiliśmy telefonem zdjęcie mapy umieszczonej na tablicy przy wejściu. Ciekawie było obserwować zachowania i ślady zostawiane przy grobach przez wielbicieli twórczości spoczywających tam osób. Na drzewach wokół grobu Jima Morrisona ludzie wypisują fragmenty jego piosenek, grób Oscara Wilde'a pokryty jest odciskami ust fanek, na grobie Marcela Prousta znaleźliśmy kartkę wyrwaną z jego książki i liściki z podziękowaniami od czytelników, a mijając jednego gościa przy grobie Edith Piaf, usłyszeliśmy, że słucha na telefonie "Non, je ne regrette rien". Zdecydowanie nie jest to typowy cmentarz.
Podejrzewałam, że słynne i jakże fotogeniczne francuskie makaroniki zupełnie mi nie podejdą, i nie pomyliłam się. Nie wiem, może wybrałam nie ten sklep, co trzeba, ale były tak słodkie, że po prostu nie dało się tego zjeść. Za to francuskie piekarnio-cukiernie to czysty obłęd. Zażeraliśmy się pain au chocolat, rogalikami, bagietkami i innymi wypiekami z okolicznych zakładów, które nie dość, że przepyszne, to w dodatku naprawdę tanie.
Absolutnym odlotem okazały się też "najlepsze naleśniki w Paryżu", które poleciła mi Styledigger, a które kiedyś poleciła jej jedna z czytelniczek (nie ma jak blogowa poczta pantoflowa). Dostałam instrukcję, żeby szukać małej budki z panem naleśnikarzem naprzeciwko bramy Ogrodu Luksemburskiego od strony Boulevard Saint-Michel. Znaleźliśmy ją bez problemu. Lista składników do wyboru była tak długa, że bałam się, że umrzemy z głodu, zanim podejmiemy jakąś decyzję, ale jakoś się udało, pan uwinął się migiem i mogliśmy zrobić sobie minipiknik w Ogrodzie Luksemburskim. Paryskie ogrody to w ogóle super sprawa. Czas płynie w nich jakby wolniej, ludzie się relaksują, zajadają lunch ze znajomymi, czytają książki, wylegują się na krzesłach, które można sobie dowolnie ustawiać i przenosić, gdzie komu wygodnie (nie to co nasze wbetonowane ławki), normalnie atmosfera jak w jakimś wakacyjnym kurorcie.
Jeśli komuś przyszłoby do głowy zdobywać Wieżę Eiffla schodami, to zdecydowanie odradzam. My wjechaliśmy na szczyt windą, ale schodząc później na dół, mijaliśmy śmiałków wspinających na górę i wszyscy wyglądali, jakby mieli za chwilę zejść - z tego świata. Po zwiedzaniu Wieży mieliśmy zaplanowany "romantyczny" piknik na Polach Marsowych. Ponieważ wyczytałam gdzieś, że w pobliżu jest mało sklepów spożywczych, przezornie zrobiliśmy zakupy wcześniej. Błąd. Na Wieżę nie można wnosić szklanych butelek i przy bramce strażnicy skonfiskowali nam kupioną specjalnie na tę okazję butelkę wina. Uczcie się na naszych błędach.
Przedostatniego dnia całkiem przyjemne popołudnie spędziliśmy na Cmentarzu Père Lachaise (yyy, "przyjemnie" na cmentarzu? tak, wiem, że brzmi to trochę dziwnie). Sam cmentarz jest bardzo klimatyczny, ale uprzedzam, że odnalezienie "sławnych grobów" wcale nie jest takie łatwe. Ponoć czasem dostępne są mapy, ale tym razem w punkcie informacyjnym była tylko kartka z nabazgranym wyraźnie zirytowaną ręką napisem: "NO MAPS!!!!" My poradziliśmy sobie tak, że zrobiliśmy telefonem zdjęcie mapy umieszczonej na tablicy przy wejściu. Ciekawie było obserwować zachowania i ślady zostawiane przy grobach przez wielbicieli twórczości spoczywających tam osób. Na drzewach wokół grobu Jima Morrisona ludzie wypisują fragmenty jego piosenek, grób Oscara Wilde'a pokryty jest odciskami ust fanek, na grobie Marcela Prousta znaleźliśmy kartkę wyrwaną z jego książki i liściki z podziękowaniami od czytelników, a mijając jednego gościa przy grobie Edith Piaf, usłyszeliśmy, że słucha na telefonie "Non, je ne regrette rien". Zdecydowanie nie jest to typowy cmentarz.
JEDZENIE
Podejrzewałam, że słynne i jakże fotogeniczne francuskie makaroniki zupełnie mi nie podejdą, i nie pomyliłam się. Nie wiem, może wybrałam nie ten sklep, co trzeba, ale były tak słodkie, że po prostu nie dało się tego zjeść. Za to francuskie piekarnio-cukiernie to czysty obłęd. Zażeraliśmy się pain au chocolat, rogalikami, bagietkami i innymi wypiekami z okolicznych zakładów, które nie dość, że przepyszne, to w dodatku naprawdę tanie.
Absolutnym odlotem okazały się też "najlepsze naleśniki w Paryżu", które poleciła mi Styledigger, a które kiedyś poleciła jej jedna z czytelniczek (nie ma jak blogowa poczta pantoflowa). Dostałam instrukcję, żeby szukać małej budki z panem naleśnikarzem naprzeciwko bramy Ogrodu Luksemburskiego od strony Boulevard Saint-Michel. Znaleźliśmy ją bez problemu. Lista składników do wyboru była tak długa, że bałam się, że umrzemy z głodu, zanim podejmiemy jakąś decyzję, ale jakoś się udało, pan uwinął się migiem i mogliśmy zrobić sobie minipiknik w Ogrodzie Luksemburskim. Paryskie ogrody to w ogóle super sprawa. Czas płynie w nich jakby wolniej, ludzie się relaksują, zajadają lunch ze znajomymi, czytają książki, wylegują się na krzesłach, które można sobie dowolnie ustawiać i przenosić, gdzie komu wygodnie (nie to co nasze wbetonowane ławki), normalnie atmosfera jak w jakimś wakacyjnym kurorcie.
PARLEZ-VOUS FRANÇAIS?
Oprócz samego miasta i tych wszystkich fantastycznych rzeczy, które planowałam w nim zobaczyć, wizyta w Paryżu cieszyła mnie jeszcze z jednego powodu: języka. Francuskiego uczyłam się długo (jakieś 10 lat), aczkolwiek niezbyt intensywnie (jak to w szkole) i bez większych sukcesów (zatrzymałam się gdzieś na poziomie średnio zaawansowanym). Stwierdziłam jednak, że skoro pierwszy raz w życiu trafia mi się okazja, żeby poużywać tego języka w jego naturalnym środowisku, to grzechem byłoby nie skorzystać. Tym bardziej że wszędzie spotykałam się z opinią, że Francuzi nie lubią i nie chcą mówić po angielsku. Sytuacja wręcz idealna!
Przez 2 tygodnie przed wyjazdem odświeżałam francuski, ćwicząc zwroty pierwszej blogerskiej potrzeby, takie jak: "Czy macie wi-fi?" oraz: "Jakie jest hasło do wi-fi?" Kiedy po wyjściu z samolotu podeszłam na stoisko firmy autokarowej i wyrecytowałam: Deux billets, s'il vous plaît, a pani bez mrugnięcia okiem podała mi dwa bilety, urosłam jakieś 5 centymetrów, a na mojej głowie pojawił się niewidzialny beret z antenką. Jestę Francuzką!
Okazało się, że z tego, co napisane (oznaczenia na ulicach, reklamy, komunikaty w witrynach sklepowych, a nawet opisy eksponatów w Luwrze), o dziwo, rozumiem całkiem sporo. Jednak za każdym razem, kiedy miałam coś powiedzieć, stresowałam się jak na egzaminie i przyznaję, że byłam mocno rozczarowana tym, że moi rozmówcy wydawali się zupełnie nie doceniać mojego wysiłku. Ja się produkowałam, cała przejęta, a oni po prostu podawali żądaną rzecz albo pytali znudzonym głosem: "Na miejscu czy na wynos?" Żadnego: "Mon Dieu, mademoiselle mówi po francusku! Ależ fantastycznie! I w ogóle co za akcent - oh, la la!"
Koniec końców, angielski jednak też mi się przydał. Po kilku przygodach z gatunku: ja o coś pytam po francusku (sukces), rozmówca mnie rozumie (sukces), ale ja kompletnie nie rozumiem, co mi tłumaczy w odpowiedzi (porażka), w niektórych sytuacjach odpuszczałam sobie zgrywanie poligloty. I jakoś nikt z tego powodu na mnie nie fukał. A nawet często osoby, które zagadywałam po francusku, widząc, że mają do czynienia z turystką, same przechodziły na angielski. Mnie w pewnym momencie wszystko zaczęło się już mieszać, czego efektem były kwiatki takie jak przy wejściu do Sainte-Chapelle, kiedy na dźwięk piszczącej bramki wskazałam na moje nabijane ćwiekami buty i powiedziałam do strażnika, że that's probably the chaussures.
Tak czy siak, muszę przyznać, że choć nigdy nie miałam serca do francuskiego, to podczas tego wyjazdu udało mu się trochę mnie zaczarować. Czy coś z tego będzie? No cóż, prawda jest taka, że zawsze jak pojadę za granicę, natychmiast chcę się uczyć języka danego kraju. Zwykle mi przechodzi, istnieje jednak nikła szansa, że w tym przypadku będzie inaczej, bo - w przeciwieństwie do czeskiego czy hiszpańskiego - jakieś tam podstawy mam, więc plan nauki (choćby takiej samodzielnej) nie wydaje się zupełnie nierealny. Będę trzymać za siebie kciuki.
Podsumowując: Zdecydowanie moja pierwsza wizyta w Paryżu była arcyciekawa, chociaż nie mogę powiedzieć, że straciłam głowę dla tego miasta i że wróciłam totalnie zakochana. Słyszałam jednak, że Paryż w pełni pokazuje, na co go stać, dopiero na drugiej albo i trzeciej randce, a więc... à bientôt!
***
Podsumowując: Zdecydowanie moja pierwsza wizyta w Paryżu była arcyciekawa, chociaż nie mogę powiedzieć, że straciłam głowę dla tego miasta i że wróciłam totalnie zakochana. Słyszałam jednak, że Paryż w pełni pokazuje, na co go stać, dopiero na drugiej albo i trzeciej randce, a więc... à bientôt!
Genialne zdjęcia; rzadko kiedy oglądam wszystkie w tego typu wpisach. W Paryżu byłam raz, nie zachwycił mnie, ale po tej porcji fotografii nabieram ochoty, by sprawdzić czy kolejna randka byłaby piękniejsza...
OdpowiedzUsuńsuper tekst, z ta skrajnością to prawda, mieszkałam tam parę lat może dlatego już nie myślę o Paryżu z wypiekami, choć pamiętam swoja pierwsza wizytę i reakcje, głowa mnie rozbolała z nadmiaru wrażeń:)
OdpowiedzUsuńpiękna nazwa dzielnicy, w której mieszkaliście :) ja mieszkałam jeszcze dalej, bodajże dwie stacje dalej (uciekła mi nazwa!). i też czułam ten podmuch smrodu, zła i mieszanki dziwnych ludzi. na szczęście nic złego tam się nie działo :)
OdpowiedzUsuńa sam Paryż, mimo że też nie do końca zachwycił, ale był przeciekawym miejscem do obserwacji.
też trzymam się tego zdania, że trzeba tam pojechać jeszcze 2-3 razy, by wsiąknąć całkowicie.
no i to jest relacja! Dzięki! :) Szkoda, że mody ulicznej trochę mało, no ale wszystkiego pewnie nie da się ogarnąć ;)
OdpowiedzUsuńZdjęć "modowych" jakoś nie porobiłam, za to poczyniłam kilka obserwacji w tym temacie. Miałam je opisać, ale dałam sobie spokój, kiedy zobaczyłam, jak bardzo rozrasta mi się tekst tego posta ;)
UsuńRyfka, za mało! :)
OdpowiedzUsuńMam takie same myśli na temat języka francuskiego, mój Boże, jak dobrze Cię rozumiem :D Nie lubiłam uczyć się francuskiego, zajęło mi to jakieś 9 lat i nawet w gimnazjum i liceum jeździłam na olimpiady. Dotarłam do poziomu zaawansowego, ale przez to, że nigdy nie miałam szans na prawdziwą praktykę z prawdziwymi Francuzami, nic nie rozumiem. Potem zaczęłam się uczyć hiszpańskiego i w rok zrobiłam tyle, co z francuskiego przez prawie dekadę :) Zobaczymy, w grudniu jadę do Francji, może zrobię jakiś postęp :)
OdpowiedzUsuńWe Francji najwspanialsze jest jedzenie. Zwłaszcza wypieki, a pain au chocolat najlepsze na świecie, zwłaszcza gdy jest jeszcze cieplutkie :) Super relacja!
OdpowiedzUsuńAle jesteś buntowniczką jednak, z tego co pamiętam w Orsay nie można robić zdjęć ;)
OdpowiedzUsuńA grób Wilde'a jest ogrodzony szkłem, żeby już go więcej nie całować. W związku z tym teraz szkło jest całe ucałowane ;)
Nie można robić w salach z eksponatami (bardzo tego pilnują i krzyczą na nieposłusznych turystów), ale w głównym holu wszyscy cykali i nikt się nie buntował :)
UsuńA grób Oscara jest faktycznie otoczony szkłem, ale ta część wystająca ponad szkło jest dalej obcałowywana. Naprawdę nie wiem, jak te laski się tam wspinają :)
Usuńw shakespeare&co też nie można robić zdjęć ;)
Usuńja językowo w Paryżu się spotkałam z tym że
a) mówię po angielsku i odpowiadają mi po francusku, chociaż najwyraźniej angielski znają, a ja francuskiego nie
b) moja towarzyszka podróży mówi po francusku i uparcie odpowiadają jej po angielsku, choć łatwiej by było się dogadać po francusku
W Shakespeare & Co nie można robić zdjęć tylko na piętrze.
UsuńA co do tych zawirowań językowych - fakt :D
o to tego nie wiedziałam, byłam przekonana, że zakaz dotyczył całej księgarni. a tak przy okazji pierwszego wrażenia o którym wspomniałaś - ja jak przyjechałam (pociągiem) i poszłam złapać metro to prawie wlazłam w kałużę moczu, a potem wsiadając do kolejki skierowałam się ku wolnemu miejscu i natychmiast się przekonałam, dlaczego było wolne - był tam ogromny rzyg. takie było moje pierwsze wrażenie.
UsuńRelacja - rewelacja!
OdpowiedzUsuńŚwietny komentarz!!! nie jestem fanem długich tekstów, ale ten był rewelacyjny. Byłam w Paryżu, wróciłam zawiedziona.. w zasadzie mam wiele podobnych przemyśleń... ale po Twoim tekście chce tam wrócić.. chce drugiej randki !!! Dzięki za miły poniedziałkowy poranek z Twoim blogiem!
OdpowiedzUsuńŚwietna relacja, fantastycznie się ją czyta! Byłam w Paryżu w lipcu i odwiedziłam dokładnie te same miejsca, więc zafundowałaś mi 15 minut wspomnień przy porannej kawie, dziękuję! Za dwa tygodnie lecę do Londynu, muszę jeszcze raz przeczytać twój wpis o tym mieście w poszukiwaniu inspiracji :) Ech, powinnaś zdecydowanie więcej podróżować i pisać o tym na blogu! Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńBardzo zazdroszczę :)
OdpowiedzUsuńDla mnie też rewelacyjna relacja i zdjęcia, Kiedyś byłam w Paryżu ale oglądaniu Twoich zdjęć widzę że tak wiele jeszcze mogę zobaczyć....Musze pojechać jeszcze raz:)
OdpowiedzUsuńMogę czytac Twoje relacje w koło i w koło :D i podoba mi się wizja nieco innego paryża niz ta superromantyczna wersja. Chyba jednak się skuszę na jakis mały wypad. :)
OdpowiedzUsuńJak pojechałam na Erasmusa, to pierwszy nocleg miałam w hotelu przy Barbes-Rocośtam. Oczywiście pierwszego wieczora musiałam wyjść na spacer pod Sacre Coeur, ale wracając po 21 byłam już cała przerażona elementem, który się tam szwenda, czarnoskórymi mężczyznami zaczepiającymi i próbującymi sprzedać torebki/wierze eiffla i nie wiadomo co jeszcze... Zdecydowanie nie jest to Montmartre z filmów i naszych marzeń ;)
OdpowiedzUsuńRyfka! Czy masz jakies zdjecie na ktorym wygladasz na wiecej niz 17lat? zazdroszcze!
OdpowiedzUsuńbo paryz, oprocz tego, ze to ladnie miasto, to tez calkiem niebezpieczne miejsce. mieszkalam tam przez krotki okres i zostalam raz walnieta w ryj, bez powodu, raz w bialy dzien ktos mnie zaczal lekko obmacywac. i to w cale nie w "zlych" dzielnicach. poza tym roi sie tam od roznych dziwakow, ktorzy ci proponuja seks na ulicy, albo malowanie za pieniadze. nie wspominajac kompletnej obojetnosci ludzi, jak ktos obok jest napadany/bity/ itd itp.
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia i wspaniała relacja! :)
OdpowiedzUsuńByłam w Paryżu jakieś 10 lat temu i hmm... nic się nie zmieniło... Tylko odwróconej piramidy w Luwrze nie mogę sobie przypomnieć :)
świetna relacja i ciekawe miasto:)
OdpowiedzUsuńBardzo lubię Twoje relacje z podróży i na tej się nie zawiodłam, choć chciałoby się więcej i zdjęć i tekstu. Nie pierwszy raz napiszę, że masz świetne pióro i czyta się Ciebie z wielką przyjemnością. Warto było tak cholernie długo czekać ;-)
OdpowiedzUsuńWe Francji warto się wybrać nie tylko do Paryża. Mnóstwo tu przepięknych miast i miasteczek (mają nawet stowarzyszenie les plus beaux villages de France!). Wspaniała natura, no i wszystko niezwykle przyjazne dla turystów - człowiek co prawda niekoniecznie czuje się jak globtroter i odkrywca (wszędzie punkty turystyczne, z mapkami, pamiątkami, typowym dla danego miejsca serem/alkoholem, świetnie oznaczone szlaki itp), ale przyjemnie tu się podróżuje.
OdpowiedzUsuńOd jakiegoś czasu mieszkam w Lyonie, polecam:) (trochę u siebie to miasto i okolice opisuję, zapraszam:) )
Dokładnie! Ja od dwóch lat spędzam wakacje na południu Francji w rejonie Midi Pyrénées, kocham te małe miasteczka z klimatem! :) W tym roku byłam między innymi w Auvillar, które jest jedną z tych stu najpiękniejszych wsi i rzeczywiście jest cudnie! :)
UsuńWOW! Genialny wpis! :-)
OdpowiedzUsuńŚwietna relacja, piękne zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńw Paryżu jeszcze nie byłam, a z francuskich miast najbardziej podobał mi się Strasburg
Przez chwilę poczułam się jakbym tam była! Dzięki Ryfcia :*
OdpowiedzUsuńMówiłam, że brudno :D :D :D
OdpowiedzUsuńŚwietna relacja ! Zawsze,gdy czytam opowieści z Paryża są one pełne zachwytów, Ty pokazałaś wszystko realnie, a co najlepsze- najbardziej wiarygodnie :) Bravo! :)
OdpowiedzUsuńIdealnie opisałaś to co ja zauważyłam rok temu podczas swojego wypadu do Paryża. Graffiti i murale, brud i smród na niektórych ulicach i masa turystów. Jeśli chodzi o smak makaroników, również mnie nie zachwycił - nic nadzwyczajnego. Montmartre i widok na panoramę Paryża bezcenny tak samo jak Museum Orsay - na obrazy Moneta mogłabym patrzeć się godzinami. Paryż ma tysiące twarzy.
OdpowiedzUsuńPierwszy raz zdobyłam się na komentarz u Ciebie :), ale musiałam. Byłam w Paryżu wiele wiele razy i za to właśnie kocham to miasto za zagadkę niespodziankę za tajemnicę (choć niektórzy tego nie znoszą ;)), za wyszykowane glamury i w tej samej dzielnicy meliny ;). Dodam, że kilka dni w jakimkolwiek mieście średnio oddaje jego klimat i dopiero dłuzsze rozgryzanie zalewa falą miłosci ;). Przeczytałam i poczułam mego ciepło na serduchu, tęsknie za Paryżem, dzięki!
OdpowiedzUsuńNowy komentator - yes, yes, yes! Zawsze strasznie się cieszę, jak cisi obserwatorzy postanawiają się w końcu uaktywnić :D
UsuńZdecydowanie zgadzam się, że kilkudniowy pobyt nie pozwala na poznanie miasta i - broń Boże - nie twierdzę, że "rozgryzłam" Paryż. Opisałam po prostu moje pierwsze wrażenia. Być może kiedyś będę miała okazję opisać drugie :)
Świetna relacja, zdjęcia i komentarze do nich. Uchwyciłaś kapitalne szczegóły, np. znaki uliczne. Centrum Pompidou i Dzielnica la Defense choć nie są w naszych czasach już tak nowatorskie, to stale robią wrażenie na tych co pierwszy raz. Wspaniałe parki, małe placyki i nieustający tłum do uśmiechu Mona Lizy. Ach Paris, stale wywołuje tęsknotę. Z Tobą będzie podobnie....a więc do kolejnej relacji.
OdpowiedzUsuńPowiem szczerze, że po tym wpisie nabrałam ochoty na podróż do Paryża! :) Kapitalne zdjęcia!
OdpowiedzUsuńP.S. Ja też z tych, którzy ciągle edytują tekst, aby był perfekcyjny: "Okolica"-ostani akapit, o jedno "nie" za mało ;)
Pozdrawiam
Ola
Merci za poprawkę! :)
UsuńZazdroszczę! Wycieczka marzeń :) Kiedyś wyprowadzę się do Francji na jakiś rok, będę pić wino i zagryzać serem i bagietkami...
OdpowiedzUsuńJak zwykle rewelacyjna relacja! Przyznam szczerze, ze już czekałam na nią, bo byłam ciekawa Twoich wrażeń. Tekst, zdjęcia, a szczególnie komentarze do nich, jak zwykle mnie rozsmieszyly i zaskoczyły (np rzeźby, murale i znaki drogowe).
OdpowiedzUsuńJeżeli chodzi o Paryż to za każdym razem robi na mnie duże wrażenie, ale jego piękno, glamour są takie... niedostępne. Wolę miasta z inną energią - takie jak Barcelona i Londyn.
Nie wiem po co te komentarze pod zdjęciami. Fotografia sama w sobie jest opisem.
OdpowiedzUsuńPrzeciwnie. Fotografia sama w sobie nie zawsze jest opisem i stąd moje komentarze. Dodaję je po to, aby:
Usuń- wyjaśnić, co jest na zdjęciu (np. nie każdy musi wiedzieć, że gość wychodzący ze ściany to nawiązanie do opowiadania Marcela Aymé, albo że książka z Amelią i Carrie miała swój początek an blogu Paris vs New York)
- podać autora fotografowanej rzeźby czy malunku
- coś dopowiedzieć lub rozwinąć jakiś temat (zerknij na komentarz Critter of Zion poniżej - okazuje się, że przydał jej się mój link pod zdjęciem z butami)
Słowem, cel jest jak najbardziej edukacyjny.
Czasami też komentarze pojawiają się po prostu dlatego, bo taką miałam fantazję albo przyszedł mi do głowy zabawny opis, którym koniecznie musiałam się podzielić z czytelnikami. Tak to już czasem z tymi blogerami jest ;)
A ja ZAWSZE komentuję swoje fotki np. z wakacji, zanim roześlę linka znajomym, i bardzo lubię czytać podpisy pod zdjęciami u innych. Największym komplementem jaki usłyszałam było to, że moich zdjęć się nie ogląda, tylko je CZYTA. Zatem Ryfko, bardzo doceniam Twój wkład w komentarze, bo potrafią zamienić "zwykłą" fotkę w scenę kabaretową :) Buziaki, Magda
UsuńRyfko, bylam jakis czas temu zaintrygowana butami zawieszonymi na liniach elektrycznych, widzialam takie w paru miejscach w telawiwskiej dzielnicy Florentine, potem zobaczylam film Tima Burtona 'Big Fish' (bardzo ladny, mozna obejrzec). Glowny bohater zachodzi (pieszo, przez las) do idealnego miasteczka, gdzie zamiast chodnikow i asfaltu rosnie trawa (i wszystko jest ladne, ludzie mili i szczesliwi), dlatego kazdy przyjezdny porzuca przy wejsciu swoje buty, bo po prostu nie sa potrzebne. Myslalam wiec, ze te buty to motyw z filmu Burtona. Ale Twoj link do Wikipedii otwiera pole na zupelnie nowe interpretacje.
OdpowiedzUsuńOglądałam "Big Fish"! Fajny film :) I pamiętam ten motyw z butami. Ale nie miałam pojęcia, że istnieje coś takiego jak "shoefiti", a w dodatku, że może mieć aż tyle różnych znaczeń. I jak tu nie kochać Wikipedii!
UsuńCzłek się uczy całe życie :)
UsuńBardzo fajny wpis, nigdy nie fascynował mnie Paryż, ale wyłapałaś różne smaczki :)
Ryfko,
OdpowiedzUsuńŚwietnie to ujęłaś! Bardzo podoba mi się Twój opis paryskich wrażeń.
Paryż to miasto, w którym byłam kilka razy, ale jakoś nie mam wewnętrzenej potrzeby by tam ponownie wracać. Zawsze wybierałam hotele w południowych dzielnicach, bo są bezpieczniejsze i nie spotyka się takich typków jak na Montmartre. Przy czym często są w podobnych cenach, choć tak uroczego widoku nie oferują ;-)
Podczas ostatniego pobytu 4 lata temu Paryż zmęczył mnie strasznie, wprost okrutnie, ale oczywiście uroku i atmosfery odmówić mu nie można. Jednak z perspektywy czasu i swoich doświadczeń uważam to miasto za przereklamowane. Paradoksalnie piszę to ja - miłośniczka wszystkiego co francuskie ;-)
Serdecznie Cię pozdrawiam!
À bientôt,
Edith
W te wakacje też byłam w Paryżu byłam dokładnie w tych samych miejsca co na zdjęciach.
OdpowiedzUsuńhttp://martynablogfotoija.blogspot.com/
A jesli chodzi o ten nowoczesny łuk triumfalny to nazywa się on grande arche czyli wielka arka
OdpowiedzUsuńTak, wiem, podałam tę nazwę w tekście (i pod zdjęciem też).
UsuńBardzo ciekawa relacja, warto było czekać! :) Świetnie uchwyciłaś kontrasty i różne oblicza Paryża. Podobnie jak Ty, jestem oczarowana wnętrzem Muzeum Orsay. Trzymam kciuki za kontynuację nauki francuskiego! ;)
OdpowiedzUsuńSzafa Sztywniary podbija Paryż! Świetna relacja - dzięki za podzielenie się wrażeniami. A ze zdjęć ujęło mnie szczególnie flagowe ;) czyli kot, rynna i drzwi. Błyskotliwe!
OdpowiedzUsuńKurczę, w kwietniu wydreptałam w 99% taki sam plan włóczęgowy! I chyba stacjonowałyśmy w tym samym miejscu! Ale, jako że ja mieszkam na warszawskiej Pradze, to okolice Barbes-Rochechouart łyknęłam bez mrugnięcia okiem Jak dotąd byłam 2 razy w Paryżu, i każdy kolejny odkrywa nowe ciekawości :) Tylko ta powódź ludzka...przytłaczająca. Pozdrawiam, Magda
OdpowiedzUsuńtak to wszystko świetnie opisałaś, że bez zdjęć wszystko pięknie sobie wyobraziłam :) dzięki za to, że mogłam przenieść się choć na chwilę do Paryża. :)
OdpowiedzUsuńNaprawdę świetny post! Nigdy nie byłam w Paryżu a po przeczytaniu go jeszcze bardziej chcę tam pojechać.
OdpowiedzUsuńświetna relacja,świetne zdjęcia. mogłabym Cię czytać bez końca!
OdpowiedzUsuńmam jedno techniczne pytanie - dlaczego zdecydowaliście się na Paris Museum Pass,a nie na The Paris Pass? zamawiałaś je wcześniej przez internet z wysyłką do Polski,czy odbierałaś na miejscu? polecasz to rozwiązanie,czy lepiej kupować bilety przy wejściu?
Tak jak napisałam, dzięki Paris Museum Pass zaoszczędziliśmy trochę czasu i pieniędzy. Np. przed Muzeum Orsay była długaśna, zakręcana kolejka, a my myk-myk, weszliśmy z marszu osobnym wejściem dla passowiczów :) Takie wejścia są w większości zabytków, poza kościołami.
UsuńKarty można kupić w wielu miejscach - my kupiliśmy w Luwrze (w sklepie z pamiątkami, bo w automatach z biletami nie da się ich kupić). Wszystkie informacje znajdziesz na ich stronie: http://en.parismuseumpass.com/rub-the-pass-points-of-sale-3.htm
The Paris Pass daje więcej (obejmuje m.in. transport), ale jest 3 razy droższa (4-dniowa opcja kosztuje 150 euro, podczas gdy 4-dniowa Paris Museum Pass: 54 euro) i jej zakup zupełnie nam się nie opłacał (na przejazdy wydaliśmy w sumie ok. 20 euro na osobę).
Jaki Paryż może być piękny !! Sama bym tam pojechała. Fajne zdjęcia ;)
OdpowiedzUsuńRyfko! Świetne zdjęcia, ale podpisy the best :))
OdpowiedzUsuńJa ostatnio dzięki Spotyfy odkryłam zespół Boulevard des Airs i ich płytę Paris-Buenos Aires. Dla mnie świetna, może i Tobie sie spodoba :)
OdpowiedzUsuńdziękuję:) przyznam, że tęsknię nadal za jednym miejscem: jest takie malutkie muzeum sztuki średniowiecza, niewiele eksponatów ale cudne: arrasy z serii dama z jednorożcem, pięknie wyeksponowane foliały. i szukanie pałacyku w którym spotykała się nasza Wielka Emigracja: wydeptałyśmy z koleżanką sporo uliczek na wysepce st louis by dotrzeć pod obskurną bramę w wysokim betonowym murze. a w trakcie drugiej randki, kilka lat później, ponad pół godziny w kolejce w Banku Narodowym: nieuczciwy waluciarz w Krakowie opchnął emerytom stare franki i tylko tam można je było wymienić, z rumieńcem wstydu za współobywatela w trakcie tłumaczenia sytuacji pani w kasie. kocham Paryż a dzięki Tobie mogłam go ponownie odwiedzić
OdpowiedzUsuńzazdrosc, zazdrosc, zazdrosc <3
OdpowiedzUsuńByłam w Paryżu w kwietniu, przepiękne i magiczne miasto !
OdpowiedzUsuńShakespeare & Company - to chyba tam spotkali się ponownie bohaterowie filmu "Przed wschodem słońca" w kolejnej części " Przed zachodem słońca" ? Kocham Paryż, kocham ten klimat. Magia :)
OdpowiedzUsuńBisous,
M
Hehe, mam podobne odczucia dot. Montmartu. Podczas ostatniego pobytu w Paryżu zarezerwowałam tam hotel, a moja połówka była w szoku, że wybrałam dzielnicę burdeli, malariii i sex shopów. W Paryżu zawsze byłam w zimie - grudzień/styczeń, poza okolicami Sylwestra i nie było kolejek (no jeśli nie liczyć muzeum Orseya). Coś za coś - na wieży Eiffla w zimie super przyjemnie nie jest ;)
OdpowiedzUsuńMnie strasznie przewiało na Wieży Eiffla! Na dole całkiem spoko, a na górze myślałam, że zamarznę.
UsuńŁAAAŁ!!! To w jaki sposób podróżujesz jest cudowne! Proszę, błagam, zgódź się na na małą współpracę, bo robię bloga inspirującego dla młodzieży i nie tylko, a Twoje dzieła inspirują! Będę naturalnie linkować Twoje fotografie do tego bloga :D Jest cudowny. Gratuluję. Porwałaś nie. I to co robisz... godne naśladowania lub chociaż podziwu.
OdpowiedzUsuńhttp:/lozap.blogspot.com
Anita, jaką współpracę masz na myśli? Bo jeśli chodzi Ci o wykorzystanie któregoś z moich zdjęć, to nie ma problemu, tylko proszę o podpisanie zdjęcia linkiem do mojego bloga :)
UsuńParyż jest przecudny! ale strasznie przytłaczający jednocześnie. mimo wszystko miło było dzięki Tobie do niego powrócić :)
OdpowiedzUsuńWrażenia miałam chyba identyczne, jak Ty, aż napisałam o tym posta pt. Dlaczego nie zakochałam się w Paryżu? Miałam wrażenie, jakbym trafiła do jakiegoś śmierdzącego i brudnego piekła, a nie Paryża z romantycznych filmów. Jak do tej pory nigdzie nie czułam się tak źle, jak tam.
OdpowiedzUsuńKupiłaś przypadkiem takie pocztówki, wiesz może jaka firma je wyprodukowała? Spotkałaś je na jednym stoisku czy raczej na kilku?
OdpowiedzUsuńMoże pytania wydadzą Ci się zbyt wnikliwe i szczegółowe, ale kartki są śliczne, a ja uwielbiam pocztówki :)
Nie, nie kupiłam i niestety, nie mam pojęcia, kto je wyprodukował. Widziałam je tylko w tym jednym miejscu (na stojaku przed małym sklepikiem na Montmartre).
UsuńParyż jest bardzo uroczym miastem (choć byłam na zorganizowanej wycieczce, więc poznałam go tylko od tej mocno turystycznej strony). Ale w przeciwieństwie do Ciebie polecam wejście na Wieżę po schodach - do windy są masakryczne kolejki, do schodów oczywiście kolejka też jest, ale dużo sprawniej się porusza, a samo wchodzenie po schodach nie jest aż tak męczące :)
OdpowiedzUsuńtekst super ale dziś 19.11-gdzie następny??
OdpowiedzUsuńZdjęcia mam gotowe od paru dni. Tylko nie mam kiedy siąść nad tekstem. W czwartek wieczorem powinno się udać.
UsuńAby trafnie skomentować wystarczy zacytować "ach ten Paryż, ach te Paryżanki" ;)
OdpowiedzUsuńTyle ciekawych miejsc zwiedziłaś... chciałabym tez tak sobie pojechac
OdpowiedzUsuńUczyłam sie 6 lat francuskiego, ale jeszcze nigdy tam nie byłam :(
OdpowiedzUsuńWyjazd do Francji, to powinien być obowiązek. Ja również mam w planach taką podróż :) Klimatycznie, romantycznie, francusko. No i dodatkowo jestem wielką fanką Amelii... :)
OdpowiedzUsuńŚliczne zdjecia! Orginalne i proste za razem. Naprawde piękne :)
OdpowiedzUsuńMy jak trafiliśmy do Paryża, to obok stacji metra (niedaleko naszego Ibisa) było rozbite miasteczko cygańskie. Smród nie do opisania. Jak to ktoś powiedział - "przereklamowany trochę ten Paryż".
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Dziewczyna_z _szafa
Dopiero teraz zajrzałam na ten wpis choć bloga czytam od dawna zawsze z uśmiechem na twarzy. No i obudził moją miłość do Paryża. Pierwsza moja randka z nim była w ...1987 roku. Wysiadłam z auta nieopodal Centrum Pompidou i pierwsze wrażenie to był smród. Klopowy! Stację B.R też kiedyś zaliczyłam, razem z córkami (śliczne blondynki) - bałam się, że mi je tam ktoś porwie sprzed nosa, zwłaszcza, że zapędziłyśmy się w jakieś dziwne uliczki (przysięgam, że widziałam tam sklepy z voodoo). Ale daj mu szansę. Jeżdżę tam regularnie i ciągle odkrywam coś cudownego. A brud i smród? Jakoś jak wracam to mam wrażenie, że u nas jest większy...Przeważnie jak tam jadę to z kimś kto jeszcze nie był i muszę kolejny raz zaliczać podstawy:) a najlepiej się włóczyć bez celu i odkrywać różności. Ale na La Defense nie byłam! Musze nadrobić w tym roku:) dzięki za relację!
OdpowiedzUsuńRyfko, wracam do twojego tekstu, bo planuję podróż do Paryża :) Zdradzisz, gdzie mieszkaliście? Szukam jakiego taniego lokum :)
OdpowiedzUsuńNocowaliśmy tutaj:
Usuńhttp://www.booking.com/hotel/fr/comfort-paris-18eme-saint-pierre.html
Standard jak dla mnie całkiem spoko (czysto, łazienka w pokoju, darmowe wi-fi). Okolica średnio ciekawa, ale bliziutko do Bazyliki Sacre-Coeur i Moulin Rouge (dla każdego coś miłego ;) Jeśli się zdecydujesz, to polecam korzystać ze stacji metra Anvers, a nie Barbes Rochechouart. Są w podobnej odległości od hotelu, ale Anvers jest o wiele bardziej cywilizowana (tamta druga jest trochę niebezpieczna - pisałam o tym w poście).
Szkoda, że wspomniałaś o grobie Chopina na Pere-Lachaise. Faktycznie, cmentarz niezwykły (szczególnie gdy słychać pokrakiwanie wron ;))
OdpowiedzUsuńPodczas mojej wycieczki do Paryża odbywał się akurat fashion week, miałam okazję zobaczyć, jak fotoreporterzy "rzucają" się zrobić zdjęcia jakiejś znanej blegerce, niestety nie wiem jak się nazywała :|
Ogólnie Paryż jest miejscem niezwykłym, mający jak to trafnie określiłaś, wiele twarzy. Notka super.
Jak już jesteśmy przy śmierci Szopena, to przy okazji ostatniej wizyty w Paryżu, ogladając diamenty na placu Vendome, zauważayłam na jednej z kamienic tabliczkę, że właśnie tam umarł. Obecnie w budynku mieści się butik Chanel.
UsuńRyfko, trafiłam na Twój blog krótki czas temu, ale już tu chyba zostanę, podoba mi się :) po Paryżu wspaniałe się po prostu przechadzac godzinami, pewnie dlatego dopiero kolejny pobyt, po "zaliczeniu" obowiązkowych atrakcji, sprawia że zaczynamy go kochać.Ja miałam to szczęście, że w Paryżu byłam na Erasmusie, i zwiedzając go cały rok (w dodatku dla studentow kierunków powiązanych ze sztuką większość muzeów była darmowa!) kolejki mogłam ominąć. I nie spieszyc się wchodząc na piechotę na wieżę Eiffla ;) Paryż ma mnóstwo miejsc, które niekoniecznie nadają się na pierwszy raz odwiedzenia go, ale robią ogromne, ogromne wrażenie,jak muzeum Moneta, park Buttes Chaumont, park na dworcu Montparnasse, nowoczesna część 13 dzielnicy, muzeum architektury, i dziesiątki innych, oraz najlepsze lumpeksy (a dokładniej sklepy charytatywne, z używanymi rzeczami również do domu, gdzie znalazłam kiedyś wspaniały portret naszkicowany przez jakiegoś utalentowanego artystę, za 1 euro), ale także sklepy z prawdziwymi ubraniami vintage w gejowsko-żydowskiej (to nie żart) supermodnej dzielnicy Marais, książki w Saint Germain. No i rowery miejskie, bardzo wygodne, jeździłas?
OdpowiedzUsuńI nawet akceptuję te "menelską" stronę Paryża, to po prostu jego nieodłączna część. Paryż to tak wiele poza tym, co już widziałaś, że koniecznie musisz tam wrócić! ;)