Tak się ostatnio zastanawiałam, co wpływa na to, że wybieram akurat takie ubrania, a nie inne. Powody mogą być banalne: fajny kolor, śmieszny nadruk, przyjemne skojarzenia (np. z jakimś filmem). Jest jednak jeszcze jeden czynnik, który ma bardzo duży wpływ na to, że coś mi się podoba. A mianowicie świadomość, że nie podoba się innym.
Nie jestem masochistką i jak każdy szanujący się egocentryk lubię komplementy, ale mam też w sobie jakąś dziwną potrzebę robienia na przekór. Wystarczy, że ktoś powie, że coś jest "okropne" albo że "nie rozumie, jak można to nosić", a akcje danej rzeczy w moich oczach gwałtownie rosną. Przez internet przetacza się fala anty-emu? To argument przesądzający o tym, że muszę je mieć. Mama pyta ze zdziwieniem, czy mam zamiar jechać pociągiem w śpiochach? Jadę w śpiochach, chociaż wcale nie miałam takiego zamiaru. Podczas wspólnych zakupów koleżanka na widok wybranych przeze mnie spodni robi minę pt. CHYBA ŻARTUJESZ? To może oznaczać tylko jedno: biorę!
Czyli już wiecie, w jaki sposób portki widoczne poniżej trafiły do mojej szafy. OK, trochę też dlatego, że cały czas ciągnie mnie w stronę ubrań w stylu roboczym. Moje ciągoty są chyba dobrze widoczne, bo kiedy pojawiłam się w pracy w tych spodniach i w dżinsowej koszuli, szef powitał mnie słowami: "Sztywniara, co tam na farmie?" Dzisiaj, z okazji niedzieli, wybrałam wersję bardziej odświętną. Założyłam białą koszulę, podkręciłam włosy i chyba osiągnęłam pożądany efekt, czyli 85% Charlie Chaplin i 15% Marlena Dietrich. Słowem, kolejny udany i wielofunkcyjny zakup!
spodnie na szelkach (zapięcia ze skóry naturalnej) - LTB / TK Maxx (kosztowały 40 zł!)
buty - Russell & Bromley / Plac Nowy