Książkowe wpisy wychodzą mi wyjątkowo długie i zawsze się potem zastanawiam: komu będzie się chciało to czytać? (mnie by się pewnie nie chciało). Tym razem też starałam się streszczać, ale wyszło jak zwykle. Tak więc żeby dodatkowo nie przedłużać, od razu przechodzę do rzeczy. W dzisiejszym odcinku polecam Wam dwie książki: jedną nową i jedną sprzed paru lat, obie absolutnie genialne.
WANNA Z KOLUMNADĄ
Filip Springer
Wydawnictwo Czarne
Tę książkę najpierw przeczytał Dzióbek. I zrobił się po prostu nieznośny. Ciągle o niej gadał, odczytywał mi fragmenty, wrzucał cytaty na Fejsa, wspominał o niej na KAŻDYM spotkaniu ze znajomymi i powtarzał w kółko: "Musisz ją przeczytać. Spodoba ci się". No i miał rację. Książka zrobiła na mnie takie wrażenie, że wracam do niej do dziś, i dlatego też uznałam, że nie może jej w moim książkowym cyklu zabraknąć.
O czym jest Wanna z kolumnadą? O tym, że "ład architektoniczny to jest coś, o czym każdy w Polsce słyszał, ale nikt od dawna tego nie widział", czyli mówiąc prosto z mostu: o tym, dlaczego w Polsce jest brzydko. Chyba każdy umiarkowanie wrażliwy estetycznie (i funkcjonalnie) człowiek od czasu do czasu doświadcza bólu oczu na widok architektonicznych potworków; bloków wybudowanych tak blisko siebie, że wychodząc na balkon, można podać rękę sąsiadowi z naprzeciwka; "luksusowych" hoteli-zameczków, do których wjeżdża się przez "łuk triumfalny", wejścia strzegą gipsowe sfinksy, a w ogrodzie stoi "egipska" piramida; czy pstrokatych (i często nielegalnych) szyldów i banerów (najlepiej w neonowych kolorach i z gołą babą) oblepiających ogrodzenia i kamienice jak kraj długi i szeroki. Ja przed lekturą zdawałam sobie sprawę, że nie jest kolorowo (a właściwie, że jest i to aż za bardzo), ale po przeczytaniu tej książki i poznaniu powodów, DLACZEGO "jest jak jest", brzydota w przestrzeni publicznej boli mnie jeszcze bardziej.
Springer pisze, że mieszkańcy pytani przez niego o to, co sądzą na temat wyglądu swojego miasta czy osiedla, zwykle stwierdzają, że w sumie mogłoby być lepiej, ale tak w ogóle to "ludzie nie mają co do garnka włożyć, a wy się bzdurami zajmujecie". To nie jest sprawa, która zajmuje wysokie miejsce na liście czyichkolwiek priorytetów. Może poza kilkoma aktywistami-zapaleńcami. Takimi jak grupa z Łodzi, która, wobec opieszałości władz, postanowiła na własną rękę walczyć z nielegalnymi plakatami, reklamami i szpecącymi budami z tanim jedzeniem w centrum miasta:
O czym jest Wanna z kolumnadą? O tym, że "ład architektoniczny to jest coś, o czym każdy w Polsce słyszał, ale nikt od dawna tego nie widział", czyli mówiąc prosto z mostu: o tym, dlaczego w Polsce jest brzydko. Chyba każdy umiarkowanie wrażliwy estetycznie (i funkcjonalnie) człowiek od czasu do czasu doświadcza bólu oczu na widok architektonicznych potworków; bloków wybudowanych tak blisko siebie, że wychodząc na balkon, można podać rękę sąsiadowi z naprzeciwka; "luksusowych" hoteli-zameczków, do których wjeżdża się przez "łuk triumfalny", wejścia strzegą gipsowe sfinksy, a w ogrodzie stoi "egipska" piramida; czy pstrokatych (i często nielegalnych) szyldów i banerów (najlepiej w neonowych kolorach i z gołą babą) oblepiających ogrodzenia i kamienice jak kraj długi i szeroki. Ja przed lekturą zdawałam sobie sprawę, że nie jest kolorowo (a właściwie, że jest i to aż za bardzo), ale po przeczytaniu tej książki i poznaniu powodów, DLACZEGO "jest jak jest", brzydota w przestrzeni publicznej boli mnie jeszcze bardziej.
Piotr Zarzycki, architekt z Wrocławia:
- Przychodzi do mnie inwestor i mówi: ma być pastelowe. To ja mu odpowiadam: a niech mi pan pokaże, jaki to kolor ten pastelowy. Gość patrzy na mnie, ja widzę, że nie rozumie, o co proszę. Wścieka się trochę i w końcu wysyła mnie do kogoś, kto tam u nich odpowiada za kolory. Tym kimś jest sekretarka, no bo kto ma się znać na kolorach, jak nie kobieta. Nic nie mam do sekretarek, ciężka praca. Ale niby dlaczego to one mają decydować o tym, jak ja pomaluję ludziom bloki.
Springer pisze, że mieszkańcy pytani przez niego o to, co sądzą na temat wyglądu swojego miasta czy osiedla, zwykle stwierdzają, że w sumie mogłoby być lepiej, ale tak w ogóle to "ludzie nie mają co do garnka włożyć, a wy się bzdurami zajmujecie". To nie jest sprawa, która zajmuje wysokie miejsce na liście czyichkolwiek priorytetów. Może poza kilkoma aktywistami-zapaleńcami. Takimi jak grupa z Łodzi, która, wobec opieszałości władz, postanowiła na własną rękę walczyć z nielegalnymi plakatami, reklamami i szpecącymi budami z tanim jedzeniem w centrum miasta:
W końcu, po kilku pikietach, stawiają pod Urzędem Miasta prowizoryczną budę z kartonów. Chcą z niej rozdawać "olewkę prezydencką" i "leniwe urzędowe".
Patrycja: - Skleciliśmy ten kram ze śmieci, a ludzie zaczęli do nas podchodzić i pytać o ceny. Myśleli, że mamy jakieś jedzenie albo chińskie skarpety. I wtedy pomyślałam - kuźwa, gdzie ja mieszkam? Przecież w normalnym, cywilizowanym mieście jak ktoś stawia budę z kartonów na środku reprezentacyjnego deptaka i próbuje coś sprzedawać, to ludzie protestują. A nas pytali, co tu będzie do kupienia i czy w fajnej cenie.
Tak więc jeśli macie ochotę na świetny reportaż i sporą porcję estetycznego kaca, polecam gorąco. Tylko ostrzegam, to doświadczenie jak z Matrixa: jeśli łykniecie tę pigułkę, już nigdy nie spojrzycie na polski miejski krajobraz tak samo.
A wanna z kolumnadą naprawdę istnieje. Widziałam ją na własne oczy. W mieszkaniu w bloku z lat 70., które wynajmują moi znajomi.
RZECZY, KTÓRYCH NIE WYRZUCIŁEM
Marcin Wicha
Wydawnictwo KarakterPonieważ pierwsza książka Marcina Wichy, Jak przestałem kochać design, podobała mi się wściekle (pisałam o niej tutaj), jego drugą książkę kupiłam, jak tylko trafiła do księgarni. Wrażenia? Całkiem publicznie i bardzo nieelegancko poryczałam się nad nią w pociągu na trasie Kraków - Gdańsk, więc chyba lepiej być nie mogło.
W Rzeczach, których nie wyrzuciłem autor opisuje proces porządkowania księgozbioru po swojej zmarłej matce. Kolejne tytuły są pretekstem do wspomnień o tej niezwykle ciekawej, ale też dość trudnej w kontaktach kobiecie. O zmarłych zwykło się mówić "dobrze albo wcale", jednak Wicha nie stara się lukrować obrazu matki. I chyba właśnie dzięki temu jego książka jest tak fascynująca i taka prawdziwa.
W Rzeczach, których nie wyrzuciłem autor opisuje proces porządkowania księgozbioru po swojej zmarłej matce. Kolejne tytuły są pretekstem do wspomnień o tej niezwykle ciekawej, ale też dość trudnej w kontaktach kobiecie. O zmarłych zwykło się mówić "dobrze albo wcale", jednak Wicha nie stara się lukrować obrazu matki. I chyba właśnie dzięki temu jego książka jest tak fascynująca i taka prawdziwa.
- Że to jestem ja? No, skoro tak mnie widzisz... - Nie była łatwym odbiorą laurek. Nie była łatwym modelem. Właściwie pod żadnym względem nie było z nią łatwo.
Warczała na nauczycielki. Pacyfikowała sprzedawców. Kazała milczeć antysemickim taksówkarzom.
Terroryzowała ludzi, mówiąc im prawdę prosto w oczy. Nie milkła, kiedy innym było wygodnie, żeby milczała. Nie reagowała na nasze "Psst", "Daj już spokój" i "Nie tak głośno".
Pani Joanna kolekcjonowała książki kucharskie, regularnie wracała do Emmy Jane Austen (tak często, że jej egzemplarz stracił okładkę), miała bogaty zbiór literatury psychologicznej (pracowała w poradni pedagogicznej), była koneserką literatury dziecięcej, wybierającą dla swoich wnuczek tylko "piękne i wartościowe pozycje" ("Bogato ilustrowane książki o pingwinach gejach. O niedźwiedziach z osobowością graniczną. O królikach, do których norek wtargnęła wojna. Książeczki o wiewiórkach uchodźcach".). A kiedy syn w dzieciństwie prosił o kolejną pozycję z księgarni, odpowiadała w sposób, który w jej przypadku zdradzał chyba wysoki poziom aprobaty: "Kupię ci każdą książkę, przynajmniej nie jesteś kretynem".
Matka autora zdecydowanie nie jawi się tu jako osoba typu "do rany przyłóż", a wręcz jak o niej czytam, to trochę się jej boję, jednak w opisach tych wszystkich jej zasad, nawyków, dziwactw i kłótni z otoczeniem (zawsze w słusznej sprawie) jest tyle zrozumienia i miłości, że na zmianę uśmiech pcha się człowiekowi na twarz i gardło ściska się ze wzruszenia.
Biblioteki są zapisami naszych czytelniczych porażek. Jak mało jest książek, które naprawdę nam się podobały. Jeszcze mniej takich, które podobają nam się przy kolejnej lekturze. Większość to pamiątki po ludziach, którymi chcieliśmy być. Których udawaliśmy. Których braliśmy za siebie.
Ta pozycja na pewno nie będzie zmarnowanym miejscem na półce.
Jak dla mnie Ryfko to nie musisz się streszczać :) i w rzeczy samej o tym Springerze to chyba już wspominałaś? A ja właściwie to chciałam wnieść petycję o popraweczkę: Austen, nie Austin!
OdpowiedzUsuńTak, wrzucałam kiedyś cytat z "Wanny" na Fejsa, ale stwierdziłam, że ta książka jest dla mnie tak ważna, że należy jej się porządny wpis na blogu :)
UsuńBłąd poprawiłam. Dzięki!
Spirngera uwielbiam, Wichy jest to moja pierwsza książka,porwał mnie opis na tylnej okładce.
OdpowiedzUsuńPrzeczytalam w tamtym roku "Miedzianke" a pozniej wszystkie ksiazki Springera, jego bloga i zagladam na Instragram. Urlop w lipcu byl w Swierzawie, bo musialam te Miedzanke zobaczyc (i przy okazji wszystko w promieniu 30 km). Musialo byc aktywnie skoro moje dzieci ostatniego dnia po wyjsciu z wiezy w Siedlecinie powiedzaly: wilkommen in der Freiheit! Witaj na wolnosci!
OdpowiedzUsuńTej drgiej ksiazki nie znam wiec zaraz sciagam na kindla.kiedys rodziny musiala mi ksiazki posylac poczta a dzisiaj klik, klik i mam!!!
Ja zaczęłam od "Wanny...", potem było "13 pięter" (szokująca i bardzo przygnębiająca, zwłaszcza że czytałam ją świeżo po wzięciu kredytu na mieszkanie), teraz mam na tapecie "Miasto Archipelag", a w kolejce czeka "Księga zachwytów". No i IG i FB oczywiście obowiązkowo (dialogi zasłyszane w pociągach to czyste złoto!).
UsuńI Miedzianka koniecznie, moja druga ulubiona po Wannie..., a orzed 13 pietrami i archipelagiem.
UsuńDoskonale cię rozumiem, też ryczałam nad książkami w pociągu Kraków - Gdańsk. I to nad lekturami. Może i lepiej, że ludzie w takich sytuacjach udają że cię nie widzą zamiast się dopytywać...
OdpowiedzUsuń,,Wannę z kolumnadą" bym przeczytała, ale jednak się boję. I tak widzę o wiele za dużo brzydoty i o wiele za bardzo mnie to rusza. Z mojej brzydkiej wsi krytej eternitem wyjechałam do pobliskiego miasta, które okazało się jeszcze gorsze. W Krakowie odnalazłam cichy przytułek dla mojej zranionej estetyki (zwłaszcza na ul. Świętego Marka) jednak to miasto też ma w sobie dużo, dużo brzydoty. Zwłaszcza w szyldach. Pomagałam w tym roku przy warsztatach młodych projektantów - ostatni dzień był pokazem wykonanych prac, a dokładniej projektu menu/logotypu/szyldu lokalu. Jeny, w życiu nie widziałam tak pięknie urządzonej kebabiarni. Jak potem wyszłam na ulicę - a był to Kazimierz, reprezentacyjna część! - to się prawie popłakałam nad tym całym szajsem który wisi na ulicach. Toż człowiek na drugim roku edytorstwa czy ASP potrafi zaprojektować estetyczne cudeńko, a lokale w reprezentacyjnej części Krakowa wciąż są brzydkie? Jak to się dzieje?
Jeżeli chce się być estetą to chyba można tylko w góry wyjechać. Oczywiście poza sezonem, bo ludzie to kolejny nieestetyczny temat-rzeka. Albo spędzić całe życie na starych uliczkach Krakowa.
Krakowski rynek podany jest w tej książce jako pozytywny przykład i dowód na to, że jednak da się :) Rzeczywiście na Starym Mieście sytuacja przedstawia się całkiem nieźle (nie licząc parasoli RMF-u czy innego Żywca). No ale zabytkowy krakowski rynek to przypadek dość specyficzny. Niestety, nie w każdym polskim mieście da się ustanowić park kulturowy.
UsuńJa czytam wpisy!!! W sumie jesteś jedyną blogerką, którą czytam, a nie tylko oglądam :) Pozdrawiam, Karolina
OdpowiedzUsuńPS. W Krakowie jestem średnio dwa razy do roku i mieszkam wtedy w centrum, bo muszę się trochę estetycznie podładować. W Trójmieście bywa z tym różnie 😑
Dzięki, że czytasz! Takich ludzi tu potrzebujemy! ;)
UsuńDzięki za ten wpis, porządkowałam w życiu kilka księgozbiorów po zmarłych, więc muszę koniecznie i tę Wicha przeczytać.
OdpowiedzUsuńDla mnie wpis nawet za krótki.
Do następnego!
Dzięki wielkie za polecenie, właśnie kliknęłam "wannę..." na woblinku:)
OdpowiedzUsuńWoblink, gdzie moje miliony?! :D
UsuńSami w Woblinku chcielibyśmy mieć miliony w wolnych środkach do rozdania, ale że w złotówkach akurat nie bardzo mamy, to możemy zaproponować takie miliony (do wyboru :) ):
Usuńhttp://woblink.com/e-book,-harper-collins-polska-milosc-warta-miliony-diana-palmer,19031
http://woblink.com/e-book,-czarne-indie-miliony-zbuntowanych-v-s-naipaul,10572
http://woblink.com/e-book,-harlequin-miliony-za-milosc-annie-west,29163
http://woblink.com/e-book,-ktoczyta-pl-szatan-i-judasz-tom-10-szatan-i-judasz-ocalone-miliony-karol-may,29458
http://woblink.com/e-book,-proszynski-i-s-ka-zlowroga-charyzma-adolfa-hitlera-miliony-prowadzone-ku-przepasci-laurence-rees,10341
Daj znać, które Cię interesują, dodamy na półkę na koszt firmy :)
kolyszko@woblink.com
Hahaha, real-time marketing na piątkę! :)
UsuńW ogóle nie odczułam, żeby to miał być długi post. "Minął" mi całkiem przyjemnie. Po pierwszą książkę chyba boję się sięgnąć, bo niby artystyczna dusza ze mnie, ale raczej nie estetka, skoro nie rani mi oczu widok Warszawy... uważam, że panuje w niej totalny architektoniczny chaos i niezbyt mi się to podoba, ale nie aż tak, żebym nie mogła na to patrzeć :)
OdpowiedzUsuńDrugą książką mnie zainteresowałaś, choć chyba czuję się... trochę za młoda (?) na taką literaturę. Ale jeśli mignie mi gdzieś w jakiejś księgarni, to na pewno sięgnę :)
Ja za każdym razem, jak przyjeżdżam do Warszawy i na dzień dobry widzę Złote Tarasy i resztę tego budowlanego bałaganu, to aż mną telepie :/
UsuńMam nadzieję, że z architektury Warszawy kojarzysz coś więcej niż Złote Tarasy. Gdyby jednak nie, to polecam serię przewodników po modernistycznej architekturze Stolicy. Fundacja Bęc Zmiana opracowała na razie Saską Kępę, Żoliborz, Ochotę, Mokotów i Powiśle. Generalnie varsaviana (i nie tylko!) tej fundacji są warte poznania. Co do Springera (za którym, w przeciwieństwie do reszty komentujących, aż tak nie szaleję) to poświęcił on sporo miejsca Przyczółkowi Grochowskiemu w swej biografii małżeństwa Hansenów, pt. Zaczyn.
UsuńUwielbiam Twoje recenzje :)
OdpowiedzUsuńW marcu miałam okazje wziąć udział w spotkaniu ze Springerem, wtedy totalnie mnie zafascynował swoją twórczością i postanowiłam koniecznie się zabrać za jego książki. Miałam zacząć od słynnego "Miasto archipelag", ale teraz mam ochotę sięgnąć w pierwszej kolejności po "Wannę z kolumnadą".
OdpowiedzUsuń"Rzeczy, których nie wyrzuciłem" zapowiadają się na piękną opowieść, koniecznie dopiszę do swojej listy.
O, zazdroszczę Ci tego Springer live! Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się wbić na takie spotkanie w Krakowie.
UsuńNad książką Wichy płakałam w tramwaju gdzieś między Halą Targową a Placem Centralnym. Całe szczęście miałam ciemne okulary.
OdpowiedzUsuń1. Trochę się kocham w Springerze...
OdpowiedzUsuń2. Wichy nr 2 jeszcze nie czytałam, ale oczy już wilgotne po Twojej krótkiej recenzji. ( Jestem córką, która kocha swoją niełatwą matkę miłością toksyczną i młodą matką, która na wszelki wypadek pisze dla swojego syna dziennik, żeby miał potem co czytać i wpominać:))
3. Do pewnego czasu też widziałam, jakie wszystko jest nieestetyczne. Ciągle dostaję ciśnienia, kiedy widzę paskudne banery, szyldy z najohydniejszą czcionką i kolorystyką na świecie, plastikowe okna w kamienicach, tandetne witryny sklepowe, przeróbki najgorszego sortu, itp., itd.
Kiedyś jednak przeczytałam takie zdanie w którejś z książek Musierowicz, że wszędzie gdzieś coś gnije i dla równowagi psychicznej warto zauważyć, że obok coś pachnie i kwitnie. Trochę taka sytuacja ze szklanką do połowy pełną. I teraz chodzę sobie po Krakowie, bo ja Krakowianka jestem i widzę tylko piękne rzeczy. A to willę Weissa, a to fantastyczną myśl przewodnią architektów Nowej Huty (oś. Wandy - hit! ), a to przestrzenne Błonia. I do szaleństwa kocham moją dzielnicę, Krowodrza, a zwłaszcza jej niewielką część, zwaną onegdaj Małym Berlinem. Ulice: Szymanowskiego, Chopina, Karłowicza, Park Krakowski. Samo dobro widzę. Fantastyczne detale architektoniczne. Ludzi z polotem, którzy niestety już nie żyją. Historie, zapisane w murach budynków. Polecam ten system. Zwłaszcza wrażliwym neurastenikom. Takim, jak ja:)
Dobrze powiedziane :) Ja też oczywiście nie łażę tylko i nie narzekam, jak jest paskudnie, bo bym się chyba wpędziła w jakąś chorobę. Jest jak jest, a żyć jakoś trzeba ;)
UsuńWichę świetnie się czyta, do Springera jeszcze nie dotarłam (ciut mi wstyd), ale za to na swoje usprawiedliwienie i z chęci zapychania Twojego regału chciałabym zaproponować Ci przeczytanie książek, które mogą Ci się spodobać: Patti Smith "Poniedziałkowe dzieci" i "Pociąg linii M", Umberto Eco "Jak podróżować z łososiem" oraz prześwietny reportaż Katarzyny Boni "Ganbare! Warsztaty umierania". Jeśli miałabym wybrać jedną z nich to zdecydowanie Boni.
OdpowiedzUsuń"Warsztaty umierania" mam na liście. Ale jestem najwolniejszym czytaczem świata i nie wiem, kiedy ją obrobię, bo na swoją kolej czeka u mnie cały wagon książek :(
UsuńU Wichty podobała mi się rozmowa o zagładzie, ale jak dla mnie to książka na raz. Po Springerze polecam zajrzeć do "Hawaikum".
OdpowiedzUsuń"Hawaikum" czytałam i nawet o nim pisałam na blogu :) O, tutaj.
UsuńZ książek Springera najbardziej lubię i polecam "Zaczyn. O Zofii i Oskarze Hansenach". Mam ją na dodatek z bardzo chwytającą za serce dedykacją. Hansenowie to napradę nadzwyczajni ludzie, a Springer pięknie ich opisał, nie odzierając z tajemnicy. I nie jest to lektura, po której ma się ochotę wyć z bezsilności, jak po "Wannie" albo "13 piętrach", których czytanie autentycznie boli. Jest po prostu piękna. m.
OdpowiedzUsuńPolecam książkę "Mama tandoori" (Ernest van der Kwast) oryginał w języku niderlandzkim ale przetłumaczona na angielski. Wspomnienia o matce pochodzenia indyjskiego dużo śmiechu, ale takiego przez łzy.
OdpowiedzUsuńJak dla mnie to wszystkie książki Springera są warte przeczytania. Mój numer 1 to 'Miedzianka', zaraz po niej 'Źle urodzone'. Mega wciągają :)
OdpowiedzUsuń