"Pisać o muzyce, to jak tańczyć o architekturze" - coś w tym chyba jest, bo od paru dni próbuję opisać to, co przeżyłam w środę, i za cholerę nie wiem, jak się do tego zabrać. Ale coś napisać muszę, bo tego dnia - trudno, popadnę w wiochopatos - spełniło się jedno z moich marzeń. 19 czerwca w Gdańsku byłam na pierwszym w Polsce koncercie Bon Jovi!
Miewałam w życiu różne muzyczne fazy, ale nigdy żadna nie utrzymała się tyle, co faza na Jona i spółkę. Słucham ich od podstawówki (kiedyś już zresztą o tym pisałam), i mniej więcej od tego czasu marzyłam o tym, żeby zagrali u nas. Już prawie straciłam nadzieję. Mimo że panowie zapewniają, że stają się not old, just older, wszystko wskazywało na to, że prędzej trafią na tamten świat niż do Polski.
Miewałam w życiu różne muzyczne fazy, ale nigdy żadna nie utrzymała się tyle, co faza na Jona i spółkę. Słucham ich od podstawówki (kiedyś już zresztą o tym pisałam), i mniej więcej od tego czasu marzyłam o tym, żeby zagrali u nas. Już prawie straciłam nadzieję. Mimo że panowie zapewniają, że stają się not old, just older, wszystko wskazywało na to, że prędzej trafią na tamten świat niż do Polski.
Kiedy w listopadzie dowiedziałam się o planowanym koncercie w Gdańsku, nie mogłam w to uwierzyć. Cieszyłam się jak głupia i jednocześnie cały czas drżałam, że sprawa może ostatecznie nie dojść do skutku, no bo niby skąd znajdzie się u nas 30 000 fanów Bon Jovi do wypełnienia stadionu, kiedy ja osobiście nie znam ani jednego?
W środę stałam w tłumie ludzi przed sceną, patrzyłam na telebim z informacją, że "koncert rozpocznie się za 15 minut" i nadal nie wierzyłam. Dopiero kiedy zobaczyłam całą bandę na scenie (no dobra, prawie całą, bo brakowało Richiego), dotarło do mnie, że to się dzieje naprawdę. I momentalnie zrozumiałam te wszystkie rozhisteryzowane fanki, które przewijają się w relacjach z różnych koncertów, i na widok których uśmiechałam się zawsze z politowaniem. Nie, ja nie zaczęłam piszczeć (nazwa bloga zobowiązuje), ale musiałam wyglądać co najmniej tak, jakbym właśnie się dowiedziała, że zostałam Miss: totalne osłupienie, bezdech, wytrzeszcz oczu, dłoń na ustach i naprawdę niewiele brakowało, a zaczęłabym coś mamrotać o pokoju na świecie. "Tylko się nie posikaj" - powiedział chłopak do dziewczyny, która przebierała nogami obok mnie, a ja pomyślałam, jak to dobrze, że jednak przyjechałam na koncert sama.
To było po prostu niesamowite, po tylu latach w końcu usłyszeć wszystkie moje ukochane piosenki na żywo i zobaczyć Jona szarżującego po scenie, Tico spuszczającego łomot bębnom i Davida zawieszonego pomiędzy dwoma keyboardami w takim napięciu. Tej energii nie da się opisać. Sama scena w kształcie maski cadillaca robiła piorunujące wrażenie, a kiedy doszły światła i wizualizacje na telebimach (np. zmieniający się krajobraz w "przedniej szybie", dzięki któremu wydawało się, że samochód sunie po autostradzie), przed wrzuceniem stanika na scenę powstrzymało mnie tylko to, że pewnie i tak by nie doleciał.
Tego, że zespół pozamiata, to się mniej więcej spodziewałam, ale tak entuzjastyczna i wygłodniała publiczność nawet mi się nie śniła. Pełny stadion szalejących ludzi, wyśpiewujących z pamięci całe teksty piosenek rozbroił mnie totalnie (skąd oni się wszyscy wzięli?). Jon z ekipą chyba też byli zaskoczeni takim przyjęciem. Chwilami wyglądali, jakby wprost nie mogli uwierzyć w to, co widzą. Wielkie brawa i pokłony należą się polskiemu fanklubowi Bon Jovi, który zadbał o niezapomnianą oprawę koncertu. Zaskoczenie zespołu na widok ogromnej flagi na trybunach z cytatem z (mojej ulubionej zresztą) piosenki Sante Fe: GOOD THINGS COME TO THOSE WHO WAIT - bezcenne. A kiedy Jon wyszedł na bis w biało-czerwonej koszulce (którą dostał w prezencie od fanklubu) i przeprosił za to, że kazali na siebie czekać aż 30 lat, naprawdę się wzruszyłam. I powiem Wam, że choć z natury jestem całkowicie a(nty)małżeńska, to gdyby Dzióbek wpadł na pomysł, jak chłopak stojący pod sceną, żeby oświadczyć się przy Never Say Goodbye, zgodziłabym się bez mrugnięcia okiem. Zresztą nie musiałby to być nawet Dzióbek. Byłam tak podjarana, że równie dobrze mógłby to być jakiś pierwszy z brzegu, zupełnie przypadkowy koleś. Rock'n'roll, baby!
W środę stałam w tłumie ludzi przed sceną, patrzyłam na telebim z informacją, że "koncert rozpocznie się za 15 minut" i nadal nie wierzyłam. Dopiero kiedy zobaczyłam całą bandę na scenie (no dobra, prawie całą, bo brakowało Richiego), dotarło do mnie, że to się dzieje naprawdę. I momentalnie zrozumiałam te wszystkie rozhisteryzowane fanki, które przewijają się w relacjach z różnych koncertów, i na widok których uśmiechałam się zawsze z politowaniem. Nie, ja nie zaczęłam piszczeć (nazwa bloga zobowiązuje), ale musiałam wyglądać co najmniej tak, jakbym właśnie się dowiedziała, że zostałam Miss: totalne osłupienie, bezdech, wytrzeszcz oczu, dłoń na ustach i naprawdę niewiele brakowało, a zaczęłabym coś mamrotać o pokoju na świecie. "Tylko się nie posikaj" - powiedział chłopak do dziewczyny, która przebierała nogami obok mnie, a ja pomyślałam, jak to dobrze, że jednak przyjechałam na koncert sama.
To było po prostu niesamowite, po tylu latach w końcu usłyszeć wszystkie moje ukochane piosenki na żywo i zobaczyć Jona szarżującego po scenie, Tico spuszczającego łomot bębnom i Davida zawieszonego pomiędzy dwoma keyboardami w takim napięciu. Tej energii nie da się opisać. Sama scena w kształcie maski cadillaca robiła piorunujące wrażenie, a kiedy doszły światła i wizualizacje na telebimach (np. zmieniający się krajobraz w "przedniej szybie", dzięki któremu wydawało się, że samochód sunie po autostradzie), przed wrzuceniem stanika na scenę powstrzymało mnie tylko to, że pewnie i tak by nie doleciał.
Tego, że zespół pozamiata, to się mniej więcej spodziewałam, ale tak entuzjastyczna i wygłodniała publiczność nawet mi się nie śniła. Pełny stadion szalejących ludzi, wyśpiewujących z pamięci całe teksty piosenek rozbroił mnie totalnie (skąd oni się wszyscy wzięli?). Jon z ekipą chyba też byli zaskoczeni takim przyjęciem. Chwilami wyglądali, jakby wprost nie mogli uwierzyć w to, co widzą. Wielkie brawa i pokłony należą się polskiemu fanklubowi Bon Jovi, który zadbał o niezapomnianą oprawę koncertu. Zaskoczenie zespołu na widok ogromnej flagi na trybunach z cytatem z (mojej ulubionej zresztą) piosenki Sante Fe: GOOD THINGS COME TO THOSE WHO WAIT - bezcenne. A kiedy Jon wyszedł na bis w biało-czerwonej koszulce (którą dostał w prezencie od fanklubu) i przeprosił za to, że kazali na siebie czekać aż 30 lat, naprawdę się wzruszyłam. I powiem Wam, że choć z natury jestem całkowicie a(nty)małżeńska, to gdyby Dzióbek wpadł na pomysł, jak chłopak stojący pod sceną, żeby oświadczyć się przy Never Say Goodbye, zgodziłabym się bez mrugnięcia okiem. Zresztą nie musiałby to być nawet Dzióbek. Byłam tak podjarana, że równie dobrze mógłby to być jakiś pierwszy z brzegu, zupełnie przypadkowy koleś. Rock'n'roll, baby!
Od przyjazdu z Gdańska cały czas jestem na pokoncertowym haju. Czytam relacje fanów, oglądam zdjęcia i filmiki, a przedwczoraj w tramwaju miałam ochotę zamordować dziewczynę, która siedziała za mną i gadała przez telefon tak głośno, że zagłuszała mi Bon Jovi mjuzik na słuchawkach. Już nie mogę się doczekać następnego razu, bo po po tym, co się działo na stadionie, jestem pewna, że następny raz będzie. Mam tylko nadzieję, że już w pełnym składzie.
4.08.3013
Ekipa z fanklubu się postarała i z nagrań fanów zmontowała film z koncertu. Możecie go obejrzeć tutaj.
4.08.3013
Ekipa z fanklubu się postarała i z nagrań fanów zmontowała film z koncertu. Możecie go obejrzeć tutaj.
Foty moje (z telefonu) + zdjęcie Jona w koszulce Polski by David Bergman (więcej zdjęć z koncertu tutaj).
"I'm sorry that it took us 30 years to finally come and perform in Poland.
I don't know what the hell took me so long".
http://ania1410.wordpress.com/2013/06/19/bon-jovi-w-gdansku/ - tu kilka fotek z fosy. bardzo żałuję, że management pozwolił na fotografowanie tylko na dwóch kawałkach.
OdpowiedzUsuńAnia, trafiłam na Twojego bloga zaraz po koncercie :) Zdjęcia niesamowite, zwłaszcza to :)
UsuńStałam na samym środku, ze 3 metry od wybiegu i jeśli jesteś drobną blondynką z burzą włosów, to chyba Cię nawet widziałam w akcji :)
taak! też uwielbiam to zdjęcie! po prostu dobiegłam tam i zrobiłam serię zdjęć - a na sam koniec wynagrodził mi ten pęd tym uśmiechem. no i tak, mam burzę włosów, chociaż znowu taka drobna to nie jestem ;)
Usuńa tak w ogóle to daj znać jak następnym razem będziesz w 3mieście, to może zrobimy jakieś foty w nadmorskim otoczeniu. pozdrówki
UsuńTeż byłam tam! Jestem pod takim samym wrażenie jak ty oraz na haju :D Teraz wpadam w depresję po koncertową czyt.chcę jak najszybciej jeszcze raz takie coś przeżyć :) Marta.
OdpowiedzUsuńTo samo odczuwam za każdym razem na koncercie Stinga, a bylo ich juz kilka. Przy "Shape of my heart" za każdym razem ryczę jak bóbr. Atmosfera koncertu jest jedyna w swoim rodzaju, słuchanie w samotności nigdy nie wywołuje takich emocji
OdpowiedzUsuńChoć tego zespołu nigdy nie słuchałam to całkowicie Cię rozumiem :) Obcowanie z muzyką na żywo to niezapomniane wydarzenie :)
OdpowiedzUsuńŁezka pociekła. Bardzo mnie wzrusza, kiedy czytam, że ludzie spełniają swoje marzenia - a zwłaszcza jeśli wielka grupa ludzi w jednej chwili przeżywa to samo.
OdpowiedzUsuńGdańsk w tym roku spełnia marzenia! Będę w sierpniu oglądać Cirque du Soleil z trzeciego rzędu i już nie mogę się doczekać.
Ciekawe co na to Dziubek:)
OdpowiedzUsuńS.
Stracił swoją jedyną szansę ;)
UsuńDawno, jeszcze w czasach podstawówki, "Always" Bon Jovi stało się moją ulubioną piosenką i jest nią do dzisiaj. Niesamowitym przeżyciem byłoby usłyszeć ją na żywo.
OdpowiedzUsuńAlways zagrali na samiutki koniec, jako ostatni bis. Po Jonie widać było, że jest już wyczerpany (koncert trwał 2,5 godziny!) i że kosztuje go to sporo wysiłku, ale mimo to dał z siebie wszystko. Coś niesamowitego. Dopiero w domu, oglądając nagrania na YT, wyłapałam, że parę razy nie trafił w dźwięki, ale na stadionie w ogóle tego nie słyszałam. Magia koncertu chyba :)
Usuń"Pełny stadion szalejących ludzi, wyśpiewujących z pamięci całe teksty rozbroił mnie totalnie (skąd oni się wszyscy wzięli?)" - miałam dokładnie to samo przemyślenie :)) Tyle ludzi w koszulkach Bon Jovi - i to takich różnych, ze starych tras koncertowych i z nowszych...
OdpowiedzUsuńA czytając Twoją relację czułam się, jakbym czytała coś, co sama napisałam :)) W Bon Jovi zakochałam się właśnie przez Santa Fe, tym bardziej wzruszyła mnie ta flaga... Ahhh, że też takie rzeczy nie zdarzają się częściej!
nie jestem fanką Bon Jovi, ale jestem "fanką" wiec wiem co czujesz..w sumie aż się popłakałam czytając Twoją relację. Bycie fanem to coś wspaniałego, niektórzy mają z tego bekę i nic a nic nie rozumieją ale zjednoczenie z innymi, zrozumienie bez słów.. no i ONI! na scenie..tego się nie da opisac slowami. ciesze się, że miałaś okazję to przeżyć
OdpowiedzUsuńPiszesz, że nie wiedziałaś jak się zabrać za ten wpis, a napisałaś tak, jakbyś pisanie wyssała z mlekiem matki. Bardzo przyjemnie się czytało, a nawet widziało oczyma wyobraźni :)
OdpowiedzUsuńTeż tam byłam i choć stałam na płycie i mało co widziałam ze swojego poziomu marnych 160cm, to przeżycie niesamowite. Myślałam, że Slash jest spełnieniem moich marzeń, ale muszę przyznać, że ten koncert przebił wszystkie, na których byłam. Cudowna relacja między artystą a publicznością. A jak na sam koniec zagrali "Always", to się po prostu poryczałam wtulona w ramiona narzeczonego. Naprawdę warto było tam być, choćby dla samej atmosfery, nawet jak się nie jest wielkim fanem.
OdpowiedzUsuńZazdroszczę! Gdyby nie odległość, gdyby nie finanse, gdyby nie to, że sama i Mężczyzna by się martwił o mnie o nocleg i o całą resztę, gdyby nie z 10 innych rzeczy nie do przeskoczenia, to bym nie musiała zazdrościć :) Poczekam. Oby jeszcze kiedyś się zjawili. No i Bruce Springsteen.. ahh.. marzenie numer 1 ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, buziaki,
Nat.
Ceny biletów zaczynały się od 99 zł, więc nie było tak źle ;)
UsuńCo do transportu i noclegu, to też nie bardzo wiedziałam, jak to ogarnąć, żeby się nie umordować i nie spłukać. Sprawdzałam różne opcje, aż w końcu, chyba na forum BJ, znalazłam informację o SmokTicket.pl - serwisie, który organizuje wyjazdy na koncerty. Genialna sprawa. Autokar dowiózł nas z Krakowa pod sam stadion, czekał na nas przez cały koncert (nie musiałam się martwić, czy zdążę na pociąg, jeśli koncert się przeciągnie), a potem po koncercie prosto do domu. Szybko, bezpiecznie, bezproblemowo - polecam :)
Pozostałyby jeszcze inne sprawy nie do przeskoczenia ;) Cieszę się, że Tobie się udało :) Ja może kiedyś pospełniam te swoje marzenia :)
Usuńja zaczęłam słuchać bon jovi przez ciebie (!). potem w którejś edycji ycd (zamierzchłe czasy, kiedy jeszcze oglądałam telewizję! co ten internet robi z ludźmi, odciąga od telewizora, od przeżyć kulturowo-kulturalnych, co to za czasy) marcin i justyna (jejku jej, pamiętam jeszcze ich imiona!) tańczyli do "always", ona w sukni ślubnej, on w czerwonym wdzianku. oczywiście przepadłam. przez pewien czas słuchałam cały czas wszystkich piosenek, które udało mi się ściągnąć. sam proces ściągania był niemałym wyzwaniem. teraz mam dziewiętnaście lat, a wspominam tamte czasy choćby minęło kolejnych 19 :)
OdpowiedzUsuńdo tego stopnia, że przestało mnie wkurzać wszechobecne w radiu "it's my life". teraz to mój jam ;-)
agacie
Nawet nie wiesz, jaką mi radochę sprawiłaś tym komentarzem! Uśmiecham się tak szeroko, że boję się, że druty mi zaraz wyskoczą :)
UsuńDroga Ryfko
OdpowiedzUsuńNigdy nie komentuje, ale zawsze podczytuje Twoj blog, bo bardzo lubie ten rodzaj poczucia humoru i dystans. Naprawde super, tak trzymac.
Malo co mnie smieszy, zycie przygniata, stresy atakuja, "coraz rzadziej mi sie zdarzy bym usmiechnal sie na twarzy" jak pisze znany poeta, ale wlasnie twoj blog zawsze mnie rozsmieszy, mimo wszystko. Dzieki.
Tez lubie Jona Bon Jovi. Jest super. I Santa Fe...
Dzięki wielkie, bardzo mi miło! I odzywaj się częściej, bo z kolei mnie komentarze takie jak Twój bardzo poprawiają humor ;)
UsuńStrasznie, zazdroszczę, od dzieciństwa kocham Jona!!!
OdpowiedzUsuńBon Jovi Bon Jovim, ale to przez ten koncert tramwaje nie jeździły i po 22.00 zmuszona byłam zacząć godzinny marsz do domu (gdyby jeździły to byłabym tam w 15 minut!)...
OdpowiedzUsuńNiemniej jednak, skoro Pierwsza Polska Szafiarka tam była, to zmienia postać rzeczy:)
Pozdrawiam Cię Ryfko serdecznie,
Olimpia
Na komunikację, informację i ruch wokół stadionu wszyscy narzekali, więc pod tym względem chyba faktycznie coś nie wypaliło.
UsuńPo prostu tramwaje jadące w kierunku centrum rozpuściły się w powietrzu a na stronie ztm nie było o tym ani słowa! Ale nieważne, było minęło. Wieczór był ciepły, a po takim spacerze lepiej się spało...:)
UsuńJa na tego bloga trafiam prosto z forum BJ i przyznaję - fantastyczna, oj wiesz Ty jak pisać fajne sprawozdania, oj wiesz :) Naśmiałam się, nawspominałam i tak powinna działać relacja z pierwszej ręki, żadnego nadęcia, sam luz i uwielbienie dla kapeli, świetne.
OdpowiedzUsuńDzięki! :) Trochę się wahałam, czy wrzucać link na forum (no bo blog o ciuchach i w ogóle ;), ale w końcu postanowiłam się ujawnić :D
UsuńPozdrawiam kolejną fankę BJ:) miło wiedzieć, że jest nas aż tylu:) Trafiłam na Twój blog z forum BJ i wiem, że będę tu zaglądać regularnie:) Pozdrowienia dla Ciebie:)
OdpowiedzUsuńJovka
Bardzo dziękuję i odpozdrawiam :)
UsuńTrafiłam do Ciebie dopiero dziś, ale mimo że zaaaazdroszczę bycia na TYM koncercie, tych wrażeń i emocji, to pewnie będę u Ciebie częstym gościem. A poza tym liczę, że za kolejne 30 lat Jon jeszcze będzie w formie, znów zawita do Polski i na drugi koncert zespołu uda mi się zorganizować nawet mimo przeszkód, które tym razem stanęły na drodze. O! :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie trafiłam na Twój wpis o koncercie Bon Jovi w Gdańsku, po czym niedawno ostudzone emocje znów powróciły, tak więc w odwecie zostawiam Ci moją "skromną" notatkę, pomęczmy się razem ;) http://rewolucjamyslowa.blogspot.com/2013/07/koncert-bon-jovi-w-gdansku.html
OdpowiedzUsuńMoja mama uwielbia Bon Jovi, słucha ich od 25 lat i zaraziła mnie swoją pasją :) Najlepsze jest to, że kiedy zaczęła ich słuchać, miała tyle lat co ja :D Tak więc w domu regularnie słychać głos Jona, nawet kiedy dzwoni komórka :D A koncert to nasze wielkie marzenie! Może jeszcze odwiedzą Polskę?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Julianna Szafianna