19 sierpnia 2016

#MyFirst7Jobs, czyli Sztywniara pracująca

Ostatnio po blogach i Fejsbukach śmiga tag #MyFirst7Jobs, w którym ludzie wyliczają swoje pierwsze płatne zajęcia. Nie brałam udziału w żadnej łańcuszkowej akcji od 2008 roku, ale czytanie o tym, czym w zamierzchłych czasach zajmowały się mniej lub bardziej znane mi osoby, tak mnie wciągnęło, że i ja sobie nie odpuszczę. Tak więc jeśli ciekawi Was, jak wyglądała moja "ścieżka kariery" (haha), zanim zostałam tłumaczo-copywritero-blogerką, oto moje zestawienie:

#myfirst7jobs


1. SPRZEDAWANIE GRUSZEK NA TARGU

Miałam może 8 czy 10 lat, kiedy razem z kuzynką (młodszą ode mnie o 2 lata) wymyśliłyśmy, że będziemy sprzedawać na rynku gruszki przywiezione z sadu babci. Rodzice zawieźli nas na targ, pomogli rozstawić minikramik (złożony z turystycznego stoliczka, dwóch krzesełek wędkarskich i wagi kuchennej), po czym po prostu nas tam zostawili. Dzisiaj nie do pomyślenia (hasztag #złamatka #zływujek), ale to były inne (trochę patologiczne) czasy. My byłyśmy zachwycone, bo to było jak zabawa w sklep, tylko że na prawdziwe pieniądze. Handlowałyśmy przez kilka dni, a na koniec za nasz utarg kupiłyśmy sobie w Pewexie upragnione lalki Barbie (takie ze zginanymi kolanami!).


2. KOREPETYCJE Z ANGIELSKIEGO

Na studiach (studiowałam anglistykę) przez jakiś czas udzielałam korepetycji. Od zawsze wiedziałam, że nie chcę być nauczycielką, a praktyki w szkołach tylko mnie w tym utwierdziły, ale jak się jest studentem, to 20 zł za godzinę piechotą nie chodzi.


3. TŁUMACZKA NA TARGACH

Razem z grupą koleżanek z roku pracowałam też dorywczo jako tłumaczka na międzynarodowych targach w Poznaniu, Gdańsku i Kielcach. Płacili 10 zł za godzinę, czyli za trzydniowe targi zgarniałam 240 zł, co wtedy było dla mnie kupą kasy. Niestety, zawsze były to targi branż typu czarna magia: mechaniczne, narzędziowe, militarne itp. Z tej pracy wyniosłam ważną lekcję, której trzymam się do dziś: że NIGDY nie należy podejmować się tłumaczeń z dziedzin, o których nie ma się zielonego pojęcia.


4. POMOC KUCHENNA I SPRZĄTACZKA NA OBOZIE DLA DZIECI

W 2004 roku po raz pierwszy wyjechałam do wakacyjnej pracy do Stanów. Jako człowiek, który za dziećmi, delikatnie mówiąc, nie przepada, uznałam, że doskonałym pomysłem będzie zatrudnienie się na 2 miesiące na obozie dla 350 dziewczynek w wieku 5-15 lat. Pomysł okazał się lepszy, niż można się było spodziewać (dorobiłam się nawet "córki"). Pracowałam na stołówce, sprzątałam, malowałam domki i całkiem tę pracę lubiłam. Mało stresu, proste, ale pożyteczne czynności, a do tego fajna miejscówka (dookoła lasy, a na terenie obozu korty tenisowe, baseny i stadnina koni).


5. OBSŁUGA ATRAKCJI W PARKU WODNYM

W USA pracowałam również w największym parku wodnym w stanie Nowy Jork: Enchanted Forest Water Safari. Sprawdzałam bilety, pouczałam dzieci na pontonach, żeby nie psikały mnie wodą, robiłam pizze na stoisku Pizza Hut. Ale głównie czytałam książki, bo było trochę nudno.


6. MCDONALD'S

Kolejną moją hamerykańską robotą była praca w McDonald'sie. Mieliśmy super ekipę złożoną w większości z lekko szurniętych Polaków. Taki trochę Legion Samobójców branży gastronomicznej. Co ciekawe, przez cały okres, kiedy tam pracowałam (w sumie przez trzy sezony wakacyjne), nie zjadłam ani jednego hamburgera. Za to frytki, stripsy i lody z Oreo pochłaniałam w ilościach naruszających wszelkie firmowe standardy.


7. EKSPEDIENTKA W SKLEPIE Z PAMIĄTKAMI 

W McDonald'sie pracowałam od 17.30 do zamknięcia (czyli mniej więcej do północy), natomiast od 9.00 do 17.00 stałam za ladą sklepu o dźwięcznie brzmiącej nazwie Rainbow Zen. 15 godzin dziennie w pracy - teraz naprawdę nie wiem, jakim cudem to wytrzymałam. Jeśli chodzi o sam sklep, to był to przybytek typu mydło i powidło. W ofercie mieliśmy wszystko, od świeczek i kadzidełek, przez rastafariańskie czapki, koszulki typu tie-dye, popielniczki w kształcie czaszek, aż po... miecze i sztylety (w sumie nie wiem, czy to było do końca legalne). Najbardziej lubiłam w tej robocie to, że mogłam sobie do woli układać towar. Możliwe, że właśnie tam mój organizatorsko-porządnicki bzik nabrał rozpędu.


Taka to ze mnie kobieta pracująca! Aż się łezka w oku kręci. A Wy pamiętacie swoje pierwsze zajęcia?


29 komentarzy:

  1. Uwielbiam czytać wpisy z tej serii! I jak napisałaś o amerykańskim obozie dla dzieci, to od razy skojarzył mi się film "Nie wierzcie bliźniaczkom", a dwóch dziewczynkach rozdzielonych po rozwodzie rodziców, które dowiadują się o swoim istnieniu właśnie na takim obozie. Pozdrowienia z Warszawy!

    OdpowiedzUsuń
  2. Z checia przeczytalabym wiecej o realiach pracy w Ameryce i samych procedurach - zalatwianie zezwolen, co wsrto wiedziec lecac tam w celu zarobkowym, jak znalezc miejsce do mieszkania i sama prace...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś nawet się nad tym zastanawiałam, ale ostatni raz byłam w Stanach 10 lat temu i nie mam pojęcia, jak to wygląda aktualnie, więc wątpię, żeby taki post był przydatny osobom wyjeżdżającym teraz.

      Ja za pierwszym razem pojechałam do USA w ramach programu work & travel - Camp America. Trochę to było kosztowne, ale oni wszystko załatwiali (pracę, zakwaterowanie, bilet lotniczy, pomagali w uzyskaniu wizy), więc takiej sierotce jak ja było to naprawdę na rękę. Jedynym warunkiem był status studenta (niezbędny do uzyskania wizy J-1). No i przynajmniej podstawowy angielski, of course :)

      W kolejnych latach jeździliśmy już na zaproszenie pracodawców, którzy sami mieli coś w rodzaju agencji zatrudniającej ludzi na campie (oni też pomagali w uzyskaniu wizy). Było to korzystniejsze, bo ani my, ani oni nie musieli płacić pośrednikom, plus nasze wynagrodzenie było wyższe. Tutaj już sami musieliśmy załatwić przelot i dojazd, ale dzięki doświadczeniom z pierwszego wyjazdu byliśmy już znacznie bardziej ogarnięci, więc poszło gładko :)

      Usuń
  3. O rety, aż mi się łezka zakręciła, jak wspomniałam swoją młodość i te różne pożyteczne, pozytywistyczne zajęcia. Jak: prasowanie, tynkowanie kominów, przekopywanie grządek, szydełkowanie prac magisterskich dla artystek z ASP, no i korepetycje oczywiście też - tylko z matmy. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nawet nie porafię wymienić pierwszej siódemki tyle tego było za młodu! Od plantacji truskawek, targów, barów, restauracji, sklepów po nawet jakieś marne modelingi za psie pieniądze. Zdecydowanie moim ulubionym wspomnieniem jest sprzedawanie kurzych pasz. Ach ileż się to człowiek nauczył o wzroście broilerów. Zdecydowanie najdziwniejsza praca w moim dorobku. Dziś sobie doktorze na kalifornijskiej uczelni i w sumie bardzo mi to odpowiada. Doktorzę co prawda nie medycznie, ale naukowo, za to pismo mam wyjątkowo receptowe!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. czyli jak kura pazurem ;) coś zostało po tych broilerach

      Usuń
    2. Dokladnie!! :D

      Usuń
  5. Zaczelam przypominac sobie o swoich pierwszych pracach i oto co mi wyszlo:
    1. Sklep z kolezanka z zabawkami, ktore koniec koncow musialy odkupowac nasze mamy zeby spowrotem znalazly sie w domu
    2. Sprzedaz jablek centralnie pod jablonia
    3. Zbior truskawek
    4. Zbior malin
    5. Zbior wisni
    6. Dwudniowy epizod jako kelnerka po czym uslyszalam że..."wiesz nie każdy sie nadaje do gastronomii"
    7. Zbior jabłek ale tym razem w UK czyli już światowo

    Tak to jest jak człowiek dzieciństwo spędził na wsi ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja usłyszałam "nie każdy się nadaje do zbioru malin" :D :D

      Usuń
  6. Moja pierwsza praca to sprzedaż malin na targi. miałam chyba 9-10 lat. brat postanowił sprzedać przy okazji kolejkę;) pewnie udałoby nam się sprzedawanie, gdyby nie to, że delikatne malinki pakowalismy do papierowych torebek 😱 sprzedalismy kilka... to wtedy zaczęłam zwracać uwagę na dobre i właściwe opakowania 😉

    OdpowiedzUsuń
  7. haha, ja raz tłumaczyłam z niemieckiego i rosyjskiego na targach wodno-kanalizacyjnych. to było bardzo kreatywne doświadczenie ;)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moim najdziwniejszym zleceniem jak do tej pory było tłumaczenie... romansu erotycznego. Niezapomniane przeżycie.

      Usuń
  8. Zbiór owoców.
    Pakowanie kosmetyków Avon pod Krakowem:)
    Inwentaryzacje.
    Opiekunka do dzieci przez dwa lata na studiach.
    Zmywak w Londynie.
    Zbiór borówek Szwecji.
    i chyba najgorsza-telemarketer:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uuuu, telemarketer to faktycznie hardkor. Już bym chyba wolała cudze dzieci uczyć ;)

      Usuń
  9. "Legion samobójców branży gastronomicznej" stanowczo mi się podoba :D
    Ale do maca nigdy nie pójdę, za dużo się nasłuchałam dowcipów o tym przybytku i humanistach.
    Ja popieram rodziców, którzy uczą dzieci pracy albo ułatwiają im dostanie jakiejś mało wymagającej roboty, gdy są dość małe. Choćby takie sprzedawanie. Mycie okien czy wyprowadzanie psów, takie roboty. Dla moich rodziców to nie do pomyślenia, byli zdziwieni nawet gdy po maturze stwierdziłam, że idę pracować dorywczo. Teraz pracuję od trzech miesięcy i przywykli, sami nigdy nie dorabiali dorywczo, chyba że u rodziny...
    Niestety, siedmiu prac nawet nie mam :D Trzymam się jednej, bo jest doskonała i żal porzucać, ale mam duże ambicje, żeby popróbować wielu branży. Trochę z ciekawości, a trochę po to, żeby udowadniać ludziom, że dzieciaki inteligencji też mogą być praktycznymi i obrotnymi ludźmi, nawet jeżeli najlepiej czują się w bibliotece i na uczelni.
    pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak będziesz taką emerytką jak ja, to na pewno będziesz mogła się pochwalić więcej niż siedmioma zajęciami ;)

      Za moich czasów pracowanie w liceum czy na studiach nie było zbyt powszechne. Ja w sumie nie bardzo wyobrażam sobie, żebym na studiach mogła gdzieś pracować (nie licząc jakichś dorywczych zajęć typu korki czy tłumaczenia na targach raz na kilka tygodni). Kiedy bym czytała te wszystkie książki? Bo przecież do wszystkich zajęć musiałam być zawsze przygotowana ;) Teraz chyba trudno spotkać studenta, który by gdzieś nie dorabiał. I w sumie chyba fajnie, bo to uczy przedsiębiorczości, szacunku do pieniądza, pomaga zdobyć doświadczenie, no i uniezależnić się od rodziców.

      Usuń
  10. 1 praca - uk :) poszłam do pracy po miesiącu zdania matury na 98% z angielskiego, zadowolona, że na pewno się porozumiem ze wszystkimi. Rzeczywistość brutalnie sprowadziła mnie na ziemię jak nie wiedziałam jak nazywają się safety shoes ;) tam składałam kartki świąteczne
    2 praca - wsypywanie gotowego, suszonego żarcia dla sportowców do pojemników. Tam poznałam litwinkę, która nienawidziła polek i przez to, że ciągle nawijała tylko po angielsku, a ja siedziałam cicho (no w końcu głupia polka;)) to oswoiłam się na tyle z językiem, że później nie miałam z nim problemów. 12 h na stołku z wagą - czasem szło dostać pitolca.
    3 praca - wkładanie cukierków do tekturowych pojemników. Trafiłam na szurniętą kierowniczkę, która ciągle się darła.
    4 praca - znowu przy żarciu tym razem składanie gotowych hamburgerów, hot dogów i kanapek mrożonych. Tu poznałam świetnych ludzi - polaków <3 uwielbiałam tą pracę mimo tego, że ciągle byłam chora i było tam strasznie zimno.
    5 praca - 12 h na nogach, nocki. O takiej kondycji (i figury!) to ja w życiu nie miałam! Wredne polki, świetni słowacy :D Praca polegała na składaniu starterów do telefonów itp. Na szybkość, bo oczywiście polka-kierowniczka musiała być najszybsza.
    6 praca - uf już w pl. Niania! Chyba wolałam te burgery składać..
    7 praca - już w domu, 24/7 - jestem mamą. Czasem to serio wolałabym te burgery składać :D

    Praca jest spoko - zwłaszcza jak się widzi wypłate na koncie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ad 1 - Nie ma lepszego sposobu na naukę języka obcego niż zanurzenie w nim. Na początku faktycznie jest szok, ale efekty są nieporównywalne z nauką w szkole.

      Mnie było bardzo trudno się przestawić na amerykański angielski, bo na kursach i na studiach posługiwaliśmy się brytyjską wersją. To musiało być megadziwne: Polka w USA siląca się na brytyjski akcent :D

      Usuń
  11. Ja jeszcze nie mam siódemki za soba, ale jak na 20-latkę uwarzam że mam dość bogate CV ;)
    1. Miałam 16 lat i dogadałam się z tatą - hydraulikiem że będę jego pomocą w pracy przez wakacje (podawanie narzedzi itp. A nawet wierciłam otwory w kafelkach). W ten sposób zarobiłam na swoją pierwszą maszynę do szycia! Ależ byłam dumna.
    2. Świerzo po 18-nastych urodzinach poszłam do pracy jako pokojówka w 4,5 gwiazdkowym hotelu, wtedy nawet udał mi się wyrobić bicepsy od idealnego ścielenia łóżek. Po tym doświadczeniu stwierdziłam że nigdy wiecej nie będe pracowala dla Impelu (nie szauja ludzi), dla ciekawych na początku mialam 4,20 zł płacone od posprzatanego pokoju. I pracowałam z kobietami zmeczonymi życiem co było chyba gorsze niż ta płaca.
    3. Sprzedawca w jednej z sieciówek odzieżowych z aktywną sprzedażą. Tę prace naprawdę lubiłam, poznałam tam fantastycznych ludzi, szkoda że szef okazał się nie wporzadku, zespół sie rozpadł ale kontakt mamy ze sobą do dziś.
    4. Niby powiazana z moim hobby, szyłam pościele dzieciece, kocyki z Minky, beciki i takie tam, ale szycie kątów prostych oraz godziny przy maszynie nie podobały mi się. Najgorsze chyba to że uwielbiam jakość, firma w której pracowałam, szyła niestety na ilość, byle szybciej...wrr, okropne dla krawiectwa.
    5. Teraz jestem w Angli, i chyba chciałabym zarabiać całe życie w funtach. Pierwsza praca na nocki i pierwszy raz na produkcji kanapek, gdybym miała tak pracować przez całe życie potrzebowałabym psychologa, ale za miesiac wracam do Polski i nastąpi 6. :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Może się gdzieś minęłyśmy na targach w Kielcach ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. Ja pracowałam tylko w moim zawodzie, więc nuuuda ;) Wcześniej byłam po prostu wolontariuszem.

    A jak przypominam sobie lata '90 i moje dzieciństwo z betonową ścianą na placu zabaw (nie żartuję, wysoka na 2m ściana z żelbetu, która służyła nam za większość zabawek - bramka do piłki nożnej, ścianka wspinaczkowa, tablica do rysowania i każda inna rzecz, która przyszła dzieciakom do głowy) i patrzę teraz na sterylne, wygrodzone place zabaw, to faktycznie wypada jak patologia :D Czasem aż dziw, że tak mało było wypadków przy naszym bądź co bądź bezstresowym, podwórkowym dzieciństwie. Pozdrawiam! S.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co nie? No rowerkach jeździliśmy bez kasków, na rolkach bez ochraniaczy, w samochodach nie było fotelików, a przez większość dnia rodzice nie wiedzieli gdzie dokładnie jesteśmy i nie mogli tego sprawdzić, bo nie było komórek! Co za czasy.

      Usuń
    2. Naszym znajomym urodziła się córeczka. Jako dobre ciocie i wujkowie długo deliberowaliśmy, co jej kupić w prezencie "narodzinowym", bo rodzice bardzo świadomi, ekologiczni, organiczni itp. (ale nadal normalni ;)))) Po drugiej godzinie mailowej dyskusji, czy ma to być maskotka-sówka malowana eko-farbami, czy poduszka z antyalergicznej tkaniny, kolega rzucił "Dajmy jej patyk. Z patykiem można zrobić wszystko, a spełnia eko standardy". :D

      Usuń
  14. Czekałam na taki post u Ciebie! :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Przepraszam, że tak nie na temat nowego postu. Nie mam fb, a chciałabym nawiązać do Twojego wpisu o LP... Na początku sierpnia siedzieliśmy późno wieczorem z mężem przed tv, mąż zaczął przeglądać popularne filmiki na yt...no i trafiliśmy na teledysk LP, ale jakiś wcześniejszy. Już po pierwszych taktach spojrzeliśmy na siebie oczami wielkimi jak pięciozłotówki i... się zaczęło! Odkopaliśmy WSZYSTKO co zostało zamieszczone w necie, najpierw: KTO TO, KU...JEST??? Kobieta czy facet? No i się dowiedzieliśmy, że tak jakby pośrodku... Kobieta, ale o odmiennej orientacji... Ale ten głos..! Byliśmy oczarowani, do drugiej w nocy słuchaliśmy jej piosenek, występów na żywo (polecam!), ja z ciarami i łzami w oczach...dawno czegoś takiego nie przeżyłam. Potem na wczasach za granicą strasznie cieszyliśmy się, gdy tylko gdzieś słyszeliśmy LP... Wybacz taką przydługą dygresję, piona!
    Pozdrawiam, fiolka

    OdpowiedzUsuń
  16. zmusiłas mnie do zastanowienia się nad moimi pracami...
    Zbieranie wiśni, później sprzątanie i prasowanie koszul (taty :D), opieka nad przyrodnim rodzeństwem, a za większe hajsy to gastronomia (wrrrrr) w Polsce i Anglii, sprzątanie w Kopenhaskim hotelu- wróciłabym tam, no a później odzieżowe sklepy, hostessowanie i... koniec młodzieńczego życia. Czas na normalną pracę :D

    OdpowiedzUsuń
  17. Ryfka, napisz coś więcej o obecnej pracy, pliiis. Czym zajmuje się tłumaczo - copywritero - blogerka? Aspekt blogerski ogarniam, czytam Cię na bieżąco. A jaki rodzaj tekstów tłumaczysz, skąd bierzesz zlecenia?
    Kama

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tłumaczę i piszę głównie teksty lżejszego kalibru (moda, uroda, marketing, edukacja itd.). Specjalistycznych dziedzin typu prawo czy medycyna się nie tykam, bo po prostu się na nich nie znam. Zlecenia w tym momencie mam najczęściej z polecenia. Dawniej współpracowałam z agencjami tłumaczeń.

      Usuń
  18. Jakbym miała brać pod uwagę dorywcze prace jako dzieciak, to głównie zbiórka malin, truskawek, czereśni czy jagód, bo sąsiedzi zawsze potrzebowali rąk do pomocy, a i my na głupoty swoje mieliśmy jakieś drobne :D w technikum zaczęłam przygodę z gastro i bardzo żałuję, bo siedzę w tym już z 8 lat (aktualnie zmieniam pracę na „biurkową”). W międzyczasie było Work&Travel i sprzedawałam książki edukacyjne w Arizonie, w 50 stopniach w cieniu, od drzwi do drzwi. Praca marzeń. Tu tez się łezka w oku kręci, że miałam w ogóle takie genialne pomysły :D

    OdpowiedzUsuń

Dzięki za komentarz :)
* Uwaga: Na blogu działa SPAMOWSTRZYMYWACZ. Spam = linki do sklepów, Allegro, zaproszenia do odwiedzenia bloga itp. (jeśli podpiszecie się "Krysia" i podlinkujecie swój nick do sklepu z dachówkami / kosmetykami / karmą dla kota, to nadal jest to spam).