27 listopada 2015

Migawki z Lizbony

Nie mogliśmy się z Dzióbkiem doczekać wyjazdu do Portugalii, bo to był nasz pierwszy porządny urlop od 2 lat. W zeszłym roku najbliżej wakacyjnego klimatu byliśmy, kiedy Pan Kuchnia zamontował nam wyspę. Nie narzekam, bo urządzanie mieszkania to super zabawa, ale jednak raz na jakiś czas przydaje się człowiekowi reset z dala od wszystkiego.

Tradycyjnie dziękuję Wam za przedwyjazdowe porady w komentarzach oraz nadsyłane różnymi innymi kanałami. Wszystkim, którzy dopiero wybierają się do Lizbony, gorąco polecam blogi Duże Podróże oraz InfoLizbona. Znajdziecie tam masę przydatnych informacji - od cen biletów komunikacji miejskiej po adresy fajnych knajp. Naprawdę nie wiem, co bym bez nich zrobiła. Mam nadzieję, że ten i kolejne moje posty też choć trochę pomogą komuś w planowaniu wyjazdu.



PORTUGALIA - PIERWSZE  WRAŻENIA I ZASKOCZENIA

1. Ciepełko!
Mieliśmy wątpliwości, czy listopad to dobry termin na wakacje (w Portugalii to ponoć jeden z najbardziej deszczowych miesięcy), ale na szczęście przez cały wyjazd (prawie dwa tygodnie) pogoda była idealna: 20-25 stopni i tylko dwa razy przez chwilę popadało. Cudownie było się przenieść z zimnego, mokrego i zasmogowanego Krakowa w klimat, w którym od słońca znowu wychodzą człowiekowi piegi. Co prawda obserwowanie pojawiających się na ulicach dekoracji świątecznych czy plakatów zimowej kolekcji Mango, przedstawiających opatuloną panią na śniegu w towarzystwie wilków, podczas gdy wkoło ludzie paradują w koszulkach  i okularach przeciwsłonecznych, było lekko surrealistycznym przeżyciem, ale myślę, że mogłabym się do tego przyzwyczaić.

2. Strome ulice
Niby czytałam przed wyjazdem, że ulice w Lizbonie i Porto są bardzo strome, ale nie spodziewałam się, że aż tak! Dzióbek stwierdził, że przypominają mu scenę z "Incepcji", kiedy miasto składa się na pół. Idealne porównanie. Bez wygodnych butów naprawdę nie macie tam po co jechać. Ciągłe wchodzenie pod górkę i schodzenie w dół dało mi ostro popalić. Zakwasy miałam jeszcze przez kilka dni po powrocie.

3. Azulejos
Czyli płytki, najczęściej białe w niebieskie wzory, zdobiące ściany kamienic, wnętrza kościołów czy stacje metra. Coś cudownego! Uwielbiam wszystkie: zabytkowe, nowoczesne, geometryczne, i "fabularne".

4. Pranie na ulicy
Pranie rozwieszone za oknem widywałam już w paru innych miejscach, ale w Portugalii zaskoczyło mnie to, że ludzie wywieszają je na zewnątrz, nawet kiedy mieszkają na parterze (nie takim wyższym, tylko równym z ulicą) i przechodnie muszą się między nim przeciskać. Może jestem staroświecka, ale ja jednak wolę kogoś bliżej poznać, zanim wyląduję w jego pościeli.

5. Czerwone światło jest dla frajerów
Chyba ani razu nie widziałam, żeby jakiś pieszy czekał tam na zielone światło. Nawet policjanci przechodzili na czerwonym. To dość zaskakujące, ale nie tak jak kolejne moje odkrycie (uwaga, uwaga):

6. Kierowcy są mili!
U nas na przejściu bez sygnalizacji świetlnej muszę cierpliwie poczekać, aż przejadą wszystkie samochody w zasięgu wzroku. Tam - od razu ktoś się zatrzymuje. Było to dla mnie tak szokujące, że ciągle zdarzało mi się z przyzwyczajenia dalej stać na chodniku. Mało tego, kierowcy zupełnie nie wściekają się na pieszych włażących na pasy na czerwonym świetle. Nie trąbią, nie krzyczą, tylko zwalniają i cierpliwie czekają. Dziki kraj.

7. Turysto, nie jesteś najważniejszy
Miałam wrażenie, że Lizbona i Porto nie chcą się narzucać turystom ze swoimi atrakcjami. Na zasadzie: jak ci zależy, to se znajdziesz. Czasem musieliśmy się nieźle naszukać, żeby gdzieś trafić, bo nie było na każdym kroku punktów informacyjnych czy strzałek kierujących do zabytków. Z drugiej strony, brak nachalnej reklamy czy napastliwych sprzedawców pamiątek sprawiał, że nie czuliśmy się tak przemieleni przez tę całą turystyczną maszynkę.

8. Brak szpecących reklam
Na ulicach nie uświadczy się krzykliwych szyldów, banerów czy innych reklamowych brzydactw. Widać, że ktoś nad tym wszystkim czuwa. Tylko pozazdrościć.
 
9. Haszysz tanio sprzedam
Kilka razy w biały dzień w centrum miasta lokalni zielarze próbowali ubić z nami interes. I nawet nie jakoś specjalnie dyskretnie - normalnie wychodzimy z dworca, a tu uderza do nas gość z woreczkiem jakiegoś majeranku. To ponoć na porządku dziennym, bo polityka narkotykowa Portugalii jest dość liberalna.

10. Szafa Sztywniary International
To chyba najmilsza wyjazdowa niespodzianka. Okazało się, że w Lizbonie czasem można spotkać czytelniczkę Szafy Sztywniary. A konkretnie Polkę mieszkającą w Londynie, która wraz z chłopakiem Nowozelandczykiem zwiedza akurat Lizbonę. Czy może być bardziej międzynarodowo? Nie sądzę.

***

Przed wyjazdem założyliśmy sobie, że nie będziemy się forsować, tylko czilować, i muszę powiedzieć, że to nam się udało. To był jak do tej pory zdecydowanie nasz najbardziej wyluzowany wyjazd (mimo że nie skusiliśmy się na żadną dilerską propozycję). Co spodobało mi się szczególnie? Oto moja lista osobista:



LIZBONA - GDZIE SIĘ WYBRAĆ KONIECZNIE

Time Out Mercado da Ribeira
Avenida 24 de Julho 49 (przy stacji metra Cais do Sodre), Lizbona
Jeśli nie wiecie, gdzie zjeść w Lizbonie, to teraz już wiecie. Ten adres warto zapamiętać. To wielka hala targowo-gastronomiczna, w której swoje stoiska mają najlepsze restauracje w mieście. Ryby, owoce morza, makarony, burgery, ciasta, drinki - to miejsce zaspokoi chyba każdy gust. Obstawiam, że spokojnie można by tam chodzić codziennie przez rok i za każdym razem próbować innego dania.

A Vida Portuguesa
Largo Do Intendente Pina Manique 23, Lizbona 
(sklep ma też swoje stoisko w opisanym wyżej Mercado da Ribeira)
Wyjątkowy sklep z pamiątkami w stylu kolonialnym. Można tam kupić słodycze, wina, oliwy, mydełka, drobiazgi do domu, książki, ubrania, no po prostu co tylko chcecie. Oprócz tego, że wszystkie produkty są wyprodukowane w Portugalii i pięknie opakowane, to samo wnętrze sklepu jest niezwykle klimatyczne. Zajrzyjcie koniecznie, nawet jeśli nie zamierzacie nic kupować.

LX Factory
Rua Rodrigues Faria, 103, Lizbona
Chyba moje ulubione miejsce w całej Lizbonie. To skupisko restauracji, kawiarni, sklepów, galerii i straganów z rękodziełem urządzone na terenie dawnych fabryk. Jest dizajnersko, industrialnie, słowem: fajo-bajo, jak mawia mój kolega. W dodatku prawie wszystkie ściany budynków są pokryte fantastycznymi muralami. Pamiętajcie tylko, żeby wybierać się tam dopiero po 12.30. My za pierwszym razem poszliśmy rano i wszystko było pozamykane.
Trzy punkty w LX Factory, które polecam szczególnie:
- A Praça - prawdziwa uczta dla oczu i podniebienia; świetna restauracja z pysznym jedzeniem i pięknym wnętrzem (kopalnia inspiracji do mieszkania).
- Landeau Chocolate - chyba najlepsze ciasto czekoladowe, jakie jadłam.
- Ler Devagar - ogromna, piętrowa kawiarnio-antykwariato-księgarnia w budynku starej drukarni; ruszająca się kartonowa postać na skrzydlatym rowerze zamontowana pod sufitem, tajne przejścia między regałami oraz inne dziwne dekoracje sprawiają, że człowiek czuje się jak w bajkowej pracowni jakiegoś szalonego profesora.
 
Klasztor Hieronimitów / Mosterio dos Jerónimos
Praca do Imperio, Lizbona
Klasztor wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Największe wrażenie zrobiła na mnie zewnętrzna, bogato zdobiona fasada i krużganki w lekko orientalnym stylu. Coś niesamowitego. W środku znajduje się m.in. grób Vasco Da Gamy.

Igreja do Carmo
Largo do Carmo, Lizbona
Kościół bez dachu. Dach zapadł się podczas wielkiego trzęsienia ziemi w 1755 roku i nie został już odbudowany. I chyba dobrze, bo mielibyśmy kościół jakich wiele, a tak mamy coś całkiem niezwykłego.
 
Cascais 
Cascais to mała miejscowość nad Oceanem, oddalona od Lizbony o jakieś 40 minut jazdy pociągiem (dojedziecie tam na bilecie miejskim z opcją doładowania, czyli tzw. zappingiem, który obowiązuje na metro czy tramwaje).
Wybraliśmy się tam, bo z wielu źródeł słyszeliśmy, że z Cascais jest super trasa rowerowa wzdłuż Oceanu. I że zaraz przy dworcu można za darmo (zostawiając dowód osobisty) wypożyczyć rowery. Prawda, że super? No nie do końca, bo w wypożyczalni Bicais (która składała się z pana niemówiącego po angielsku oraz stojaka rowerowego na chodniku) akurat nie było żadnych dostępnych dwukołowców. Ale nic to, po długim błądzeniu udało nam się znaleźć wypożyczalnię płatną (w pawilonie przy marinie) i chwilę później na piszczących i niezbyt wygodnych rowerach (musiałam wyglądać co najmniej dziwnie, uparcie próbując wyprostować się na góralu) mknęliśmy po ścieżce, mając po jednej stronie Ocean, a po drugiej rozległy zielony krajobraz. Co za widoki! Niestety, nie starczyło nam czasu, żeby dojechać do Cabo da Roca - najbardziej wysuniętego na zachód punktu Europy, ale za to zrobiliśmy sobie bardzo przyjemny postój na plaży (Praia do Guincho). Gorąco polecam!



LIZBONA - GDZIE SIĘ WYBRAĆ NIEKONIECZNIE
 
Zamek św. Jerzego / Castelo de Sao Jorge
Rua de Santa Cruz do Castelo, Lizbona
Z tarasu rozciąga się naprawdę piękny widok na miasto, ale jak dla mnie na tym zalety Zamku się kończą. Moim zdaniem spokojnie możecie ten punkt programu odpuścić, zwłaszcza że w Lizbonie jest sporo innych tarasów widokowych.

Oceanarium / Oceanario do Lisboa
Esplanada D. Carlos I - Doca dos Olivais, Lizbona
Największe oceanarium w Europie. No fajne, ale bez spazmów. Głównie chyba bardziej dla dzieciaków. Jeśli planujecie się wybrać, kupcie bilety przez internet - jest taniej i nie trzeba stać w kolejce (która nawet w listopadzie była gigantyczna).

Muzeum Azulejos / Museu Nacional do Azulejo
Rua da Madre de Deus 4, Lizbona
Jeden z najbardziej wyczekiwanych przez mnie punktów programu, a ostatecznie trochę zawód (chociaż było całkiem zabawnie, kiedy z roztargnienia przy wejściu podałam panu z obsługi paragon z publicznej toalety zamiast biletu). Wiele dużo ciekawszych płytkowych paneli widywałam na ulicach, szczególnie w Porto. 

Pastéis de Belém
84 rua de Belém, Lizbona
W tej cukiernio-kawiarni (działającej od 1837 roku!) powstają najsłynniejsze ciastka w Lizbonie, czyli babeczki z ciasta francuskiego wypełnione kremem budyniowym. Sęk w tym, że ja nie cierpię ciastek z budyniem. Ale warto tam wpaść choćby po to, żeby obejrzeć zabytkowe wnętrze (z pięknymi azulejos na ścianach). No i oprócz pastéis de Belém sprzedają tam też inne ciacha - nie próbowałam, ale może warto?

Tramwaj linii 28
Kultowy drewniany, jednowagonikowy tramwaj, który przejeżdża przez zabytkowe dzielnice miasta. Planowaliśmy się nim przejechać, ale zawsze był tak zatłoczony, że szybko przechodziła nam ochota. Za to jechaliśmy takim samym tramwajem (tyle że linii 15) do Belém. Spoko, ale wracać woleliśmy już nowoczesnym.

Wieża Belém / Torre de Belém
Avenida Brasilia - Belém, Lizbona
Piękna budowla do podziwiania i fotografowania z zewnątrz (pocztówkowe kadry gwarantowane). Wchodzenie na górę spokojnie można sobie odpuścić.

A Brasileira 
Rua Garret 120, Lizbona
Najsłynniejsza kawiarnia w mieście (a początkowo sklep z kawą z Brazylii). Trochę wąska i kelnerzy dość zabiegani (spory ruch), ale wnętrze w stylu art nouveau zachwyca.

***

Ech, a planowałam, że ten wpis będzie krótki. Trochę nie wyszło, ale po takiej suszy na blogu może jakoś przeżyjecie. W następnym odcinku Porto!

Tu byłam.
Widok z Zamku św. Jerzego. W tle most 25 Kwietnia.
Wszędzie tyle odcieni niebieskiego!
Pranie za oknem - lizbońska codzienność.
Na zmianę z góry i pod górę. Nogi mnie bolą na samo wspomnienie.
Na szczęście są elevadores (czyli windy).
Reset systemu.
Ależ mi się tęskni za tymi widokami!

Igreja do Carmo - kościół bez dachu.
Płytki na ulicy...
... i płytki w muzeum (Museu Nacional do Azulejo).
Stylówka (o roboczym tytule "Jestem taka płytka") z dedykacją dla wszystkich, którzy uważają, że powinnam ubierać się bardziej kobieco. Mówicie - macie!
Moje kuchenne płytki w muzeum! Ma się ten gust.
Restauracja w Muzeum Płytek.
Łuk Triumfalny przy Praça do Comércio (zdjęcie zrobione chwilę po tym, jak jakiś gość próbował nam opylić haszysz).
Zabytkowa A Brasileira, czyli najsłynniejsza kawiarnia w mieście. Zamówiłam tu coś, co, jak sądziłam, było sernikiem, a okazało się... kawałem sera (na szczęście całkiem dobrego).
Moja ulubiona ryba w całym Oceanarium.

Chociaż pozostałe też były ciekawe.

Podobnie jak inne pływające stworzenia.

Obowiązkowy przystanek dla każdego łakomczucha: Mercado da Ribeira.
Tutaj swoje stoiska mają najlepsze knajpy i restauracje w Lizbonie.
  Serwują tam prawdziwe pyszności. Oraz ostrygi.
Zaraz, zaraz, to w którą stronę?
Słynny tramwaj linii 28.
I jego składany model w fantastycznym sklepie z pamiątkami - A Vida Portuguesa.
Kupicie tam cudowne pamiątki w stylu kolonialnym: słodycze, wina, mydełka, drobiazgi do domu...
... no i oczywiście kultowe sardynki.
Pierwsza na świecie żyrafa - szafiarka.

Zostań gangsterem miłości!

Płytki z komiksowymi motywami na stacji metra Oriente.
Dobra nazwa to podstawa. Niestety, lokal był zamknięty (fuck!). / LX Factory
Ler Devagar - jedna z dwóch najpiękniejszych księgarni, w jakich byłam. / LX Factory
Nigdy nie przepadałam za tą książką, ale "Principerinho" brzmi uroczo.
Restauracja A Praça w LX Factory.
Dobre jedzenie i fantastyczny wystrój, czyli moja definicja raju.
LX Factory to prawdziwe safari dla łowców street artu.
"If nothing else works, try chocolate cake!" radzą w Landeau Chocolate. / LX Factory
I powiem Wam, że po ich cieście czekoladowym życie rzeczywiście staje się lepsze.
Kolejny z licznych naściennych malunków w LX Factory.
Kiermasz płyt winylowych. / LX Factory
Dzióbek znalazł coś w sam raz dla siebie.
Klasztor Hieronimitów. Z zewnątrz wygląda pięknie...
... ale krużganki w środku zwalają z nóg.

No spójrzcie tylko.
Pomnik Odkrywców w Belém.
Torre de Belém - lubię takie korpulentne, niechybotliwe budowle.
Widok z okna Wieży.
Cascais - miejscowość wypoczynkowa oddalona o 40 min. jazdy pociągiem od Lizbony.
Wypożyczony rower nie dorastał do pięt mojemu Lowelasowi, ale widoki rekompensowały wszelkie niedogodności.
Niektórzy na plaży naprawdę nie potrafią się zachować.
Woda + kijek = pełnia szczęścia.
"Na pewno się spóźnię!" Królik na stacji metra Cais do Sodre.

Spacer wzdłuż rzeki przy gasnącym słońcu - jeden z lepszych pomysłów na czilaut.
Wieczorne muzykowanie w pobliżu naszego hostelu.
Zachód słońca nad Tagiem.