31 sierpnia 2013

Zabookowana

To będzie wpis z cyklu propaganda sukcesu, ale dziś Dzień Bloga, więc chyba mi wolno. O co chodzi? Otóż. Kilka dni temu przyszła do mnie książka Fashion Book Poland, w której to zaszczyciłam swoją obecnością stronę 517. Co to jest Fashion Book Poland? Ano, jak piszą autorzy, to "biblia polskiej mody", czyli katalog najważniejszych marek, projektantów, fotografów, stylistów oraz - a jakże - blogerów. Co ja robię w biblii? Dobre pytanie. We wstępie do katalogu blogów szafiarskich czytamy:

Nie można [...] udawać, że blogi traktujące o modzie nie wywierają wpływu na branżę, sprzedaż i wizerunek marek. Dlatego uważałem, że bardzo ważne jest, aby poświęcić blogerom miejsce w tej publikacji. Prezentujemy niniejszym listę blogów, które naszym oraz ludzi rekomendujących listę blogów zdaniem, wywierają największy wpływ na czytelników oraz samą branżę fashion w Polsce.
(Piotr Kiljański, Fashion Book Poland)

Oraz:
Jest wiele kontrowersji związanych z blogerkami, że nie powinny siedzieć w pierwszych rzędach, że jest ich wszędzie pełno, a przede wszystkim że zabierają głos na tematy, w których nie mają doświadczenia. Badania wykazują, że czytelnicy blogów potrzebują szybkiej i niekoniecznie rzetelnej informacji. Blogi modowe są od propagowania mody, blogi ekspertów od merytorycznej oceny kolekcji.
(Mateusz Belattaf, Getfokus.com)

Hmm. Raczej staram się nie wypowiadać na tematy, na których się nie znam, a w pierwszym rzędzie siedziałam raz (zostałam przesadzona z trzeciego, bo w pierwszym były wolne miejsca, co chyba za dobrze nie wyglądało). Natomiast co do wpływowości, to moje ego jest trochę przerośnięte (w końcu jestem blogerką, heloł), ale chyba nie aż tak, żebym uważała, że mam jakiś wpływ na polską modę. No ale skoro ktoś uznał, że Szafa Sztywniary powinna się w tej publikacji znaleźć, to pozostaje mi się tylko cieszyć i chwalić wszystkim dookoła. Zwłaszcza że towarzystwo jest doborowe: mieszkam po sąsiedzku ze Styledigger i przez ścianę, tfu, kartkę z Radzką. W sumie w książce znalazło się 20 blogów: 14 blogów szafiarskich i 6 eksperckich (wśród nich m.in. Harel, Mr. Vintage i Freestyle Voguing). Jeśli Waszym zdaniem kogoś brakuje, swoje propozycje do kolejnej edycji możecie przesyłać tędy.



26 sierpnia 2013

True blue

Gdyby ktoś chciał skonstruować pułapkę na Sztywniarę i zastanawiał się, co umieścić w środku zamiast kawałka sera, to niech spojrzy na ten płaszcz i uczy się od cioci Zary. Dżinsowe kolory plus indiańskie wzorki - chyba trudno sobie wyobrazić większe stężenie sztywniarowatości w jednym ciuchu. Nie było innej opcji, to się musiało skończyć przy kasie.

Kapelusz pojawił się już na kilku zdjęciach z mojej relacji z łódzkiego tygodnia mody, ale oficjalnej prezentacji jeszcze nie było, więc nadrabiam: Panie i Panowie, oto mój nowy ulubieniec. Mój poprzedni dyżurny kapelusz służył mi wiernie, ale był z niego straszny mięczak i to falujące na wietrze rondo momentami doprowadzało mnie do szału. Ten trzyma fason i jestem przekonana, że będziemy żyć długo i szczęśliwie. W ogóle coś mi mówi, że zestaw, który widzicie poniżej, będzie takim moim wczesnojesiennym mundurkiem i będę go nosić do znudzenia - tak mi te wszystkie puzzelki pasują.

 
kapelusz - Bytom
płaszcz - Zara
koszulka - Cheap Monday / answear.com
spodnie - Lee
buty - Russell & Bromley / targ na Placu Nowym
torba - Nowińska / Sagana.pl

12 sierpnia 2013

Stoi na stacji blogerka modowa

Lato to dla mnie okres ciuchowej depresji. Za każdym razem, kiedy otwieram szafę, stwierdzam, że nie mam fajnych letnich ubrań. Problem jest o tyle poważny, że poza własną szafą też trudno mi takie ubrania znaleźć. Poszukiwania w sklepach zwykle i tak kończą się wzdychaniem do jakiegoś płaszcza albo kowbojskich botków. Po prostu większość letnich ciuchów jest totalnie niesztywniarowa.

Postanowiłam, że dłużej nie mogę tak żyć i stąd dzisiejsze fotki na torach. Czyli że "Żegnaj, świecie!"? No nie do końca, ale też sensacyjnie, albowiem... zawzięłam się i wreszcie udało mi się kupić fajną rzecz na lato! Mowa o moich nowych portasach w stylu "początki kolei na Dzikim Zachodzie". Trudno sobie chyba wyobrazić lepszą scenerię do ich zaprezentowania niż stara, klimatyczna parowozownia (klimatyczna, jeśli oczywiście zignorujemy "CHWDP" w tle). Szelki - są, robotniczy sznyt - obecny, przewiewny materiał (mieszanka lnu i bawełny) - jak w mordę strzelił. Czuję, że moja letnia stylówka wraca na dobre tory!

* Tak, wiem, nie jestem blogerką modową, tylko szafiarką, ale liczba sylab bardziej mi pasowała ;)

Diesel pants


koszula - ciucholand
spodnie na szelkach - Diesel / answear.com
sandały - White Mountain

4 sierpnia 2013

U Marysi. Najlepsze lody w Krakowie

Co powiecie na nowy cykl postów: "Kraków według Sztywniary"? [Chór Czytelników: Taaaaaaaak! Super pomysł!]. Regularnie dostaję mejle i wiadomości na FB z pytaniami, co zobaczyć i gdzie zjeść w Krakowie, więc jest szansa, że kogoś oprócz mnie taka seria zainteresuje. Prawdę mówiąc, myślałam o tym już parę lat temu, ale temat jakoś nie pasował mi do bloga ciuchowego. Ponieważ jednak z czasem do Szafy zaczęły wkradać się tematy inne niż ciuchy (choćby podróże), to teraz już nic mi się nie gryzie i stwierdziłam, że chyba mogę. 

To będą krótkie posty (1 wpis = 1 miejsce) o moich ulubionych krakowskich knajpach - takich, w których bywam regularnie i po których płakałabym, gdyby je zamknęli (tfu, tfu, na psa urok!). Oczywiście przewodnik będzie jak najbardziej subiektywny i nieekspercki, no bo jaki inny. Zaczynamy! Na pierwszy ogień idą lody.

***

Dyskusje na temat tego, które krakowskie lody są najlepsze, wywołują niemal tyle emocji, co pytanie "komu kibicujesz, Wiśle czy Cracovii?" Ja, o czym już wiele razy wspominałam na moim Facebooku, należę do ultrasów lodziarni "U Marysi". Oho, już słyszę te okrzyki: "Tylko Starowiślna, sialalalala!" Tak, wiem, że lody na Starowiślnej mają status kultowych, legendarnych i w ogóle naj-naj. W zasadzie oba miejsca są do siebie podobne - sprzedają naturalne, "domowe" lody, nakładane łopatką do oldschoolowego wafelka i zwykłe sieciówkowe lodziarnie mogą im co najwyżej mikser czyścić. W moim osobistym rankingu Marysia jednak bezapelacyjnie wygrywa. Przede wszystkim dlatego, że mają moje ulubione smaki: bananowy i malinowy, których próżno szukać na Starowiślnej. Połączenie kwaskowych lodów malinowych i łagodnych, słodkich bananowych (które mają kolor beżowy, nie biały ani żółty, jak w popularnych sieciówkach) to była miłość od pierwszego polizania. Jak dla mnie mogliby sprzedawać tylko te 2 smaki i dalej byliby numerem 1. Ogromnym plusem (zwłaszcza podczas upałów) jest też to, że u Marysi lody kupuje się z marszu. Kiedy pierwszy raz znajomy zaciągnął mnie na Starowiślną i kazał stać 20 minut w kolejce, myślałam, że robi sobie jaja (podobne zdanie mam zresztą na temat zapiekanek na Kazimierzu, ale o tym przy innej okazji).

Chodzę na lody do Marysi już trzeci czy czwarty sezon i nadal dobierając się do każdej nowej porcji, przymykam oczy i mruczę z zadowolenia. Dla tych lodów jestem w stanie nadłożyć drogi albo wysiąść z tramwaju jadącego do domu, nawet kiedy ledwie żyję i brakuje mi rąk do ogarniania siat z zakupami. W zasadzie żadne inne lody już mi nie smakują (wszystkie wydają mi się za słodkie) i przestałam się ślinić na widok kolorowych, fikuśnie udekorowanych wanienek na stoiskach w galeriach handlowych (ostatnio skusiłam się na promocję 3 gałki w cenie 2 w nowo otwartej włoskiej lodziarni po sąsiedzku i gorzko pożałowałam tej zdrady - nie ma żadnego porównania!). Jeśli będziecie mieli okazję, spróbujcie koniecznie. Jestem pewna, że też się uzależ... zaprzyjaźnicie :)


PS Jeśli macie swoje ulubione lodziarnie (lub inne knajpy) w Krakowie, dajcie znać w komentarzach. Może też je polubię i znajdą się w którymś z kolejnych odcinków.


LODZIARNIA U MARYSI
(lody z Krościenka), ul. Karmelicka 43A, Kraków 
Ceny: 3 zł za 5 dag (co jest równe mniej więcej 1 gałce)
Smaki: śmietankowe, czekoladowe, kawowe, truskawkowe, jagodowe, malinowe, bananowe, bakaliowe