4 sierpnia 2012

London calling!

Uwielbiam wyjeżdżać. Najlepiej tam, gdzie mnie jeszcze nie było. W Londynie co prawda już raz byłam, ale dawno, więc stwierdziłam, że nie zaszkodzi sobie nieco pamięć odświeżyć. Na dobry początek odświeżyłam sobie czarne wizje mojej Mamy, która 10 lat temu, przed moim pierwszym wyjazdem do Londynu (który był w ogóle moim pierwszym wyjazdem za granicę) była pewna, że nie trafię na żaden kurs językowy, tylko jak nic wywiozą mnie do burdelu. Teraz o burdel już się nie martwiła (w końcu, jak słusznie zauważyli niektórzy na Facebooku, latka lecą), za to na tapecie był zamach terrorystyczny z okazji Olimpiady. Jak zwykle jednak obawy mojej Mamy okazały się nieco przesadzone i choć na blogu ostatnio cisza, to zapewniam, że nadal żyję.



MIASTO

Trochę się baliśmy, że wybraliśmy najgorszy możliwy termin przyjazdu, bo dokładnie dzień rozpoczęcia Olimpiady, ale okazało się, że to wcale nie był taki głupi pomysł. W muzeach, o dziwo, nie było kolejek (wszyscy wybrali rozgrywki sportowe?), a na ulicach co krok stali wolontariusze gotowi do pomocy takim zabłąkanym baranom jak my.

W sumie nasz wyjazd trwał niecałe 5 dni. Bazę mieliśmy u znajomych w Reading, położonym pół godziny jazdy pociągiem od Londynu. Pojechaliśmy głównie w celach towarzysko-lajtowych, ale chcieliśmy też trochę pozwiedzać, dlatego przed wyjazdem zamówiliśmy London Pass, czyli przepustki do ponad 55 zabytków i innych fajnych miejsc (w tym np. do kina i na kręgle). Te karnety to dość fajna i wygodna sprawa, ale zdecydowanie polecam opcję na 2 dni lub dłużej - bardziej się opłaca. My kupiliśmy wersję na 1 dzień, co nie przysporzyło nam jakichś wielkich oszczędności, bo muzea są czynne od 9.00 do 17.00, do tego dochodzi czas na dojazdy z jednego miejsca w drugie, tak więc w ciągu jednego dnia za wiele się nie obskoczy (zakładając spacerowe, a nie sprinterskie tempo zwiedzania). 

Jeśli chodzi o ulubiony temat Brytyjczyków, czyli pogodę, to pogodę mieliśmy KAŻDĄ. Zmieniała się dosłownie co 5 minut, tak więc uprawialiśmy niekończącą się żonglerkę bluzami, okularami przeciwsłonecznymi i parasolami, na zmianę trzęsąc się z zimna i pocąc z gorąca.

Oprócz pogody powodów do irytacji nieustannie dostarczał mi aparat. A to dlatego, że zamiast normalnego obiektywu z zoomem wzięłam stałoogniskowy, w którym nic mi się "nie mieściło". Np. stojąc przed Katedrą Św. Pawła, mogłam co najwyżej sfotografować fragment kopuły. Cofanie się kilkanaście metrów też niewiele dawało, bo wtedy wyrastały mi na linii strzału drzewa, latarnie albo inne budynki. Na szczęście sytuację ratował aparat w telefonie, ale i tak mam nauczkę na przyszłość.

Ponieważ większość pocztówkowych zabytków Londynu zwiedziłam podczas poprzedniego pobytu, tym razem najbardziej wyczekiwanym przeze mnie punktem programu była wizyta w... M&M's World :) Mam pewne obawy, że mogłam być najbardziej podjaranym dzieckiem w całym tym przybytku, i nie wiem, czy w moim wieku jest to jeszcze urocze, czy już żenujące (no dobra, wiem, nie musicie odpowiadać). M&M'sowej kurtki wysadzanej kryształkami Swarovskiego co prawda nie kupiłam, ale kubek z Żółtym na pamiątkę mam!



JEDZENIE

O brytyjskim jedzeniu nie mam najlepszego zdania (frytki i czipsy z octem uważam za zbrodnię na ziemniakach!), za to skwapliwie korzystałam z dobrodziejstw kuchni chińskiej. To chińskie, które mamy w Polsce, jest jakieś inne i nie bardzo mi podchodzi, za to amerykańskie i angielskie chińskie - pychota! Gdyby kiedyś zawiało Was do Reading, to gorąco polecam restaurację Cosmo (na ich stronie widzę, że mają więcej lokali, ale niestety akurat nie w Londynie). Zabrali nas tam znajomi i był to zdecydowanie strzał w dziesiątkę. To bardzo fajne i elegancko urządzone miejsce typu all you can eat, gdzie za 9 funtów można do woli zajadać się daniami kuchni chińskiej, japońskiej, włoskiej, meksykańskiej, sałatkami i - last but not least - deserami. Naprawdę nie sądziłam, że mam aż tak pojemny żołądek.

Kiedy znajomi zapowiedzieli, że zabiorą nas do "typowego angielskiego pubu", nie byłam specjalnie podekscytowana, bo alkohol toleruję w zasadzie tylko jako składnik ciast (i ewentualnie bardzo słodkich i bardzo babskich drinków). Tymczasem posiedzenie w pubie mile mnie zaskoczyło. Dwie rzeczy, które rzuciły mi się w oczy i uszy: brak muzyki (zdecydowany plus, można normalnie rozmawiać i nie trzeba drzeć się do osoby siedzącej tuż obok) i różnorodność klienteli: ludzie w każdym wieku, od 20-latków po starsze babcie.



MODA

Oops, I did it again. Czyli znowu nie kupiłam żadnego ciucha. Jakoś na występach gościnnych nie mam natchnienia do zakupów. Żeby coś dla siebie znaleźć, muszę mieć spokój i czas, a na wyjeździe zwykle za dużo się dzieje. Weszłam na chwilę do paru sklepów, ale ani ciuchy, ani ceny jakoś mnie nie powaliły. Planowałam, że ostatniego dnia zaliczę Oxford Street, Camden Town i inne zakupowe mekki, ale nie dałam rady: po 4 dniach łażenia nogi mi zastrajkowały i zostałam w Reading.
 
Jeśli chodzi o to, jak się ubiera londyńska ulica, to - podobnie jak podczas pobytu w Barcelonie - nie zauważyłam większych różnic, czy - jak twierdzą niektórzy - "przepaści" pomiędzy sposobem ubierania się Polaków i reszty świata. Na pewno panuje większa różnorodność, ale moim zdaniem nie wynika ona z bogatszych pokładów modowej fantazji w brytyjskim narodzie, tylko raczej z tradycji i przynależności etnicznej imigrantów, których jest tam mnóstwo. Na każdym kroku spotykaliśmy brodatych Hindusów w turbanach, Hinduski w kolorowych sari, muzułmanki w hidżabach, a do tego mieszankę turystów z całego świata (najciekawiej ubraną grupą, jaką spotkałam, była wycieczka młodych Japończyków). Szczerze mówiąc, byłam trochę rozczarowana, bo nastawiałam się na prawdziwą ucztę dla oczu, a tymczasem tylko kilka razy zdarzyło mi się za kimś obejrzeć i raz śledzić kogoś z aparatem (panią z poprzecieranej dżinsowej kurtce, kracistej spódnicy i kowbojkach - zdjęcie poniżej). No ale może to dlatego, że nie dotarłam do najbardziej fashion rejonów Londynu. Cóż, może next time :)

Very cool indeed.Cały wyjazd polowałam z aparatem na tak poobklejaną taksówkę, ale złośliwie ciągle mi odjeżdżały. Udało się ostatniego dnia :) Miś Paddington na stacji Paddington. Czasem słońce... ...czasem deszcz. Skąd przyszliśmy? Dokąd zmierzamy? Czyli typowe rozkminy turysty.
Właśnie w takim klimacie urządzę sobie kiedyś kuchnię. Freddie wiecznie żywy. Piccadilly Circus.  Obiecanki cacanki."Pingwin" z Madagaskaru w British Museum i łabędź - samobójca w Reading. Bez takiego zdjęcia wizyta w Londynie się nie liczy. Chciałam sobie strzelić standardową turystyczną fotkę w budce telefonicznej, ale przeszło mi, kiedy odkryłam, że posłużyła komuś za toaletę. Bobbies na posterunku.  No raczej! Katedra Św. Pawła i milion ślimakowych schodów, po których właziłam na sam szczyt kopuły. Zdecydowanie nie polecam osobom z wrażliwym błędnikiem. Wybraliśmy się pod Buckingham Palace obejrzeć zmianę warty, a tam wyścig kolarski. Team GB.  Flaguj się, kto może!Trochę jak przejście w inny wymiar (gdyby nie ta reklamówka z Lidla). "Typowy angielski pub", w którym spędziliśmy cały sobotni wieczór. Londyńska ulica kiedyś i dziś (stylówka pani po prawej przyprawiła mnie o szybsze bicie serca). Stadion Chelsea. Tu przebierają się ci wszyscy wysportowani faceci...Duch olimpijski widoczny w mieście na każdym kroku. Tower Bridge - mój ulubieniec spośród londyńskich standardów. I jednocześnie dowód, jak dodatki (w tym przypadku niebieskie) potrafią "zrobić" całość.Dzień dobry, zastałem Elkę?Westminster Abbey i pomnik Królowej Victorii przed Pałacem Buckingham. Za fish nie przepadam, chips mogę jeść zawsze, ale jednak nie ma to jak... ... M&M'siaki! Dlatego oczywiście nie mogło mnie zabraknąć w 4-piętrowym M&M's World. Tyle dobroci! Starczyłoby mi na jakiś... tydzień :) Po prawej skórzana kurtka wysadzana kryształkami Swarovskiego. 2266,95 funtów, ale za to wysyłka gratis! Układ okresowy... M&M'sów. Chociaż jestem wierna wersji z orzechami, to muszę przyznać, że ściana z tych lentilkowych wyglądała smakowicie. Wcale się nie podjarałam jak trzylatek. Chinatown. 6 lat czekałam, żeby zjeść takie dobre chińskie jedzenie. W Polsce nigdzie takiego nie znalazłam. Chyba słodycze, ale nie dam sobie niczego uciąć. The End!


61 komentarzy:

  1. Uśmiałam się na komentarzach do zdjęć:D Jak ja lubię czytać Twoje relacje z wycieczek:D biorę lody, siadam i z podnieceniem zanurzam się w lekturze:) I zdjęcia cud, miód, m&m'sowe<3

    OdpowiedzUsuń
  2. ale fajnie napisane...

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny post. Masz dar pisania, nie myślałaś o dziennikarstwie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś myślałam, ale teraz blogowanie wydaje mi się fajniejsze :)

      Usuń
  4. To prawda, piękne czerwone budki śmierdzą, tragedia! Londyn jest niesamowity, z przyjemnością i ja tam kiedyś wrócę i wtedy z całą pewnością odwiedzę M&M'sy ! <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam nadzieję, że za rok też tam zawitam! Piękna zdjęcia, a Chinatown wygląda zjawiskowo :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Też ostatnio byłam w Londynie i też chciałam mieć klasyczną fotkę w budce telefonicznej, nawet taką zrobiłam, ale zachwyt mi przeszedł gdy zobaczyłam że za mną widnieją reklamy agencji towarzyskich z roznegliżowanymi paniami z Londynu i okolic. Ale Londyn jest piękny, podziwiam Twoje zdjęcia i żałuje, że ja aż tak pięknych ze sobą nie przywiozłam ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Fajnie zobaczyć Londyn od nieco innej strony. Mieszkając przez ponad rok 100km od Londynu, paradoksalnie nigdy go nie odwiedziłam (choć trasę Southampton-Londyn znam doskonale ;-)). Planuję więc w przyszłym roku jakiś weekendowy wypad. Zakupów w Camden Town pewnie sobie nie odmówię ;-)!

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetne zdjęcia! Aż chce się tam jechać :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Po powrocie z Londynu miałam podobne odczucia względem kuchni chińskiej. Tyle tylko, że mnie najbardziej smakuje to nasze polsko chińskie fusion;), najlepiej z nieestetycznej budy, przyprawiającej większość o mdłości. Będąc w Londynie zaliczyłam całkiem sporo chińskich barów w china town i nie tylko i owszem wszystko było smaczne ale to nie było po prostu to! Raz dostałam o zgrozo, pyszne chrupkie warzywa i owoce morze w białej, bezsmakowej, gilastej zawiesinie. Uknułam więc następującą hiper odkrywczą teorię. Jest około 10ciu głównych rodzajów kuchni chińskiej, między innymi pekińska, kantońska, syczuańska, szanghajska, fukieńska. U nas o ile dobrze pamiętam najbardziej popularna jest kantońska, może stąd tak radykalne różnice w smakach?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja myślałam, że może chińskie w każdym kraju jest jakoś dostosowywane do smaków tubylców i prawdziwe chińskie chińskie może smakować jeszcze inaczej, ale Twoja teoria chyba bardziej trzyma się kupy :) Strasznie żałuję, że u nas nigdzie nie mogę trafić na ten ichni makaron podobny do spaghetti i kurczaka w słodkim sosie. Do tego pieczarki, brokuły i zaliczam kulinarny odlot :)

      Usuń
  10. Ciekawa relacja ;)
    Gdybyś nie wspomniała o reklamówce Lidla , nawet by się nie rzuciła w oczy ;p

    OdpowiedzUsuń
  11. Świetna relacja, żadnych przynudnawych i wzniosłych opisów, sama treść, a każda okraszona odpowiednim zdjęciem. Tak lubię. Pozdrawia Emenemsowa (jestem M, mój mąż i syn też M, stąd nazywamy się jak te pyszne cukiereczki). Ah, no i taką kurtkę z kryształkami musisz koniecznie zakupić! ;-)

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie zgodze się, że brytyjskie dziewczęta nie mają zupełnie odmiennego stylu. Czarne matowe rajstopy i grzywki to pierwszy znak rozpoznawczy, baletki o każdej porze roku też. Jest tego więcej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chodziło mi o to, że nie pojawiają się żadne cechy wspólne (pewnie takie są, choć chyba za krótko byłam, żeby je zaobserwować), ale o to, że w kółko czytam, że Londyn taki modny i stylowy, a w Polsce to dno i 50 metrów mułu.

      Usuń
    2. Polska dno?? A angielska prowincja z dziewczetami w dresiwie,uggsach i kurtkach puchowych niezaleznie od pory roku?;D tu plusem jest to,ze nikt sie na ciebie z politowaniem nie gapi jak wyjdziesz w przyslowiowym byleczym z domu...a Camden zaluj Ryfko,tam akurat jest duzo 'ladnie' ubranych ludzi i zdecydowanie jest na co sie popatrzec :) wiecej miejscowek modowych nie znam,bo jestem tu zbyt krotko.pozdrawiam!

      Usuń
    3. CZARNE MATOWE RAJSTOPY, tak! Rządzą nawet na London College of Fashion ;D

      Usuń
    4. W Gdańsku (bo tylko tam bywam ;) 50 metrów mułu nie ma, ale tak ze 2-3 metry bywa czasem. Wszędobylskie dziewczęta w rureczkach i kurtkach z gumeczką, żeby pupkę było widać, zimą to jakiś mundur jest. Mam nadzieję, że latem będzie fajniej, dawno nie byłam w domu w sezonie letnim. Oczywiście w Londynie nie na każdym kroku wszyscy są wyjęci z Vogue, ale prawie zawsze jak jestem widzę kogoś, komu zazdroszczę.

      W sumie wydaje mi się jednak, że Paryż i tak zostawia Londyn w tyle.

      Usuń
  13. Przeczytałam jednym tchem. Dzięki Ryfka, przeniosłam się wspomnieniami do swojego pobytu w Londynie :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  14. ja Londyn kocham i jesli mialabym taka mozliwosc to przeprowadzilabym sie tam juz dzisiaj ;) co prawda Manchester tez ma swoje uroki jednak wole Londyn! ;)
    jesli w przyszlosci potrzebowalabys przewodnika po Manchesterze, pisz ;)

    OdpowiedzUsuń
  15. Dziewczyno, moda modą, szafa szafą, ale zrób coś dla ludzkości i zacznij gdzieś pisać regularnie. O czymkolwiek i gdziekolwiek. Mnie jest wszystko jedno, czy opisujesz produkcję torby, swój wyjazd wakacyjny czy kulisy sesji na bloga, zawsze jest w tym polot, lekkość, humor i bardzo przyzwoita polszczynza. Proszę o więcej i więcej i więcej:)
    makalu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :) Z frekwencją niestety u mnie krucho. Chciałabym się poprawić, ale ciągle czasu brak.

      Usuń
  16. Aż tęskno za Barceloną... ale też przyjemna relacja, z tym że może jak już się tam było to się tak nie docenia, no nie wiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, fajnie było na parę dni zmienić otoczenie, ale Barcelona zdecydowanie wygrywa u mnie z Londynem. Po pierwsze ze względu na niesamowitą architekturę, a po drugie dlatego, że zwiedzanie miasta po raz pierwszy jest zawsze o wiele bardziej ekscytujące niż zwiedzanie go po raz drugi. W sumie byłam zaskoczona, że po 10 latach tak dobrze wszystko pamiętałam (wtedy spędziłam w Londynie 2 tygodnie). Teraz napalam się na Paryż i Rzym :)

      Usuń
    2. To i ja się współnapalam (tam jeszcze nie byłam)!
      Jeszcze Stambuł by się przydał (ale większa szansa na burdel/zamach terrorystyczny, więc nie wiem, czy mogę liczyć na takie szaleństwa w Twoim wydaniu :)).

      Usuń
  17. Swietna relacja,szczerze sie ubawilam. Potwierdzam angielskie czerwone budki cuchna jak cholera, chinszczyzna w China Town to poezja, pieczona kaczka z chrupiaca skorka - moj faworyt! Dziwie sie ze nie odwiedzilas Brick Lane wydaje mi sie ze lubisz takie klimaty.

    OdpowiedzUsuń
  18. wooow! nie miałam pojęcia o m&m's world! dopisuje do listy miejsc do zwiedzenia :D

    OdpowiedzUsuń
  19. Wiem, że trudno będzie ci w to uwierzyć, ale po kilku razach Cosmo się nudzi (ja bym nie uwierzyła, gdy mi tak ktoś powiedział rok temu). Inne dobre azjatyckie sieci (już nie all you can eat niestety) to japońska Wagamama i tajska Chaophraya.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przy dłuższym stosowaniu to chyba tylko M&M'sy się nie nudzą ;)

      Usuń
  20. Świetnie się czyta, jak zawsze! Widoczki może standardowe, ale filtr Ryfkowy ;)

    OdpowiedzUsuń
  21. porywająca relacja:-) aż mi się zachciało do Londynu...:-)

    OdpowiedzUsuń
  22. Super że wreszcie coś dodałaś :) bardzo dobra relacja, uśmiałam się w niektórych momentach oby tak dalej.

    OdpowiedzUsuń
  23. Aż mi się zachciało ubrać w kolorach Tower Bridge - antracytowa sukienka, turkusowe dodatki, złoty kolczyk... Jesteś Ryfko bardzo inspirująca!
    Bardzo miła relacja, oblizywałam się z zazdrością przy zdjęciach z M&M's, uśmiechałam do Paddingtonów i łabędziego kupra. Kawałek bardzo przyjemnego tekstu i jedyne, co mi się nie podoba, to skarpetka wyłażąca z najlepszego na świecie buta ;) Jednakże równoważy ją optymistyczny kolor bluzy.

    OdpowiedzUsuń
  24. Wielka Brytania nigdy nie pociągała mnie jako kraj do zwiedzania, o wiele bardziej preferuję Francję czy Stany :) Natomiast po przejrzeniu zdjęć, które wrzuciłaś, zaczynam zmieniać powoli zdanie o Anglii, na lepsze oczywiście :D Pogoda pogodą, wypad udany :)

    OdpowiedzUsuń
  25. Zazdroszcze Ci strasznie jednak wyjazd do londynu bez chocby jednego zakupionego ciucha to zbrodnia!:)

    OdpowiedzUsuń
  26. Ogromniastą przyjemność sprawiło mi oglądanie Twoich zdjęć (i czytanie komentarzy)! Super wypad!

    Agata

    OdpowiedzUsuń
  27. Milutka relacja:)) moje marzenia o ujrzeniu swietnego british look'u zostaly pogrzebane z odwiedzeniem londynu w sylwestra- tak traumatycznego widoku nie mialam nigdzie. Na szczescie kilka na prawde fajnych lookow uratowalo sytuacje:)) pozdr!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hehe... traumatyczne widoki to tutaj sa na porzadku dziennym, czy raczej weekendowym. Te wszystkie panienki w krotkich sukienkach w zimie i w butach na obcasach tak wysokich ze nie moga wyprostowac kolan. Okraglutkie panienki w obcislych sukienkach i natapirowanych wlosach. Mozna by ksiazke napisac

      Usuń
  28. Zapraszam do Stanow na MMs'y w wersjach z maslem orzechwym, migdalami, paluszkami w srodku, i kokosem...

    OdpowiedzUsuń
  29. Swietny tekst! Szczegolnie rozsmieszyly mnie podpisy pod zdjeciami. Poza tym - rewelacyjne zdjecia.

    OdpowiedzUsuń
  30. Ryfko, dolaczam do Anonima - weze ty zrob cos dla ludzkosci i pisz czesciej!
    Mieszkam w tym zakichanym Londynie 8 lat i slowo honoru - czytalam Twoja relacje z wypiekami! To naprawde takie fajne miasto? Naprawde?! Mnie wprawdzie strasznie obrzydlo, juz jakis czas temu, ALE masz Ryfko tak cudowna lekkosc piora (i fotograficzne 'oko'), ze az przypomnial mi sie moj dziki entuzjazm z czasu, kiedy dopiero odkrywalam gdzie, co i jak. Dzieki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łał, ale miło coś takiego przeczytać od tubylca! Dzięki :)
      Mój pierwszy raz w Londynie to był prawdziwy wulkan radości. Nigdy nie zapomnę, jak wybrałam się pierwszy raz do centrum na zwiedzanie, wychodzę ze stacji metra, patrzę w górę, a tam, tuż nade mną, ogromniasty Big Ben! Dla kogoś, kto pierwszy raz wybrał się zagranicę i od razu trafił do miasta marzeń (wtedy, jako studentka anglistyki, miałam niesamowitą fazę na wszystko, co brytyjskie), to było naprawdę niezapomniane przeżycie :)

      Usuń
  31. Ojej, ojej, Londyn ♥ Twoja fotorelacja jest przecudowna! Mam nadzieję że kiedyś uda mi się tam pojechać, zawsze tego chciałam, a po obejrzeniu Twoich zdjęć pragnę jeszcze bardziej ; )
    Jest to mój pierwszy komentarz u Ciebie, więc dodam jeszcze że bardzo podoba mi się Twój blog, Twój styl, Twoje zdjęcia. No i gratuluję wytrwałości w prowadzeniu go ; ) Pozdrowienia! Karolina

    OdpowiedzUsuń
  32. O Boże, doskonały post, naprawdę ;D. Jestem zachwycona! Pozdrawiam:)).
    Q.

    OdpowiedzUsuń
  33. Rewelacyjne zdjęcia aż samemu chciało by się wejść w te foto i pozwiedzać ;)

    OdpowiedzUsuń
  34. Przez Ciebie nabrałam ogromnej ochoty na odwiedzenie Londynu :) Nie ukrywam, kuszą mnie zwłaszcza te M&M'sy :) Ale to tylko łasuch zrozumie :)

    OdpowiedzUsuń
  35. Ello :) tu pusta_literatka co nadaje z nowego miejsca w nowych tonacjach :)
    Ryfko, mimo iż spędziłam kilka lat na wyspach i te rejony mnie zbrzydły, to Twoje zdjęcia jakoś przełamały dystans, jaki sama sobie zbudowałam :)

    OdpowiedzUsuń
  36. muszę przyznać super zdjęcia, muszę się kiedyś wybrać bo nie miałem tej przyjemności być w Londynie ;)

    OdpowiedzUsuń
  37. Świetnie zdjęcia! Uwielbiam oglądać właśnie takie zdjęcia z podróży - smaczki, ciekawostki.
    A te M&Msy!!! Jejciu, jejciu. Raj!

    Czy ktoś Ci już mówił, że jesteś podobna do Alici Silverstone? Zwłaszcza na tym zdjęciu z torbą M&Msów :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nikt mi tego nie mówił! W kółko tylko: Halinka Młynkowa, Halinka Młynkowa... Wreszcie jakaś odmiana, dzięki! :)

      Usuń
  38. Dlaczego nie kupiłaś sobie Oyster Card!!

    OdpowiedzUsuń
  39. Świetne zdjęcia, jestem wierna Londynowi i Anglii odkąd przyjechałam tam po raz pierwszy.
    Zdecydowanie ma to ,,coś" co uwodzi. <3

    OdpowiedzUsuń
  40. he he miałam to samo z budką telefoniczną, ale szybko pstryknęłam fotę :P

    OdpowiedzUsuń
  41. Odpowiedzi
    1. C&A, dział męski :) Ale kupiona dość dawno (jakoś zimą chyba).

      Usuń

Dzięki za komentarz :)
* Uwaga: Na blogu działa SPAMOWSTRZYMYWACZ. Spam = linki do sklepów, Allegro, zaproszenia do odwiedzenia bloga itp. (jeśli podpiszecie się "Krysia" i podlinkujecie swój nick do sklepu z dachówkami / kosmetykami / karmą dla kota, to nadal jest to spam).